Niestety, nie był to sen. To był realny koszmar.
- Marco... powiedz, że wyzdrowiejesz - szepnęłam. - Ty musisz żyć, ja ciebie potrzebuję, zresztą nie tylko ja...
- W sobotę wyjeżdżam do Berlina na leczenie - powiedział Marco. - Wcześnie wykryli tego raka, więc jest wielka szansa. Będę miał operację, przeszczep szpiku czy coś takiego.
- A w Dortmundzie się nie da? - zapytałam. - Daleko do Berlina, a chciałabym cię codziennie odwiedzać...
- Pytałem już o to - powiedział Marco - i niestety, muszę wyjechać. Ale czy to najważniejsze?
- Prawda - powiedziałam. - Ważne, żebyś był zdrowy.
- Masz prawo jazdy, będziesz mogła przyjechać... - powiedział mój blondyn i cmoknął mnie w policzek. - Albo autobusem, jeżeli się sama boisz. Jest wiele opcji.
- Wymyśli się coś - potwierdziłam. - Marco, nie mogę uwierzyć, że jesteś na to chory... a co, jeżeli... - znowu poleciał z moich oczu strumyk łez.
- Kochanie, nie płacz już - powiedział łagodnym tonem Marco, próbując mnie nieco pocieszyć. - Nie mogę patrzeć, jak jesteś smutna.
- Jak mam nie być smutna? - zapytałam zdziwiona. - Smutna to zresztą za słabe słowo, załamana raczej jestem...
Marco starał się, żebym poczuła się lepiej, ale nijak nie mogłam się tak poczuć.
Nagle ktoś zadzwonił do drzwi. Marco poszedł otworzyć.
- Wchodź, wchodź - usłyszałam jego głos i moim oczom ukazał się Mario. Wciąż miał zaczerwienione oczy. Widać, że tak samo mocno przeżywał.
- Mario, powiedziałeś Ani? - zapytałam.
- Tak, powiedziałem - westchnął. - Marco, dlaczego to akurat Ciebie musiało spotkać?
- Sam sobie ciągle to pytanie zadaję - westchnął Marco. - Żałuję, że nie da się przeprowadzić leczenia w Dortmundzie. Mógłbym się z wami często widywać...
- Nadia, w niedzielę bierzemy mój samochód i jedziemy do Berlina - powiedział Mario. - Odległość nie może być problemem!
- Dobrze, możemy też wziąć Anię i Roberta. Na pewno się zgodzą. - powiedziałam cicho. - Marco, ile potrwa ten pobyt w szpitalu?
- Nie wiem jeszcze, kochanie - powiedział. - Nawet gdy już mnie wypiszą, będę musiał kawał czasu pauzować i nie grać.
- A co ty się tym przejmujesz? Ważne, żebyś żył - wybuchł Mario.
- Wcześnie wykryli tego raka, na pewno będzie wszystko dobrze - próbowałam go uspokoić.
- A wiecie? Ciotka mojej mamy też miała wcześnie wykrytą białaczkę. I jej nie wyleczyli - powiedział łamiącym się głosem Mario. - Nie żyje.
- Są różne przypadki - westchnął Marco. - Błagam was, nie płaczcie!
Mario jednak nie mógł się powstrzymać. Ja już nie miałam czym płakać. Zajrzałam do szafki, czy są jeszcze tabletki uspokajające. Niestety, skończyły się. Ostatnimi dniami brałam chyba ich aż za dużo. Pomyślałam, że skoczę do apteki.
- Idę do apteki, proszki mi się skończyły - powiedziałam. - Wrócę wkrótce.
- Jakie proszki? - zapytał Marco.
- Zapewne na stres - odpowiedział za mnie Mario. - Nie dziwię się w ogóle.
- Nadia, jak będziesz się tyle truła, to...
- Nie są mocne, to tylko lekkie, ziołowe tabletki - wyjaśniłam. - I nie bój się o mnie!
- Rozumiem, rozumiem - powiedział Marco.
Wzięłam torebkę i wyszłam.
*
(Marco)
Zostaliśmy sami z Mario, Nadia wyszła do apteki. I dobrze, że mnie przyjaciel teraz odwiedził. Potrzebowałem rozmowy, a nie samotności, która by mnie jeszcze mocniej dobiła...
- Marco, ty musisz z tego wyjść - powiedział Mario. Trząsł się, wyraźnie był zdenerwowany. On zazwyczaj nigdy nie ulegał panice, zawsze był opanowany, ale obecnie najwyraźniej nie mógł utrzymać nerwów na wodzy. No cóż, każdy tak czasami ma.
