niedziela, 5 maja 2013

Epilog + podziękowania

2 lata później 


Minęły dwa lata od ślubu. Jestem bardzo szczęśliwa u boku Marco. Urodziłam piękną córeczkę, która jest oczkiem w głowie mojego lubego. Nazwaliśmy ją Marta, na cześć mojej zmarłej przyjaciółki. Nie musiałam długo przekonywać Marco do tego imienia. 
Marco oczywiście dalej gra w Borussii Dortmund, przedłużył niedawno swoją umowę. Podobnie jak Mario i Robert, dalej się trzymają we trójkę, ich przyjaźń jest niesamowita. 
Podczas ostatnich dwóch lat nic przykrego się nie wydarzyło, co mogłoby wyrobić piętno na mojej psychice. 
Właśnie zakończył się kolejny sezon Bundesligi, pomyślny dla Borussii, która odzyskała mistrzostwo Niemiec. 
Akurat była urocza niedziela, ciepłe popołudnie. Marco przebywał akurat w ogrodzie, rozmawiał przez telefon, zdaje się z Mario, z którym był dalej nierozłączny. Poza tym, Mario znalazł sobie dziewczynę! Ma na imię Linda. 
Nasza kruszynka akurat spała. 
Zauważyłam przez okno, że skończył telefoniczną konwersację, zatem wybiegłam do niego, wskoczyłam mu na plecy. 
- Marco! - zawołałam - jak ja Cię kocham! 
- Wiem - uśmiechnął się - ja Ciebie też. Jak tam Marta?
- Śpi - powiedziałam i przytuliłam się do blondyna. 

Mogłabym tak stać przytulona do niego godzinami. 
Cóż teraz znaczą wszystkie moje złe przeżycia? One wydają się teraz być takie bardzo odległe. 
Z dnia na dzień czuję coraz większą radość życia... Dzięki Marco oraz Marcie, oni są całym moim światem. 



__________________ 



Ciężko mi się żegnać z tym opowiadaniem, ale cóż, każde story ma swój koniec :3 
Dziękuję Wam, że ze mną byłyście, że mnie wspierałyście! Jestem Wam wdzięczna za wszystkie komentarze, i za taką wielką liczbę wyświetleń :> Kocham Was! 

Teraz mam nadzieję, że będziecie mnie wspierać na moim drugim blogu http://bvbstory.blogspot.com/ :> Czytajcie, obserwujcie i komentujcie! 
Mam taką małą prośbę - mogłybyście mi pomóc nieco go rozgłosić? Odwdzięczę się Wam, starając się pisać jak najlepsze rozdziały :3 


Pozdrawiam Was i jeszcze raz dzięki za wszystko ;*
Sylwia 

sobota, 4 maja 2013

Rozdział 75

Cały czas czułam na sobie obiektyw kamery, no tak, cała uroczystość była filmowana. 
Na szczęście, w końcu msza dobiegła końca, miałam już założoną obrączkę. Wychodziliśmy powoli z kościoła, Marco trzymał mnie za rękę. Teraz zapewne będziemy przyjmować życzenia od rodziny i całej reszty zaproszonych. 
Wyszliśmy z kościoła, fotograf zrobił nam małą sesję. Po wszystkim, zaczęło się składanie życzeń.
- Wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia - mówiła do mnie przejęta Laura. - Tak się cieszę, z Twojego szczęścia, siostrzyczko!
- Bardzo mi miło - powiedziałam, lekko się zarumieniłam.
- No, córcia, naprawdę wspaniały mąż Ci się trafił - powiedział tata. 
- Życzymy Ci z całego serca, żebyś zawsze była taka szczęśliwa - powiedziała moja mama, która z emocji aż się lekko popłakała na tym ślubie. 
- Dziękuję Wam - powiedziałam - jesteście wspaniali. Laura, a jak tam Rysiek? 
- A świetnie - uśmiechnęła się. 
- Może niedługo będziemy bawić się na weselu Laury - odezwała się Emilka. 
- Spokojnie, Emilka - roześmiała się Laura. - Chociaż, może kiedyś... 
- Rysiek jest spoko - powiedział mój brat Karol - jeśli o mnie chodzi, macie moje błogosławieństwo. 
Roześmialiśmy się wszyscy pogodnie. Moi chrzestni również wyrazili swoją aprobatę. 
Za chwilę miał podjechać samochód ślubny, którym jeszcze mieliśmy wstąpić do urzędu stanu cywilnego, a potem na wesele. 
Podeszłam do mojego świeżo poślubionego męża, który przyjmował gratulacje od jego kolegów z drużyny. Oczywiście nie zabrakło na uroczystości także trenera, który przyszedł z żoną. 
- Marco, gratuluję - odezwał się Jurgen, ściskając rękę Marco. - Świetny wybór - dodał, posyłając mi uśmiech. 
- Wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia - odezwał się Kuba. 
- Obyś zawsze był taki uśmiechnięty - wtórował mu Nuri. 
- Dziękuję Wam - mówił Marco, co chwila wymieniając z kimś uścisk ręki. 
W końcu autobus zabrał wszystkich na salę weselną, natomiast nasz samochód zabrał nas do USC razem ze świadkami, czyli Cathy i Mario. Mieliśmy podpisać pewne papiery i jechać na wesele. 
Akurat sprawnie nam to poszło, po półgodzinie mogliśmy ruszać do czekających już gości. 
Szliśmy do samochodu. Mario i Marco szli razem przed nami, ja natomiast szłam obok Cathy, czułam ulgę, że już prawie po wszystkim, prawie, bo jeszcze wesele zostało. Już byłam żoną Marco, już byłam panią Reus. 
- I jak się czujesz? - zapytała mnie rozpromieniona Cathy.
- Wreszcie jestem panią Reus - powiedziałam cicho. - Czuję się super!
- Ja również - Marco odwrócił się do nas. - Tak długo czekałem na ten dzień! 
- To teraz jedziemy opijać Wasze szczęście - Mario poklepał przyjaciela po plecach. 












