Niedzielę spędziłam razem z Marco i jego dwoma najlepszymi kumplami, wiadomo kto to był. Starałam się jakoś otrząsnąć po informacji, jaką dostarczyła mi siostra. Wysłałam jej smsa z zapytaniem, kiedy pogrzeb, ale odpisała, że nic nie wie.
Marco, Mario i Robert bardzo mnie wspierali.
W poniedziałkowe popołudnie szykowałam się na rozprawę. Musiałam wyglądać elegancko.
Do pokoju wszedł Marco, ubrany w garnitur. Wyglądał wspaniale w takim odświętnym stroju.
- Kochanie, wyglądasz bosko - powiedziałam i przytuliłam go. Poczułam cudny zapach jego perfum.
- Ty bardziej - uśmiechnął się Marco.
W końcu przygotowałam się, pojechaliśmy samochodem pod gmach sądu.
Ponieważ jeszcze z 10 minut zostało, czekaliśmy na korytarzu.
Nagle zobaczyłam Caro idącą w towarzystwie Hansa. Oboje wyglądali na zdenerwowanych.
- No i co? Chyba nie myślisz, że mnie zamkną?! Nie masz dowodów - wypaliła Caro mi prosto w twarz.
- Poczekaj, aż się rozprawa skończy. Już nie znajdziesz ukochanej - syknął Hans do Marco.
- A tylko jej dotkniesz... to cię jeszcze tak załatwię, że zapomnisz, z jakiej mniejszości pochodzisz, ćpunie - odparł Marco. - Co do ciebie Caro, to czas, przez jaki z tobą byłem w związku, to najgorszy czas mojego życia, zapamiętaj to sobie!
- W życiu byś tak nie pomyślał, gdyby nie ta suka - syknęła Caro.
Marco wyglądał, jakby miał ochotę ją walnąć pięścią. Należało się jej w sumie.
W końcu wybiła godzina 17, poszliśmy wszyscy na salę rozpraw. Zajęłam miejsce obok prokuratora, jako oskarżycielka.
*
Rozprawa trwała dwie godziny. Jak ta Caro się zachowywała! Zero kultury, szacunku.
Hans nie był wcale lepszy. Jeszcze przyprowadzono Kathrin, której zarzucono pobicie i pomoc w porwaniu.
W momencie, w którym sędzia miał ogłosić wyrok, czułam napięcie. Patrzyłam na oskarżonych, którzy utopili wzrok w podłodze.
Caro i Hans dostali po 6 lat do odsiadki! Za wszystko, co zrobili. Kathrin, ponieważ tyle nie narozrabiała, za pomoc w porwaniu i pobicie dostała 4 lata. Sędzia uwierzył mi i mojej prawniczce. Do tego zeznania chłopaków. Byłam zadowolona.
Wyszliśmy z sali rozpraw, wszyscy z uśmiechami na twarzach. Za chwilę wyszła cała trójka moich prześladowców, w kajdankach, prowadzona przez policjantów.
Wtedy poczułam taką ulgę, wiedziałam, że już nigdy mnie nie dorwą, ani krzywdy nie zrobią. Byłam szczęśliwa, że dostali taki wyrok.
- No i co, szczęśliwa jesteś? - prychnęła Caro. - Za 6 lat jeszcze się zobaczymy!
- Jestem szczęśliwa, że zgnijesz w więzieniu - odparłam.
Caro nie mogła dłużej ze mną dyskutować, bo została poprowadzona do celi razem z jej dwójką przyjaciół. Paczka przestępców, ot co.
- Tak się cieszę, że wreszcie poszli siedzieć - powiedziałam zadowolona. - Poprawił mi się humor od razu.
To była prawda. Nie byłam może w 100 % szczęśliwa, jeszcze nie zdążyłam się w pełni pogodzić ze śmiercią starej przyjaciółki. Ale widok Caro i jej towarzyszy w kajdankach... bezcenne!
- Dzięki, że zeznawaliście na moją korzyść - zwróciłam się do chłopaków.
- Ależ nie ma za co - powiedział Mario i objął mnie ramieniem. - Przyjaciele sobie pomagają.
- Chodźmy wszyscy do nas, uczcić zamknięcie tych psycholi - zaproponowałam.
Wszyscy chętnie na to przystali.
*
Siedzieliśmy w naszym salonie, popijając kawę i rozmawiając. Było miło.
- Jak samopoczucie? - zapytał Marco.
- Średnie - odparł Mario.
- A ja tam tęsknię za Anką - westchnął Robert.
- Ja też - powiedziałam.
- Nadia, a jak ty się czujesz dzisiaj? - zapytał z troską Mario. - Wczoraj taka przybita byłaś...
- Mimo, że już nie byłyśmy tak zżyte z Martą, mimo że powstała pewna przepaść, było mi tak przykro... - wyznałam. - Nie chciałam, aby jej życie tak się skończyło. Dziś trochę lepiej... zamknięcie tych psychopatów poprawiło mi humor - wyznałam.
- A co z pogrzebem? - zapytał Robert. - Wybierasz się?
- Nie wiem kiedy jest. Pytałam Laury, ale ona twierdzi, że nie wie. Chyba, że kłamie - westchnęłam. - Mam i tak zamiar, gdy kiedyś pojadę do Polski, wybrać się na jej grób.