- Mogę i muszę - odparłem cichym tonem. - Nie chcę umierać, za młody jestem.
- Nie mów tak nawet - jęknął Mario. - Ja nie chcę cię stracić!
- Jeszcze masz Lewego - chyba diabeł mi podpowiedział te słowa... Mario jeszcze bardziej zaczerwienił się na twarzy.
- Czy ty siebie samego słyszysz? - powiedział z wyrzutem. - Znamy się od dziecka, wszystko robimy razem, niemal każdą wolną chwilę spędzamy razem i nawet kiedyś zrobiliśmy sobie więzy krwi, pamiętasz?
Pamiętałem doskonale. Kiedy chodziliśmy obaj do szkółki piłkarskiej BVB, po jednym z treningów razem zostaliśmy i sobie we dwóch kopaliśmy piłkę. Gdy mieliśmy już dość, któryś z nas wpadł na szalony pomysł połączenia krwi. Byliśmy już wtedy przyjaciółmi. Skaleczyliśmy się w palec i złączyliśmy krew. Byliśmy wtedy wesołymi, beztroskimi nastolatkami.
- Pamiętam, nigdy nie zapomnę - powiedziałem. - Ale w poprzednim sezonie najbardziej trzymałeś się z Robertem, ja grałem wtedy w M'gladbach.
- Ale gdy tylko mogliśmy, któryś z nas łapał telefon i dzwonił, lub jeździliśmy do siebie - odparował Mario.
- Wiem... nie kłóćmy się! Błagam, nie teraz! Najlepiej to nigdy - poprosiłem. - W ogóle, mam nadzieję zobaczyć się z Robertem, jeszcze zanim wyjadę do Berlina.
- Da się zrobić - odparł Mario.
- No i przede wszystkim, potrzebuję twojego wsparcia - powiedziałem i objąłem Mario ramieniem. - Dziękuję, że jesteś! Przyjaciel jak ty to skarb...
- Kocham! - zawołał Mario, i uścisnął mnie. - Ja też się cieszę, że łączy nas taka przyjaźń! Zawsze będę cię wspierał, nieważne co by się działo... Ja mam teraz tylko przyjaciół... rodzice, odkąd się rozwiedli i zajęli się sobą, nie mają czasu, żeby ze mną porozmawiać. Nawet przestali dzwonić. Rodzina się rozjechała po Europie. - wyznał mi ze smutkiem. - Dzięki, że zawsze jesteś ze mną...
*
Gdy już wracałam z apteki, spostrzegłam Roberta idącego z Anią w kierunku naszego domu. Zawołałam ich, aby zaczekali.
- Do nas idziecie? - zapytałam.
- Właśnie do was - powiedziała Ania. - Wszystko już wiemy. Biedny Marco, dlaczego właśnie on...
- Tak samo się martwię - powiedział Robert. - Marco musi wyzdrowieć, nie może być inaczej!
- Dokładnie - dodała Ania. - Nadio, jak się czujesz?
- Marsz żałobny - mruknęłam. - Wyszłam tylko po proszki uspokajające. Już staram się nie palić, Marco tego nie chce.
- Bardzo dobrze - powiedziała Ania - od zawsze ci mówiłam, że nie powinnaś palić. A Cathy nie mogłaby z tobą solidarnie tego rzucić?
- Cathy właśnie też zamierza, Mats jej się o to czepiał - powiedziałam.
- A tak, Mats coś niedawno mówił w szatni - powiedział Robert. - W sumie racja, bo was też rak dopadnie! A raka płuc trudniej wyleczyć, zapamiętaj.
- Choć niektórzy żyją po 60 lat i nic im nie jest - powiedziała Ania.
- Ania, nie usprawiedliwiaj - uśmiechnął się Robert.
Dotarliśmy do domu, Marco się serdecznie wyściskał z Robertem, który od razu zaczął wyrażać swoje współczucie dla Marco.
Poszłam do kuchni zażyć proszki. Ania poszła za mną.
- Tylko kochana nie przesadzaj z tymi tabletkami, bo sobie krzywdę zrobisz - powiedziała. - Poza tym, czy to nie uzależnia?
- Raczej nie - odparłam. - Nie są zbyt mocne.