Przyjechaliśmy na miejsce. Wkroczyliśmy dumnie całą czwórką na salę, gdzie wszyscy zaczęli krzyczeć "Niech żyje panna młoda!" 
Poczułam, jak robi mi się gorąco. Na szczęście, cały czas obok mnie był Marco. Ścisnęłam go za rękę. 
Niestety, nie mogłam siedzieć obok niego. Musieliśmy oboje zasiąść na dwóch honorowych miejscach, czyli na dwóch końcach stołu. Po mojej prawej stronie usiadła Cathy, a po lewej Ania. Obok Marco tak samo zasiedli oczywiście Mario i Robert. 
- Widzisz, już po wszystkim - powiedziała do mnie Ania. 
- Jeszcze cała noc wesela... - dodałam. 
- No tak, ale wiesz... już obrączka założona - powiedziała Ania. 
- No tak - przyznałam. 
W końcu kelnerki przyniosły przystawki, ale rozmowy jednak nie cichły. Wszyscy o czymś plotkowali. Trójka siedząca na drugim końcu stołu zawzięcie o czymś rozprawiała. 
W końcu wszyscy, gdy już trochę się najedli, odeszli od stołu, zaczęły się tańce. Na początku tańczyłam oczywiście z moim ukochanym, wokół nas wirowało mnóstwo par, ale ja ich nie dostrzegałam, liczył się tylko ON. 
Puszczono niedługo "przytulańca" . Tańczyłam powoli, przytulona do mojego ukochanego, upajałam się zapachem jego wspaniałych perfum. 
Później znów zasiedliśmy wszyscy do stołu. A o godzinie dwunastej w nocy miał zostać podany tort oraz szampan. 
Później gdy znów wszyscy ruszyli na parkiet, zaczęłam tańczyć z Mario, Marco nam pokazał uniesiony kciuk, po czym poprosił do tańca Anię. 
Zatańczyłam z jeszcze kilkoma zawodnikami BVB, po czym Marco wziął mnie na chwilę na stronę. 
- Nadia... - wyszeptał - jak zjemy tort, to wymkniemy się na chwilę do pokoju obok, okej? 
- Dobrze - odparłam. 










W końcu doszła godzina dwunasta, wniesiono ogromny tort weselny. Wyglądał naprawdę świetnie, aż trochę szkoda było mi kroić. Nie zabrakło również szampana. 
Razem z Marco szybko rozdaliśmy wszystkim po kawałku, popijaliśmy do tego szampana. Jednak ja nie mogłam sobie pozwolić na zbyt dużo alkoholu ze względu na ciążę. 
- Nadio, przygotowałam Ci sukienkę na zmianę - powiedziała Cathy - może pójdziesz i się przebierzesz? 
- O! Dzięki - powiedziałam - okej, będzie mi trochę wygodniej. 
Marco słysząc moją rozmowę z druhną, szybko dopił swojego szampana i poszedł za mną. Zamknął za sobą drzwi na klucz... 
- To będzie nasza noc poślubna - powiedział z błyskiem w oku. 
- A dasz mi się chociaż przebrać? - zapytałam ze śmiechem. 
- Dobrze, dobrze - uśmiechnął się i zaczął coś przeglądać na swoim telefonie. Ja szybko przebrałam się w sukienkę którą zostawiła mi Cathy. Dobrze, że to zrobiła, bo nieco duszno mi się zrobiło w tej ślubnej. 
Poprawiłam nieco makijaż, wyglądałam w miarę przyzwoicie. 
- Ależ ty jesteś piękna - wyszeptał Marco, objął mnie w pasie i za moment poczułam, jak nasze usta się stykają. 
- Pragnę cię... - wyszeptał za moment. 
Położył mnie na fotelu stojącym w tym pomieszczeniu, podwinął moją sukienkę i oboje daliśmy upust naszej miłości, miałam chęć krzyczeć, ale wiedziałam, że nie mogę, bo zaraz mógłby ktoś przypadkiem usłyszeć. 
Po wszystkim odsapnęliśmy trochę i wróciliśmy do naszych gości, akurat wszyscy tańczyli, dołączyliśmy do nich. 
I tak do rana... 









Około szóstej rano wszyscy zaczęli się rozchodzić. Byłam naprawdę zmęczona, całą noc na nogach spędziłam. 
Chciałam jak najszybciej położyć się spać. Wróciliśmy do domu z Marco, już jako małżeństwo... 
Poszłam do łazienki zmyć makijaż, wzięłam też szybki prysznic, założyłam piżamę i poszłam do łóżka. Leżał już w nim Marco, gdy się położyłam obok, przyciągnął mnie do siebie. 
- Główka boli? Alkoholu sobie nie żałowałeś - powiedziałam cicho. 
- Wesele ma się raz w życiu... - odparł. 
- Akurat - zaśmiałam się - a co, jak ktoś żeni się kilka razy? 
- Skarbie, ja nie mam zamiaru żenić się więcej razy, ja kocham tylko Ciebie i z Tobą chcę spędzić resztę życia. - powiedział poważnie, ale także czułym tonem. - Nie wyobrażam sobie siebie samego z inną kobietą... 
- Kocham Cię, wiesz? - wyszeptałam.
- Ja ciebie też, słoneczko - wyszeptał mi w odpowiedzi - śpij dobrze!
- Wzajemnie - powiedziałam i zamknęłam oczy. 
Jednak nie od razu zasnęłam, mimo zmęczenia pogrążyłam się w myślach. 
Zostałam żoną Marco, za jakiś czas także urodzę dziecko, ciekawe, czy będzie to chłopiec, czy dziewczynka. Będziemy rodziną...
I tak się potoczyło moje życie w Dortmundzie. 


// no i mamy już ostatni rozdział, prawdopodobnie jutro dodam epilog :3 
kto przeczytał, niech zostawi komentarz! Z góry dzięki ;) 

Wkurzył mnie dziś Bayern. Tak faulować -.- 


+ zapraszam na mój drugi blog http://bvbstory.blogspot.com/ komentarze również bardzo mile tam widziane! 

Pozdrawiam, Sylwia ;) 

UWAGA!