- No dobrze - odparła Ania i poszła do chłopaków. Ja zostałam na chwilę sama. Zaczęłam wyglądać przez okno. Zaczęło padać. Poczułam znowu melancholię, żeby pogoda była nieco ładniejsza, może poczułabym się lepiej. Ale jednak deszczowe chmury na dobre zawisły nad Dortmundem.
Wpatrywałam się w dal, gdy nagle poczułam, że ktoś mnie od tyłu obejmuje. Był to nikt inny jak Marco.
- Skarbie, co tak rozmyślasz? - zapytał cichym, czułym głosem. - Chodź do nas...
- Już! Już idę, trochę się zamyśliłam - powiedziałam.
Marco mnie pocałował i sięgnął po jakieś tabletki, które musiał obecnie zażywać.
W końcu zasiedliśmy całą piątką w salonie, popijaliśmy herbatę i rozmawialiśmy szczerze o wszystkim. Nawet nieco zaczęliśmy się śmiać, co poprawiło nieco atmosferę.
Niestety, nie na długo!
Marco znów jakiś blady się zaczął robić. Wyglądał dość słabo.
- Marco, wszystko okej? - zaniepokoił się Mario. - Coś blady jesteś.
- Raczej wszystko dobrze... - wymamrotał. - Dajcie wody!
Przyniosłam mu prędko szklankę wody.
- Serce mi kołacze... - powiedział cicho. - W głowie mi się kręci...
- Trzeba wezwać lekarza - odezwała się Ania. - Dzwońcie!
Marco siedział z brzegu kanapy, nagle osunął się na dywan. Stracił przytomność.
- Wezwijcie karetkę, szybko - krzyknął Robert. Zrobiła to Ania, bo ja już nie byłam w stanie nic zrobić... byłam tylko w stanie wpaść w gigantyczną histerię...
// no i jak? podoba się?
mam nadzieję, że wybaczycie mi te mieszanie ;3
dziękuję za wszystkie komentarze pod ostatnim rozdziałem, żółto-czarne siostry ♥
a kto ten przeczytał, niech również zostawi po sobie pamiątkę :) z góry dzięki!
+ chciałabym polecić bloga http://opowiadanieoborussidortmund.blogspot.com/ wspaniałe opowiadanie :3
miłego wieczoru :*
- Marco... powiedz, że wyzdrowiejesz - szepnęłam. - Ty musisz żyć, ja ciebie potrzebuję, zresztą nie tylko ja...
- W sobotę wyjeżdżam do Berlina na leczenie - powiedział Marco. - Wcześnie wykryli tego raka, więc jest wielka szansa. Będę miał operację, przeszczep szpiku czy coś takiego.
- A w Dortmundzie się nie da? - zapytałam. - Daleko do Berlina, a chciałabym cię codziennie odwiedzać...
- Pytałem już o to - powiedział Marco - i niestety, muszę wyjechać. Ale czy to najważniejsze?
- Prawda - powiedziałam. - Ważne, żebyś był zdrowy.
- Masz prawo jazdy, będziesz mogła przyjechać... - powiedział mój blondyn i cmoknął mnie w policzek. - Albo autobusem, jeżeli się sama boisz. Jest wiele opcji.
- Wymyśli się coś - potwierdziłam. - Marco, nie mogę uwierzyć, że jesteś na to chory... a co, jeżeli... - znowu poleciał z moich oczu strumyk łez.
- Kochanie, nie płacz już - powiedział łagodnym tonem Marco, próbując mnie nieco pocieszyć. - Nie mogę patrzeć, jak jesteś smutna.
- Jak mam nie być smutna? - zapytałam zdziwiona. - Smutna to zresztą za słabe słowo, załamana raczej jestem...
Marco starał się, żebym poczuła się lepiej, ale nijak nie mogłam się tak poczuć.
Nagle ktoś zadzwonił do drzwi. Marco poszedł otworzyć.
- Wchodź, wchodź - usłyszałam jego głos i moim oczom ukazał się Mario. Wciąż miał zaczerwienione oczy. Widać, że tak samo mocno przeżywał.
- Mario, powiedziałeś Ani? - zapytałam.
- Tak, powiedziałem - westchnął. - Marco, dlaczego to akurat Ciebie musiało spotkać?
- Sam sobie ciągle to pytanie zadaję - westchnął Marco. - Żałuję, że nie da się przeprowadzić leczenia w Dortmundzie. Mógłbym się z wami często widywać...
- Nadia, w niedzielę bierzemy mój samochód i jedziemy do Berlina - powiedział Mario. - Odległość nie może być problemem!
- Dobrze, możemy też wziąć Anię i Roberta. Na pewno się zgodzą. - powiedziałam cicho. - Marco, ile potrwa ten pobyt w szpitalu?
- Nie wiem jeszcze, kochanie - powiedział. - Nawet gdy już mnie wypiszą, będę musiał kawał czasu pauzować i nie grać.
- A co ty się tym przejmujesz? Ważne, żebyś żył - wybuchł Mario.
- Wcześnie wykryli tego raka, na pewno będzie wszystko dobrze - próbowałam go uspokoić.
- A wiecie? Ciotka mojej mamy też miała wcześnie wykrytą białaczkę. I jej nie wyleczyli - powiedział łamiącym się głosem Mario. - Nie żyje.
- Są różne przypadki - westchnął Marco. - Błagam was, nie płaczcie!
Mario jednak nie mógł się powstrzymać. Ja już nie miałam czym płakać. Zajrzałam do szafki, czy są jeszcze tabletki uspokajające. Niestety, skończyły się. Ostatnimi dniami brałam chyba ich aż za dużo. Pomyślałam, że skoczę do apteki.
- Idę do apteki, proszki mi się skończyły - powiedziałam. - Wrócę wkrótce.
- Jakie proszki? - zapytał Marco.
- Zapewne na stres - odpowiedział za mnie Mario. - Nie dziwię się w ogóle.
- Nadia, jak będziesz się tyle truła, to...
- Nie są mocne, to tylko lekkie, ziołowe tabletki - wyjaśniłam. - I nie bój się o mnie!
- Rozumiem, rozumiem - powiedział Marco.
Wzięłam torebkę i wyszłam.
*
(Marco)
Zostaliśmy sami z Mario, Nadia wyszła do apteki. I dobrze, że mnie przyjaciel teraz odwiedził. Potrzebowałem rozmowy, a nie samotności, która by mnie jeszcze mocniej dobiła...
- Marco, ty musisz z tego wyjść - powiedział Mario. Trząsł się, wyraźnie był zdenerwowany. On zazwyczaj nigdy nie ulegał panice, zawsze był opanowany, ale obecnie najwyraźniej nie mógł utrzymać nerwów na wodzy. No cóż, każdy tak czasami ma.
- Mogę i muszę - odparłem cichym tonem. - Nie chcę umierać, za młody jestem.
- Nie mów tak nawet - jęknął Mario. - Ja nie chcę cię stracić!
- Jeszcze masz Lewego - chyba diabeł mi podpowiedział te słowa... Mario jeszcze bardziej zaczerwienił się na twarzy.
- Czy ty siebie samego słyszysz? - powiedział z wyrzutem. - Znamy się od dziecka, wszystko robimy razem, niemal każdą wolną chwilę spędzamy razem i nawet kiedyś zrobiliśmy sobie więzy krwi, pamiętasz?
Pamiętałem doskonale. Kiedy chodziliśmy obaj do szkółki piłkarskiej BVB, po jednym z treningów razem zostaliśmy i sobie we dwóch kopaliśmy piłkę. Gdy mieliśmy już dość, któryś z nas wpadł na szalony pomysł połączenia krwi. Byliśmy już wtedy przyjaciółmi. Skaleczyliśmy się w palec i złączyliśmy krew. Byliśmy wtedy wesołymi, beztroskimi nastolatkami.
- Pamiętam, nigdy nie zapomnę - powiedziałem. - Ale w poprzednim sezonie najbardziej trzymałeś się z Robertem, ja grałem wtedy w M'gladbach.
- Ale gdy tylko mogliśmy, któryś z nas łapał telefon i dzwonił, lub jeździliśmy do siebie - odparował Mario.
- Wiem... nie kłóćmy się! Błagam, nie teraz! Najlepiej to nigdy - poprosiłem. - W ogóle, mam nadzieję zobaczyć się z Robertem, jeszcze zanim wyjadę do Berlina.
- Da się zrobić - odparł Mario.
- No i przede wszystkim, potrzebuję twojego wsparcia - powiedziałem i objąłem Mario ramieniem. - Dziękuję, że jesteś! Przyjaciel jak ty to skarb...
- Kocham! - zawołał Mario, i uścisnął mnie. - Ja też się cieszę, że łączy nas taka przyjaźń! Zawsze będę cię wspierał, nieważne co by się działo... Ja mam teraz tylko przyjaciół... rodzice, odkąd się rozwiedli i zajęli się sobą, nie mają czasu, żeby ze mną porozmawiać. Nawet przestali dzwonić. Rodzina się rozjechała po Europie. - wyznał mi ze smutkiem. - Dzięki, że zawsze jesteś ze mną...