Chciałam Was zachęcić do wzięcia udziału w konkursie na stronie 
Polega on na tym, żeby wysłać swoje zdjęcie, na którym widać jak się dopinguje BVB itd. Wszystkie są wstawiane na stronę i które otrzyma najwięcej lajków wygrywa ;)
Admince strony bardzo na tym zależy, więc wysyłajcie zdjęcia na wielbie1reusa1i1goetze0@gmail.com :) 
Ja już wysłałam, teraz czas na Was ;) 

Pozdrawiam 
Sylwia :* 

czwartek, 2 maja 2013

Rozdział 74

Wszystko już było gotowe. Teraz tylko należało czekać na całą uroczystość. 
Chłopaki nie mieli już treningów, więc Marco mógł we wtorek urządzić  wieczór kawalerski. Impreza ta była w naszym domu, natomiast ja, Ania, Cathy i kilka innych Wags wybrałyśmy się na basen, gdzie się cudownie bawiłyśmy. Miało to być coś w stylu wieczorku panieńskiego. 
Zleciała się cała moja rodzina, ulokowali się tymczasowo w pobliskim hotelu. 
A ja spędzałam właśnie czwartkowy wieczór razem z Anią. Marco spędzał czas z Mario i Robertem. 
Siedziałyśmy w ogrodzie, popijając colę z lodem. 
- Jak samopoczucie przed ślubem? - pytała Anka - denerwujesz się? 
- Trochę... - westchnęłam. 
- Będzie dobrze, nie łam się - powiedziała Ania - zresztą, pokazywałaś Marco swoją suknię ślubną
- Nie - zaśmiałam się - będzie niespodzianka. 
- I dobrze - Ania ukazała uniesiony kciuk - powalisz go na kolana! 
Miałam również na jutro rano zamówioną fryzjerkę i makijażystkę, chciałam wyglądać ładnie. A z Marco miałam zobaczyć się dopiero pod kościołem. On miał nocować i uszykować się u Mario. 
Do tego ta ciąża. Wiedziałam, że w moim życiu otwiera się nowy etap... 
- To jutro o 15 ten ślub, tak? - zapytała Ania.
- Dokładnie - powiedziałam - potem w urzędzie stanu cywilnego musimy podpisać pewne papiery i potem jedziemy na wesele. Ależ to będzie męczący dzień... 
- Domyślam się - Ania pokiwała głową ze zrozumieniem. - Ale pomyśl, Marco będzie należał do Ciebie... no i Ty do niego - uzupełniła z lekkim uśmiechem. 
- Wiem, wiem - mruknęłam - obym tylko jutro nie popełniła jakiejś gafy. 
- Cathy będzie cały czas przy tobie - powiedziała Ania. 
- Mam nadzieję, że wy obie! - uzupełniłam - szkoda, że nie można mieć dwóch świadków. Marco wtedy mógłby mieć przy sobie i Mario, i Roberta. 
Roześmiałyśmy się obydwie. Nalałam do naszych szklanek jeszcze Pepsi i zaczęłam rozmyślać, co tam teraz porabia Marco. Może tak samo się denerwuje? Zobaczę się z nim dopiero jutro, przed mszą. 
Pomyślałam, że chciałabym już to wszystko mieć za sobą. 
- Ania, pomyśl, że jutro o tej porze będę już Nadią Reus - powiedziałam. 
- O tak, będziesz panią Reus - uśmiechnęła się Ania. 
- Ania, zostań u mnie na noc - poprosiłam - nie chcę zostać sama. Nie w takim czasie. 
- Nie ma problemu - powiedziała Ania - pewnie Robert i tak nie wróci do domu, tylko zostanie z chłopakami. Nierozłączna trójca!
- To takie urocze - zachichotałam. 
Siedziałyśmy tak razem jeszcze długo, aż na niebie zaczęły pokazywać się gwiazdy i księżyc. Próbowałyśmy wyszukać jakiś gwiazdozbiór, ale nie wychodziło to nam. 
W końcu poszłyśmy do domu, posłałam Ani łóżko w pokoju gościnnym. Gdy już się wystarczająco nagadałyśmy i poczułyśmy się senne, każda z nas poszła spać. Ja jednak dość długo biłam się z myślami, nie mogłam zapaść w sen. Ciekawiło mnie, jak z tym wszystkim radzi sobie mój przyszły mąż. 









Obudziły mnie promienie słońca. Była ósma rano. 
Nadszedł ten dzień. Poczułam dziwny ścisk w brzuchu. Wyszłam z łóżka, zaścieliłam je i wyszłam na balkon. Słońce zaczęło mnie pieścić promieniami. 
Nagle... zaczęłam płakać. Nie miałam pojęcia, czemu. Po prostu łzy zaczęły mi mimowolnie spływać po twarzy. 
Do sypialni zapukała Ania. 
- Nadia? 
- Wejdź - zawołałam. 
Ania weszła, podeszła do mnie na balkon, od razu zauważyła, że płaczę. 
- Na litość boską, co się dzieje, Nadio?! 
- Ja tak się boję... - wyszeptałam - czuję panikę!
- Spokojnie kochana - wyszeptała poruszona Ania - będzie dobrze! 
- Taa... - mruknęłam.
- Chodź, zjesz coś, wypijesz jakąś herbatkę, musisz być w pełni sił dzisiaj - powiedziała Ania. 
Miała w sumie rację. W końcu ogarnęłam się jakoś, Ania przygotowała mi pożywne śniadanie, które według niej miało zapewnić mi energię na cały ten ważny dla mnie dzień. 
Nic poza tym fascynującego się nie działo, gdy przyszła fryzjerka i mnie czesała, patrzyłam tylko tępo na zegarek... 
Całe szczęście, że cały czas była Ania przy mnie. 
Gdy przyszła makijażystka, przyszła również Cathy. To było miłe uczucie czuć wsparcie moich przyjaciółek. 
Gdy już zostałam umalowana, uczesana, lakier na paznokciach wysechł, należało ubrać suknię ślubną i jechać do kościoła. Wiadomo było, że zanim się przebije przez wieczne korki w mieście, minie sporo czasu. Poza tym, moje przygotowania i tak już sporo czasu pochłonęły... 
Miała podjechać taksówka. Gdy podjechała, wsiadłyśmy z Anią i Cathy i pojechałyśmy. Czułam coraz większe napięcie. Cathy, widząc moje zdenerwowanie na twarzy, uścisnęła mi rękę. 
- Wszystko będzie dobrze - szepnęła - i nie denerwuj się! 