*
Gdy już wracałam z apteki, spostrzegłam Roberta idącego z Anią w kierunku naszego domu. Zawołałam ich, aby zaczekali.
- Do nas idziecie? - zapytałam.
- Właśnie do was - powiedziała Ania. - Wszystko już wiemy. Biedny Marco, dlaczego właśnie on...
- Tak samo się martwię - powiedział Robert. - Marco musi wyzdrowieć, nie może być inaczej!
- Dokładnie - dodała Ania. - Nadio, jak się czujesz?
- Marsz żałobny - mruknęłam. - Wyszłam tylko po proszki uspokajające. Już staram się nie palić, Marco tego nie chce.
- Bardzo dobrze - powiedziała Ania - od zawsze ci mówiłam, że nie powinnaś palić. A Cathy nie mogłaby z tobą solidarnie tego rzucić?
- Cathy właśnie też zamierza, Mats jej się o to czepiał - powiedziałam.
- A tak, Mats coś niedawno mówił w szatni - powiedział Robert. - W sumie racja, bo was też rak dopadnie! A raka płuc trudniej wyleczyć, zapamiętaj.
- Choć niektórzy żyją po 60 lat i nic im nie jest - powiedziała Ania.
- Ania, nie usprawiedliwiaj - uśmiechnął się Robert.
Dotarliśmy do domu, Marco się serdecznie wyściskał z Robertem, który od razu zaczął wyrażać swoje współczucie dla Marco.
Poszłam do kuchni zażyć proszki. Ania poszła za mną.
- Tylko kochana nie przesadzaj z tymi tabletkami, bo sobie krzywdę zrobisz - powiedziała. - Poza tym, czy to nie uzależnia?
- Raczej nie - odparłam. - Nie są zbyt mocne.
- No dobrze - odparła Ania i poszła do chłopaków. Ja zostałam na chwilę sama. Zaczęłam wyglądać przez okno. Zaczęło padać. Poczułam znowu melancholię, żeby pogoda była nieco ładniejsza, może poczułabym się lepiej. Ale jednak deszczowe chmury na dobre zawisły nad Dortmundem.
Wpatrywałam się w dal, gdy nagle poczułam, że ktoś mnie od tyłu obejmuje. Był to nikt inny jak Marco.
- Skarbie, co tak rozmyślasz? - zapytał cichym, czułym głosem. - Chodź do nas...
- Już! Już idę, trochę się zamyśliłam - powiedziałam.
Marco mnie pocałował i sięgnął po jakieś tabletki, które musiał obecnie zażywać.
W końcu zasiedliśmy całą piątką w salonie, popijaliśmy herbatę i rozmawialiśmy szczerze o wszystkim. Nawet nieco zaczęliśmy się śmiać, co poprawiło nieco atmosferę.
Niestety, nie na długo!
Marco znów jakiś blady się zaczął robić. Wyglądał dość słabo.
- Marco, wszystko okej? - zaniepokoił się Mario. - Coś blady jesteś.
- Raczej wszystko dobrze... - wymamrotał. - Dajcie wody!
Przyniosłam mu prędko szklankę wody.
- Serce mi kołacze... - powiedział cicho. - W głowie mi się kręci...
- Trzeba wezwać lekarza - odezwała się Ania. - Dzwońcie!
Marco siedział z brzegu kanapy, nagle osunął się na dywan. Stracił przytomność.
- Wezwijcie karetkę, szybko - krzyknął Robert. Zrobiła to Ania, bo ja już nie byłam w stanie nic zrobić... byłam tylko w stanie wpaść w gigantyczną histerię...
// no i jak? podoba się?
mam nadzieję, że wybaczycie mi te mieszanie ;3
dziękuję za wszystkie komentarze pod ostatnim rozdziałem, żółto-czarne siostry ♥
a kto ten przeczytał, niech również zostawi po sobie pamiątkę :) z góry dzięki!
+ chciałabym polecić bloga http://opowiadanieoborussidortmund.blogspot.com/ wspaniałe opowiadanie :3
miłego wieczoru :*
Ohh to takie smutne , wzruszające a , za razem piękne i ogólnie świetne !
OdpowiedzUsuńMarco musi wyzrdowieć ! <3 Musi żyć dla przyjaciół ! I dla nas ! :D (Wiem ,za bardzo w to brnę, ale cóż :D )
Czekam na następny ! Mam nadzieje ,że Marco powróci do zdrowie i formy ! <3
świetne :P
OdpowiedzUsuńjeju ja nie mogę... jak to czytam to płaczę !! ;(
OdpowiedzUsuńmieszasz w tym opowiadaniu na całego..ale to fajnie, swietnie sie to czyta !! masz taki talent do pisania że ja nie mogę <33 tylko błagam cię nie usmiercaj nikogo bo cie dopadnę! Zobaczysz !! hehe :DD dodaj nastepny jak najszybciej... !! *.*
zapraszam do mnie NOWY ROZDZIAŁ http://w-moim-swiecie-bvb.blogspot.com/ mile widziany też komentarz ;)
pozdrawiam <33
Moje oczy po przeczytaniu to dwa szkła!
OdpowiedzUsuńDlaczego teraz?! Proszę nie rób mi tego!
Czemu Marco?! Nie mogę się na niczym skupić. Zamiszanie wybaczam, rozdział świetny! :) Tylko proszę nie chce żeby umarł ;) (nie wyrobie psychicznie) ;(
Czekam na następny!
Gdy to czytałam łzy same napływały mi do oczu. Umiesz poruszyć człowieka. Z niecierpliwością czekam na kolejny
OdpowiedzUsuń[Next Please]
OdpowiedzUsuńSmutnooo... (czyli) PŁACZ!!
Niech ten nasz biedny Marco nie umiera.. tylko o to proszę! Również Cię pozdrawiam "siostrzyczko"! next please! ;)
pozdrawiam
Grzanka ;D
Ojeju no ;_____;
OdpowiedzUsuńNajlepsze opowiadanie pod sloncem *.*
Może od razu 'pszczoły ' :D
Matko no! On ma żyć! :( Wielbię twoje opowiadanie :D Mam nadzieję że nigdy się nie skończy... :)
OdpowiedzUsuńJejuniu! Może dopisz ich dalszee losy..?
OdpowiedzUsuń(jak już to koniec) MARCO ma przeżyć!!
Nadia też biedna.. i wszyscy przyjaciele.
Rozdział smutny.. ale świetny! ;)
Aż mi sie płakać chce -,-
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, ze wszystko będzie dobrze, a Marco przeżyje :)
Uwielbiam Twój blog <3
zapraszam do mnie na 1 rozdział http://przeznaczenia.blogspot.com/
Oby wszystko było dobrze, mam nadzieje, że Przeżyje :*
OdpowiedzUsuńRozdział jest świetny ^^
Piszesz cudownie i z niecierpliwością czekam nn :*
Chciałabym Cię po długiej przerwie zaprosić na mojego bloga, gdzie prowadzę opowiadanie heh ^^
http://enchanted-world-silent-thoughts.blogspot.com/
Marco musi przeżyć,czekam na kolejny
OdpowiedzUsuńno weź żeby skończyć w takim momencie, a tak w ogóle to Marco musi wyzdrowieć i oby jak najszybciej
OdpowiedzUsuńa co do rozdziału to jest genialny ^^
Ekstra czekam na następny :**
OdpowiedzUsuńOn musi z tego wyjść :( Tym bardziej lubie to opowiadanie przez to że Anna Stachurska nie jest czarnym charakterem jak w większości opowiadań :D
OdpowiedzUsuńFajnie, że u mnie komentujesz, ale musisz mi dać czas do nadrobienia tych czterdziestu paru rozdziałów :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Cudo ;D
OdpowiedzUsuńMam nadzieję że Marco będzie żył :))
OdpowiedzUsuńNiedawno spędziłam cały dzień żeby przeczytać te wszystkie rozdziały i się zakochałam *o*
Jeżeli lubisz czytać o BVB to zapraszam do mnie ;3 http://borussiaforever.blogspot.com/ nie jest tak dobry jak twój ale cóż :D
A ja nie mam nadziei, że przeżyje, bo ja to wiem! Musi, musi musi!! Kurczaki, ale Mario i Nadia mogliby trzymać buźke troche na kłudke i nie gadać przy Marco i śmierci jeszcze wątek o tej zmarłej ciotce xD Zapraszam do siebie: http://dogwizdka.blogspot.com/ oraz na mojego nowego bloga z opowiadaniem: http://meg-und-marco-echte-liebe.blogspot.com/ 3 rozdział!
OdpowiedzUsuń