Zaczęłam się denerwować jeszcze mocniej, bo były niesamowite korki. Jednak dotarliśmy na czas. Pod kościołem chyba już wszyscy się zebrali, moja rodzina, rodzina mojego ukochanego, i reszta zaproszonych. Ale mojego blondyna, oraz jego dwóch najlepszych kumpli jeszcze nie było... 
- Niech żyje panna młoda! - zaczęli wszyscy krzyczeć, gdy mnie zobaczyli. Obdarzyłam ich uśmiechem, ale na pewno wszyscy widzieli stres w moich oczach. 
- Gdzie jest Marco? - zaczęła pytać jego matka, Louise.
- Spokojnie, na pewno zaraz przyjedzie - zaczął uspokajać ją jej mąż - poza tym, nawet księdza jeszcze nie ma! 
Chętnie odpuściłabym sobie ślub kościelny, ale Marco mnie prosił, bym się na to zgodziła, ze względu na jego niezwykle pobożną matkę. Cóż, czego nie robi się dla ukochanej osoby. 
Nagle zauważyłam trzy osoby wysiadające z taksówki, a był to nikt inny jak Robert, Mario i mój ukochany blondyn. Zauważyłam, że również jest lekko podenerwowany. 
Gdy nasze spojrzenia się spotkały... Marco podszedł do mnie, na twarzy miał lekkie rumieńce. Wyglądał bosko w garniturze, miał też wspaniale ułożone włosy. Czułam od niego zapach cudnych perfum. 
- Nadia, bosko wyglądasz - szepnął.
- Ty również - odpowiedziałam. Spojrzałam mu w oczy, zauważyłam kątem jednak oka, że nas wszyscy otoczyli... Poczułam, jak rumieńce zalewają moją twarz. 
W końcu wszyscy zostali wpuszczeni do kościoła, ja i Marco mieliśmy za chwilę oboje uroczyście wejść, i kroczyć do ołtarza. Mieli już czekać na nas przy ołtarzu świadkowie. 
W końcu... zaczął się nasz chód do ołtarza, wszyscy się na nas patrzyli. 
Czułam takie napięcie. Mario i Cathy uśmiechali się do nas, chcąc zapewne dodać nam odwagi. Na twarzy mojego przyszłego męża również malowała się niepewność, napięcie.
Z niecierpliwością oczekiwałam na moment mówienia przysięgi, oraz zakładania obrączek. Jednak to nie przyszło tak szybko. Dopiero po jakichś 20 minutach... 

Dla mojego ukochanego ksiądz zadał to pytanie. 
- Czy bierzesz sobie tę kobietę za żonę, ślubujesz jej miłość i wierność? 
- Tak - powiedział drżącym głosem Marco. 
- Czy ty bierzesz sobie tego mężczyznę za męża, ślubujesz mu miłość i wierność? - zwrócił się do mnie ksiądz. 
- Tak - odpowiedziałam. 
Wkrótce założyłam mojemu ukochanemu obrączkę. Po chwili on nałożył ją i dla mnie. Zostaliśmy małżeństwem. Stało się! 





// przepraszam, że taki krótki, i taki nudny, ale dziś jakoś weny nie mam ... 
w następnym opiszę resztę uroczystości, postaram się, żeby był dłuższy i ciekawszy :3 
Kto przeczytał, niech zostawi komentarz! Dzięki z góry :* 


+ zapraszam na mojego drugiego bloga http://bvbstory.blogspot.com/ czytajcie, obserwujcie i komentujcie ;> 





+ pozwolę się pochwalić moim urodzinowym tortem :> 

środa, 1 maja 2013

Rozdział 73

CZERWIEC 


Ostatnimi czasy wszystko się dobrze układa. Borussia zdobyła puchar Europy, w Dortmundzie dalej wszyscy o tym mówią i się tym cieszą. Na samo wspomnienie tego meczu czuję dreszczyk emocji. 
Przez ostatni tydzień załatwialiśmy z Marco sprawy związane ze ślubem, który chcieliśmy jak najszybciej wziąć. 
Miał odbyć się już... za tydzień, w piątek. Zaproszenia zostały rozesłane, sala i orkiestra zamówione, itd. Normalnie nie mogłam w to wszystko uwierzyć, że tak mi się w życiu ułożyło. 
Jednak, była jedna sprawa, która mnie nieco dręczyła. Tak to już w życiu bywa, że zawsze znajdzie się jakiś kłopot. 
Postanowiłam przejść się z tym problemem do Cathy, akurat i tak byłam sama w domu. Marco wyszedł z Mario i Robertem szukać sobie stosownego stroju na ślub. Ja też miałam taki zamiar, umówiłyśmy się z Anią i resztą na jutro. 
Zostawiłam zatem karteczkę z informacją gdzie jestem dla Marco na stole i wyszłam. 
Było urocze, ciepłe czerwcowe popołudnie. Miałam nadzieję, że zastanę Cathy w domu. 
Miałam szczęście. 
- Cześć, kochana - uśmiechnęła się promiennie - wejdź! 
- Hej - odparłam - ale nie przeszkadzam? 
- Co ty - Cathy machnęła ręką - Matsa i tak nie ma, pewnie z chłopakami się szlaja. A ja tu siedzę sama jak palec. Chcesz coś do picia? 
- Okej, to może herbatę - powiedziałam i usiadłam przy stoliku. Cathy za moment przyszła z dwoma filiżankami herbaty, i usiadła naprzeciwko mnie. 
- Co tam powiesz ciekawego? - zapytała.
- Wiesz, pewna sprawa mnie dręczy - wyznałam.
- Mów zatem o co chodzi, może będę w stanie ci pomóc - powiedziała. 
- Wiesz... od jakichś dwóch tygodni spóźnia mi się okres... - zaczęłam - i tak sobie podejrzewam... że jestem w ciąży! 
- Robiłaś test ciążowy? - zapytała Cathy.
- Nie - powiedziałam. 
- Więc powinnaś zrobić! - powiedziała Cathy - i to jak najszybciej! 
- Nie wiem, jak Marco by zareagował, jakbym faktycznie była w ciąży... - westchnęłam cicho. 
- Jak to? Nie zostawiłby cię z tym, dałabym sobie rękę uciąć - zaczęła przekonywać mnie moja przyjaciółka. - Zaraz zresztą ślub bierzecie!
- No tak, tak - westchnęłam - faktycznie, trzeba iść kupić ten test ciążowy. 
- Iść z tobą? - zapytała Cathy.
- Jakbyś mogła.
Więc założyłyśmy tylko buty i wyszłyśmy na miasto. W najbliższej aptece nabyłam ten test. 
- Chodźmy do mnie, dobrze? - poprosiłam. 
- Okej! 
Poszłyśmy, od razu zdjęłam buty i pobiegłam do łazienki zrobić test. Jakie to były nerwy... 
- Nadia? Już jest wynik? - Cathy zapukała do drzwi łazienki. 
- Czekaj, jeszcze moment... o, jest - złamał mi się głos. Wyszłam z łazienki... 
- I co? Jaki wynik? - zapytała Cathy. 
- Pozytywny - powiedziałam cicho. 
A jednak! Byłam w ciąży! Boże... 
- To wspaniale, kochana - Cathy mnie przytuliła.
- Tylko jak powiedzieć o tym Marco? - westchnęłam. 
- Będzie dobrze - powiedziała - jestem o tym przekonana, złotko! 










Siedziałam w towarzystwie Cathy, popijałyśmy sok jabłkowy i oglądałyśmy jakiś serial, gdy do domu przyszedł Marco, w towarzystwie swoich dwóch najlepszych kumpli, razem z nimi przyszła Anka.
- Nadia! Cathy! Jak dobrze was widzieć - zawołała i podbiegła nas uściskać. 
- No cześć - uśmiechnęłam się lekko. 
- Już niedługo ślub, nie? - cieszyła się Anka - to w końcu kto zostanie twoją druhną? 
- Nie mam pojęcia - westchnęłam. - Ciężko mi wybrać między wami dwiema.
- Mam ten sam problem - wtrącił się Marco. 
- Wiecie co? - odezwał się Mario - trzeba zrobić losowanie! 
- Mario ma rację! Dobry pomysł - dodał Robert.
- Niech będzie i tak - powiedziałam. Wzięłam dwa skrawki papieru, napisałam na nich imiona moich przyjaciółek. 
I wylosowałam... Cathy! 
- Ania, mam nadzieję, że wybaczysz - zaśmiałam się lekko. 
- Zastanowię się - odparła ze śmiechem. 
- Teraz moja kolej - odparł Marco. 
On się chwilę wahał, zanim wyciągnął papierek. Na tym papierku, który wylosował, widniało imię Mario! 
- Hurra! - ucieszył się Mario i rzucił się blondynowi na szyję. 
- Ej, Robert, Anka, mimo wszystko macie przyjść - zaśmiałam się. 
- A mamy inne wyjście? - powiedział ze śmiechem napastnik Borussii. 
- Marco, pokaż jaki garnitur kupiłeś - poprosiłam. 
- A zwykły, czarny - powiedział Marco, rzucając mi torbę na kolana. - Chociaż moi kochani doradcy... 
- Mówię ci, biały byłby lepszy - przerwał mu Robert.
- Weź daj spokój! Na białym to wszystkie brudy widać! - wtrącił się Mario - Marco, pokazywałem ci ten ciemnozielony, byś wyglądał szałowo! Do tego różowy krawat i...
- I wyglądałby jak cygan! - wtrącił się Robert. 
- Sam jesteś cygan, ciołku - warknął Mario - a w ogóle, to... 
- Na litość boską, ogarnijcie się - westchnął Marco. - Nie ma to jak zakupy z nimi, dziewczyny, żebyście wy ich widziały... 
- Umiem sobie wyobrazić - pokiwała głową Cathy. 
- Już się nie mogę doczekać tego ślubu - powiedział Marco - już za tydzień!
- Denerwujesz się? - zapytał Mario. 
- Denerwować się będę dzień przed - odparł Marco - teraz jeszcze nie! 
- Niby czym ma się denerwować? - zdziwił się Robert. 
- A na przykład tym że zrobię coś głupiego... - westchnął Marco. - Że pokażę księdzu język czy coś takiego. 
- Chodźcie ognisko rozpalić! - zaproponował Mario. 
- To chodźmy - zgodził się Marco. 
Cholera! Nie miałam jak powiedzieć Marco o ciąży. Nie chciałam teraz przy wszystkich o tym mówić, chciałam, żeby najpierw to Marco się dowiedział. Cóż. Postanowiłam poczekać na odpowiedni moment. 












Około 21 wszyscy się rozeszli do siebie. Spędziliśmy miły wieczór w sumie, wspominając dawne dzieje. 
Marco robił coś jeszcze w ogrodzie, a ja poszłam usiąść sobie na sofę. W kieszeni miałam wciąż test ciążowy, który ukazywał dwie kreski. Myślałam, czy nie powiedzieć tego teraz. Im szybciej, tym lepiej by może było. 
Siedziałam tak pogrążona w myślach, gdy podszedł do mnie ON. Bez słowa, usiadł obok mnie, i pociągnął mnie do siebie na kolana, zaczął tulić do siebie. 
- Co taka zamyślona? - zapytał szeptem - pomyśl, już za tydzień o tej porze będziemy małżeństwem! 
- Wiem, skarbie, wiem - westchnęłam. 
- Czemu tak wzdychasz? Denerwujesz się? - pytał mnie blondyn czułym głosem. 
- Nie o to chodzi - powiedziałam drżącym głosem. 
- Więc o co? Kochanie... 
Nie umiałam powiedzieć. Wyciągnęłam test z kieszeni i mu dałam do ręki. Wtuliłam twarz w jego tors. Przez chwilę nic nie mówił, jednak zaraz się odezwał. 
- Nadio... skarbie, Ty jesteś w ciąży? 
- Tak - wyszeptałam. - I co ty na to? 
Marco chwilę się nie odzywał, widocznie był co najmniej zaskoczony tą informacją. 
Ale za chwilę przytulił mnie mocniej, z jego ust wyrwał się cichy okrzyk radości. 
- Cieszę się bardzo, kochanie, tak się cieszę - wyszeptał. - Będzie dobrze, zobaczysz! 
Ulżyło mi. Myślałam, że będzie z tym problem, a tu proszę. 
Marco naprawdę mnie kochał. Akceptował wszystkie moje wady. Ciąża również go nie odstraszyła. Trafiłam na faceta swojego życia.
Gdy tak myślałam, Marco zaczął mnie całować. Zarzuciłam mu ręce na szyję i zatopiłam się w jego namiętnym pocałunku, dla mnie ta chwila mogłaby trwać wieczność. 




// mam nadzieję, że się Wam podoba ;) 
kto przeczytał, niech skomentuje, z góry dziękuję :3 


już o tym napisałam na drugim blogu, ale okej, powtórzę się. jestem niewiarygodnie dumna z pszczółek! ♥ czekam z niecierpliwością na finał :3 


No i zapraszam do czytania, obserwowania i komentowania tego mojego drugiego bloga http://bvbstory.blogspot.com/ dziś dodałam tam nowy rozdział :> 

Pozdrawiam, Sylwia :* 

niedziela, 28 kwietnia 2013

Rozdział 72

DWA DNI PÓŹNIEJ 


Wybrałam się z Marco, Robertem i Anią, którzy już wrócili, oraz oczywiście załamanym Mario na pogrzeb pani Klark, jego matki. 
To było nie do opisania, co czuł Mario. Marco ostatnimi dniami cały czas przy nim czuwał, bał się, że jeszcze z tej rozpaczy Mario zrobi sobie krzywdę. Robert z Anią dopiero dzisiejszego poranka wrócili. 
Mnóstwo osób przyszło. Po mszy w kościele, ruszyliśmy wszyscy w orszaku za trumną. Mario ciągle płakał, a z jednej strony Marco, z drugiej Robert, obejmowali go ciągle ramieniem i podawali chusteczki. Prawie sama zaczęłam płakać, obserwując to wszystko. Dlaczego to spotkało Mario?! Czemu los tak okrutnie go potraktował?! 
W końcu wszyscy otoczyliśmy grób, w którym za moment miała zostać złożona trumna Elli. Łzy mi napłynęły do oczu. Ania również blado wyglądała. 
- Z prochu powstałaś, i w proch się obrócisz... - powiedział kapłan i rzucił garść ziemi na trumnę. 
Niebawem spuszczono trumnę w dół i grabarze zaczęli ją zakopywać. Mario schował twarz na klatce piersiowej Marco, słyszałam, jak płacze. 
Niedługo już wszyscy się rozeszli, tylko nasza piątka została. Mario ukucnął przy świeżym grobie matki. My staliśmy ze spuszczonymi głowami. 
Niedługo poszliśmy wszyscy do Mario, nikt nie chciał go zostawić w takim fatalnym stanie psychicznym. 




*






KILKA MIESIĘCY PÓŹNIEJ ( KOŃCÓWKA MAJA ) 



Ostatnio wszystko się jakoś unormowało. Marco pomaga Mario dojść do siebie po ostatnim feralnym wydarzeniu, podobnie jak Robert. Ja z Anią również go wspieramy jak tylko możemy. 
Ostatnio też chłopaki mają więcej trenowania niż zwykle. A wszystko dlatego, że Borussia Dortmund trafiła do finału Ligi Mistrzów! Zagra z Bayernem Monachium na londyńskim Wembley. 
I trenerowi, i drużynie bardzo zależy na tym pucharze, więc trenują jak mogą. Marco wraca codziennie bardzo zmęczony. 
Mecz już za dwa dni. Oczywiście będę tam, razem z dziewczynami. Już nie możemy się doczekać. 
Siedziałam w ogrodzie, była urocza pogoda, był już też wieczór, Marco dopiero przyszedł do domu. 
- Hej skarbie - powiedział, i pochylił się, żeby mnie pocałować. - Ale mnie nogi bolą, masakra... 
- Takie życie piłkarza - powiedziałam. 
- Jutro jedziemy do Londynu - powiedział Marco. - Już nie mogę doczekać się tego meczu! 
- Ja też - odparłam. 
Ja miałam się tam dostać autobusem, razem z innymi WAGs. Jutro o 7 rano wyjazd. 
- Skarbie, chcę z Tobą o czymś pogadać - powiedział Marco. - Dasz mi krzesło? Nogi mnie tak bolą... 
- A nie ma drugiego? - rozejrzałam się wokół. Nie było. Ustąpiłam mu więc miejsca. 
- Usiądź na moich kolanach... tak jak zawsze - powiedział. 
Zrobiłam, jak prosił. 
- O czym chcesz porozmawiać? - zapytałam. 
- Chciałbym się z Tobą w końcu pobrać - powiedział Marco. - Najlepiej już w czerwcu. 
- Okej, ale może bez ślubu kościelnego? Wiesz, że jestem ateistką... - powiedziałam. 
- Moi rodzice byliby wściekli - powiedział smutno Marco. 
- Ech... niech będzie, przeżyję to - powiedziałam. - Ale zajmijmy się tym wszystkim po meczu, okej? Teraz musisz się na tym skupić. 
- Wiem, kochanie - powiedział - mam nadzieję, że wygramy ten puchar. 
- Wierzę w was - uśmiechnęłam się szeroko. 
- Okej, idę się umyć - powiedział. 
Marco poszedł pod prysznic, a ja poszłam pakować manatki na wyjazd do Londynu. 














Uff. Przeżyłam. 
25 godzin jazdy autobusem. 
Podobało mi się, gdy płynęliśmy promem. To było coś niesamowitego!
Jeszcze zostało nieco czasu do meczu, tradycyjnie miał się rozpocząć o 20:45. Marco i koledzy naturalnie mieli trening, a ja z dziewczynami siedziałam w hotelu. Dzieliłam pokój z Anią, Ewą i Agatą. Polska czwórka. 
- Fajnie by było tak zwiedzić Londyn - stwierdziła Ewa. 
- Czemu nie - powiedziałam - ale łatwo się tu zgubić! 
- Poszłabym na London Eye... - powiedziała rozmarzona Agata. 
- A ja w nocy na Tower Bridge, najchętniej razem z Robertem... - rozmarzyła się Ania. 
- Rozmarzyłyście się - stwierdziłam. 
- Ej, trzeba  zebrać ekipę i tu przyjechać na wakacje - powiedziała Ewa. - Okej, zadzwonię teraz do opiekunki, czy wszystko z Sarą w porządku. 
Hotel, w którym miałyśmy chwilowo pomieszkać, był naprawdę wspaniały. Z okien naszego pokoju był fenomenalny widok na stolicę Wielkiej Brytanii. 
Ileż tu było narodowości. Idąc londyńskimi ulicami, widziałam mnóstwo Arabów, Murzynów, i wiele innych. Bardzo żywe miasto. 
Nagle do naszego pokoju przyszły Cathy i Jenny, rozpromienione.
- Ej, dziewczyny, dawajcie z nami na miasto! - powiedziała Jenny. - Mamy kogoś, kto nas nieco oprowadzi! 
- Niby kto? - zapytałam. 
- Takie dwie miłe kobiety, które tu pomagają, w tym hotelu - powiedziała. - Dawajcie! 
- Aj tam, jakieś obce, jeszcze nas na lodzie zostawią... - skrzywiła się Ania. 
- A co tam! - krzyknęła Cathy - damy radę! Nadia, wstawaj! 
Cathy pociągnęła mnie za rękę. Cóż, ostatecznie wszystkie poszłyśmy. 
Kobiety, o których mówiła Jenny, wyglądały na sympatyczne. Przywitały się z nami i zaprosiły na mały spacer po Londynie. Tak się złożyło dla nas pomyślnie, że były Niemkami! Wyjechały za chlebem do Anglii. 
Cóż było robić. Wyszłyśmy wszystkie. Była urocza pogoda, aż chciało się gdzieś wyrwać. 
- Macie jakieś pieniądze przy sobie? - zapytała jedna z naszych przewodniczek.
Zajrzałyśmy do torebek, każda coś tam miała.
- Można by wymienić na funty, i iść na London Eye - zaproponowała.
- O tak! - podchwyciła pomysł Ania. 
- Chodźmy do kantoru zatem - powiedziała przewodniczka. 
Po wymianie pieniędzy, poszłyśmy na London Eye. Długa kolejka była, trochę aż nas nogi zaczęły boleć od stania. W końcu wskoczyłyśmy do kapsuły. 
- Boisz się? - zapytała mnie Agata - trochę wysoko będzie!
- Najwyżej w Tamizie popływamy - zażartowałam. 
W końcu wzniosłyśmy się w górę. Boże! Jakie wspaniałe widoki. "Karuzela" dość wolno się poruszała. Robiłyśmy masę zdjęć. 
- Będzie co na facebooka wrzucić - powiedziałam ze śmiechem. 
Gdy znalazłyśmy się już na lądzie, poszłyśmy na Oxford Street. Przejechałyśmy się również czerwonym piętrowym autobusem. Później jeszcze zobaczyłyśmy Trafalgar Square. 
Niedługo jednak trzeba było iść na Wembley, kibicować naszej ukochanej Borussii Dortmund. 











Zanim przyszłyśmy na stadion, zaszłyśmy jeszcze do naszego hotelu ubrać się stosownie. Miałam na sobie koszulkę Borussii z 11 na plecach i nazwiskiem mojego ukochanego. Oczywiście do tego szalik na szyi. Ania zdążyła jeszcze mi pomalować paznokcie w klubowe barwy BVB. 
Zajęłyśmy miejsca w sektorze dla dziewczyn piłkarzy. Nasi żółto-czarni chłopcy jeszcze trenowali. Trener dawał im ostatnie wskazówki. 
Niedługo jednak odbyło się oficjalne wejście na boisko obu niemieckich potęg, oraz piątki arbitrów. 
Wszyscy się przywitali. W końcu sędzia rozpoczął mecz... 
Emocji nie brakowało. Co chwila była bieganina od jednego pola karnego do drugiego. Ale nie było bramek. 
W końcu nastała 90 minuta, sędzia doliczył trzy minuty... 
- Boże! Jak zaraz ktoś nie strzeli... - jęknęłam.
- Spokojnie! Patrz, Łukasz zaczyna akcję - zawołała Ewa. 
Faktycznie. Wszyscy zlecieli się na połowę Bayernu, bronić się przed atakiem żółto-czarnych. Łukasz podał do Kuby, który zagrał do Mario, ten natomiast podał do mojego ukochanego... który strzelił gola! Tak! Tak! Tak! 
Mało co nie udusili blondyna. Ja mało co nie udusiłam dziewczyn z zachwytu. 
Trybuny z kibicami BVB oszalały. Bawarczycy wyglądali na zdołowanych. Rezerwowi Borussii stali przy linii bocznej i tylko czekali, aż mecz się skończy i będą mogli zacząć świętować... 
W końcu arbiter zakończył mecz. Piłkarze Bayernu padli smutni na murawę, chowali twarze w dłoniach, a wszyscy piłkarze Borussii zaczęli się cieszyć, świętować, trener normalnie oszalał z radości. Wniesiono Puchar Europy, który padł w ręce pszczółek. 
Dali go w ręce Marco, zdobywcy zwycięskiego gola. On uniósł go w górę i zaczął podskakiwać z radości, a obok niego koledzy. Zachwyt nie miał granic. 
Nagle podał go komuś stojącemu obok niego i podbiegł do naszego sektora.
- Nadio! Ta bramka jest dla Ciebie - zawołał rozpromieniony. 
- Marco, jesteś mistrzem - powiedziałam, i wyskoczyłam mu w ramiona. - Wiedziałam, że wygracie! Czułam to po prostu! 
- Chodźcie wszystkie! Będzie feta! - zawołał.
Wyszłyśmy wszystkie z sektora. Na boisko wpuszczono również pozostałych fanów BVB. Zaczęła się ogromna feta, piłkarze oblewali się wzajemnie piwem. Mario oblał mnie i Marco, oczywiście blondyn nie pozostał mu dłużny. 
Trener ściskał Łukasza, który zapoczątkował akcję, która dała zwycięstwo drużynie z Dortmundu. 
Feta trwała długo! Nasza radość nie miała granic! 




// mam nadzieję, że Wam się podoba ;) 
powoli zbliżamy się do końca tego opowiadania. :3 
kto przeczytał, komentuje! z góry dzięki! :> 


+ zapraszam na mojego drugiego bloga 
http://bvbstory.blogspot.com/ mile widziane komentarze :> 


Pozdrawiam :* 

czwartek, 25 kwietnia 2013

Rozdział 71

Pobyt na Malediwach był wręcz cudowny. A najpiękniejszym momentem były z pewnością oświadczyny mojego ukochanego, które bez wahania przyjęłam. 
Jednakże zbliżał się dzień powrotu do Dortmundu. Marco zaczął tęsknić za Mario. Przedwczoraj odbyli ze sobą długą rozmowę przez telefon. Jednakże wczoraj w ogóle nie zadzwonił... 
Dziś o 12 czekał nas samolot do Niemiec. Zatem mieliśmy jeszcze nieco czasu dla siebie, wstaliśmy o ósmej miejscowego czasu. Szybko spakowaliśmy manatki i poszliśmy na plażę. 
- Ale szybko zleciało... - powiedział Marco. 
- No cóż - powiedziałam - ale pomyśl, spotkasz się teraz z Mario, i Lewym... 
- Mario wczoraj nie zadzwonił - przypomniał Marco. 
- Może zajęty był - uspokoiłam go - więc nie nakręcaj się, na litość boską! 
- No dobrze, dobrze - powiedział Marco.
Rozłożyliśmy ręczniki na plaży. Piasek był niesamowicie gorący, bez klapek ani rusz. 
Położyłam się wygodnie, poczułam, jak słońce pieści moje plecy swoimi gorącymi promieniami. Poderwałam się i wyciągnęłam krem z odpowiednimi filtrami. Nie chciałam wyglądać jak skwarka. Wysmarowałam się, tylko pleców już nie mogłam.
- Posmaruj mi plecy, skarbie - poprosiłam Marco. 
- Z chęcią - powiedział, i poczułam jego dłonie na moich plecach. Delikatnie wmasowywał emulsję w moją skórę. O siebie też zadbał, żeby go słońce nie usmażyło. Gdy skończył, rozstawił parawan, który tu nabyliśmy, i położyliśmy się obok siebie. Mimo że to był jeszcze poranek, było już nieco ludzi na plaży i niezły upał. Nie to co w Europie, mroźna zima. 
- Skarbie... - wyszeptał Marco.
- Tak? 
- Chętnie bym się przyspawał do Ciebie - powiedział i mnie przyciągnął do siebie. Zaczął składać pocałunki na mojej szyi, a po chwili poczułam jego usta na swoich. Nasze języki się zetknęły. Marco pociągnął mnie na siebie i poczułam, jak gładzi moje ciało, jak dobrze, że osłaniał nas parawan... 
Ale w końcu musieliśmy się zwijać i iść na lotnisko. Przypomniałam Marco, żeby zabrał nasze kurtki do samolotu, w końcu w Dortmundzie to będzie kompletnie inna pogoda niż na Malediwach... 
Nie spóźniliśmy się, walizki poszły do samolotowego bagażnika, my natomiast zajęliśmy nasze miejsca w samolocie i wkrótce uniósł się on w górę. Wracaliśmy do Europy... 








Lot przebiegał spokojnie. Do czasu. 
- Proszę zapiąć pasy - usłyszeliśmy stewardessę mówiącą przez mikrofon - wchodzimy w turbulencje! 
Faktycznie, samolotem zaczęło niesamowicie trząść. Ludzie zaczęli panikować. 
Samolot leciał w dół, wszystko zaczęło się trząść i rozwalać w środku. Zaczęłam również panikować że zaraz się rozbijemy, Marco także pobladł. 
- To nasz koniec? - wyszeptałam. 
- Nadio, kochanie, spokojnie... - szeptał blondyn. Ścisnął mnie za rękę. 
Było jak w sokowirówce. Jednakże... w końcu jakoś udało się wszystko opanować, samolot wrócił do normalnego lotu. Uff! 
- A już się tak przestraszyłam - powiedziałam poruszona - nie ma to jak samolot! 
- A pomyśl, ile byś autem jechała na Malediwy... - uśmiechnął się Marco.
- Jakbyś mnie Ty wiózł, mogłabym miesiąc jechać... - odparłam i się czule do niego przytuliłam. 
Następne godziny lotu przebiegały spokojnie, i około 19 stewardessa obwieściła, że lądujemy za moment w Dortmundzie. Tak też zaraz się stało, ubraliśmy się ciepło i wkrótce wyszliśmy z samolotu, odebraliśmy nasze bagaże, i taryfą wróciliśmy do domu. 
- Ale jestem zmęczona - powiedziałam, i rzuciłam się na sofę w salonie. 
- Ja też - odparł Marco - ale teraz idę do Mario. 
- Tak od razu? - zdziwiłam się nieco.
- Chyba mnie puścisz, co? - odparł Marco.
- Na miłość nic nie poradzę - powiedziałam i się roześmiałam. Marco również rozśmieszyły moje słowa i wyszedł do swojego przyjaciela. 
Wiedziałam również, że parę dni temu Lewy wyjechał z Anką do Paryża. Udało się jej przekonać ukochanego. Miałam nadzieję, że dobrze się bawią. 










(Marco) 



Tęskniłem za Mario, miałem nadzieję spotkać go w dobrym humorze, pogadać z nim, pośmiać się trochę. 
Zadzwoniłem do jego drzwi, ale nikt nie otwierał. 
- Mario! Otwórz - krzyknąłem. 
Usłyszałem, że jest ktoś w domu, bo doszedł do mnie dźwięk, jakby się ktoś przewrócił... Wyciągnąłem pęk swoich kluczy z kieszeni, wśród nich był klucz do domu Mario. On również miał klucz do mojego domu...
Nie zastanawiając się, otworzyłem drzwi i wszedłem do środka. 
Ale to, co zobaczyłem w salonie, sprawiło, że padłem gradem... 
Mario leżał na podłodze, przed chwilą musiał się przewrócić, wokół leżało mnóstwo butelek po alkoholu. Musiał być kompletnie pijany. 
- Mario, co jest? - wydukałem. Uklęknąłem przy nim, Mario na szczęście oddychał, otworzył też oczy, ale ledwo co kontaktował. 
- Mario, wróciłem - powiedziałem i przytuliłem się do zwłok. - Co się stało?! Jesteś totalnie pijany! 
- Marco... pomóż mi wstać... - wydukał Mario w końcu. 
Naturalnie pomogłem mu dojść do kanapy. Usiadłem obok niego, prosząc, by mi powiedział, co się wydarzyło... 
- Gdzie w ogóle jest Ella? - zapytałem - już wyjechała? 
Na te pytanie... Mario wybuchł płaczem. O co tu chodzi?! 
- Ona nie żyje... - wyszeptał - wpadła pod samochód wczoraj... zmarła w karetce... 
Zatkało mnie. Ella zginęła?! 
- Marco! Ja dopiero ją poznawałem - szlochał Mario - dlaczego to się stało?! Zobacz, już myślałem nad tym, żeby do niej dołączyć... Może to faktycznie najlepsze wyjście...
Wziął do ręki żyletkę leżącą na stoliku. Przyłożył ją do ręki. Przestraszyłem się, że mówi prawdę i wyrwałem mu ją. 
- Nie! Mario, ja ci nie pozwolę - powiedziałem. 
Mario nic na to nie odpowiedział. Ja natomiast pobiegłem do kuchni schować gdzieś głęboko wszystkie noże. Chociaż już wiedziałem, że dzisiejszą noc spędzam u Mario. 
Usiadłem obok niego znowu, Mario miał oczy całe zaczerwienione. 
- Marco... - powiedział cicho.
- Tak? 
- Jakbyś dziś nie wrócił, to... 
- Spokojnie - wyszeptałem - dziś nocuję u Ciebie, nie zostawię Cię w takim stanie, nie ma mowy! 
Przytuliłem Mario, próbując pocieszyć, jak tylko się da. Wiedziałem, że nie będzie to łatwe. Stracić taką osobę... Zwłaszcza, że Mario był nad wyraz uczuciowy. 
Stało się to wczoraj, więc ból był bardzo świeży... 
Powiadomiłem telefonicznie ukochaną, co się stało i że zostaję u Mario na noc. 
Mój przyjaciel oczywiście nie zmrużył oka przez całą noc, tylko płakał w moich ramionach. 




// wybaczcie, że znów takim ścierwem Was raczę, ale jestem w nie najlepszym stanie psychicznym -.- 

oglądałyście wczoraj mecz? Lewy mistrz <3 Jestem dumna z moich pszczółek! :3 
i nareszcie po egzaminach... uff... 


+ jutro postaram się dodać coś na bvbstory.blogspot.com 


Jesteś już? To zostaw komentarz! Dzięki!

Pozdrawiam, Sylwia