- Dobry pomysł - stwierdził Mario. - Smutno jakoś dzisiaj... jakieś fatum zawisło nad Dortmundem?
- Dobrze, że mamy siebie - powiedział Marco. - Musimy się trzymać razem.
- Dokładnie - powiedział Mario.
W życiu już tak bywa, że nie zawsze jest kolorowo... Jednak starałam się wierzyć, że jeszcze będę szczęśliwa, jak w okresie dojrzewania.
I niestety, z wieloma rzeczami trzeba się godzić, nawet jeżeli się tego nie pragnie...
Miałam dopiero 19 lat. A zdążyłam nieco życie poznać.
Siedziałam na kolanach Marco. Mario i Robert naprzeciwko nas. Nagle usłyszałam, że ktoś dzwoni do mnie.
- Ktoś mnie namierza - mruknęłam pod nosem i zerknęłam na wyświetlacz. Aż mi dech w piersiach zaparło...
To Ania! To Ania dzwoniła! Odebrałam natychmiast.
- Halo? Nadia? - odezwała się moja przyjaciółka, słabym głosem.
- Ania, żyjesz?! - zawołałam. - Obudziłaś się ze śpiączki?
- Tak - odpowiedziała. - Jest coraz lepiej. Ale jeszcze muszę trochę w szpitalu pobyć... odwiedziłabyś mnie w jakiejś wolnej chwili? Trochę smutno mi tu samej.
Wzruszyłam się. Oczywiście, że odwiedzę!
- A Robertowi mówiłaś? - zapytałam.
- Zaraz do niego też zadzwonię - powiedziała.
- Nie musisz! On jest u mnie - powiedziałam szczęśliwa. Kolejna dobra rzecz się tego dnia zdarzyła! Ance wróciła przytomność...
- To mu przekaż - poprosiła Ania. - Muszę kończyć! Trzymaj się!
- Do zobaczenia - powiedziałam i rozłączyłam się. Odwróciłam się do chłopaków, z moich oczu emanowała radość.
- Nadia, rozmawiałaś z Anią?! - zawołał Robert. - Wybudziła się?
- Tak - odpowiedziałam. - Jest coraz z nią lepiej, mówiła.
- To trzeba do niej jechać - powiedział Mario. - Najlepiej zaraz.
- Bierzemy mój samochód i jedziemy - odparł Marco, gwałtownie wstając z kanapy.
- Jestem taka szczęśliwa... - powiedziałam, ocierając łzę radości.
- A co ja mam powiedzieć? - powiedział rozpromieniony Robert.
Przytuliliśmy się wszyscy, od razu na twarzy każdego z nas zagościł uśmiech.
*
Marco prowadził jak Kubica, wnet znaleźliśmy się przed szpitalem, w którym przebywała Ania. Robertowi tak śpieszno było do niej, że aż przewrócił się przed wejściem!
Zaczęliśmy się śmiać. Mario podał Robertowi rękę.
- Robert, gapo, uważaj, kontuzję jeszcze złapiesz - powiedziałam ze śmiechem.
- Nie strasz mnie - powiedziała "gapa" .
Dotarliśmy do sali, w której przebywała Ania. Gdy nas zobaczyła, od razu się promiennie uśmiechnęła i widać było, że się wzruszyła.
- Ale wy kochani jesteście! - zawołała. - Zadzwoniłam, i po 15 minutach jesteście!
- Ania! - zawołał Robert, i od razu podbiegł, żeby ją pocałować w policzek. - Wreszcie się obudziłaś! Jak się czujesz?
- Bardzo się martwiliśmy o ciebie, kochana - powiedziałam.
- Całkiem nieźle się czuję, ale jeszcze osłabiona jestem. Jeszcze kilka dni muszę na obserwacji zostać - powiedziała moja przyjaciółka.
- A nie potrzebujesz czegoś? - zapytał Robert. - Przydałyby ci się jakieś witaminy...
- Głodna jestem, a kolację za godzinę dopiero podadzą - westchnęła Ania. - Niestety, w szpitalu nie najesz się jak w domu.
- Mogę ci coś przynieść - odparłam. - Nie ma problemu.
- Dzięki wielkie, kochana jesteś - powiedziała Ania. - Potem ci kasę oddam, o to się nie martw.
- A weź przestań - zaśmiałam się, i skierowałam się do wyjścia.
- Ej, Nadia, czekaj, pójdziemy z tobą - usłyszałam Mario.
- Mów za siebie - mruknął Marco.
Mario go tylko za rękę pociągnął, Marco już się nie opierał.
- To zostawimy was samych - zaśmiałam się.
Poszłam do sklepu z moimi kompanami. Właśnie przestał padać deszcz, było trochę kałuż.
- Trzeba było kalosze brać - stwierdził Mario.
- Glany byłyby lepsze - stwierdziłam.
- Glany są fajne! Nadia, może sobie kupimy? Też chętnie sobie pochodzę - zasugerował Marco.
- Okej, ale chyba nie dzisiaj - zaśmiałam się.
- Po co wam glany - skrzywił się Mario.
- Żeby ci kopa zasadzić - powiedział Marco.
Roześmiałam się. Marco potrafił być taki zabawny.
- Ej, jak byłam młodsza, to miałam glany - powiedziałam. - Ale je zostawiłam w Warszawie, cholera, mogłam je zabrać. Pamiętam, byłam w nich na koncercie Metalliki i tańczyłyśmy pogo z Laurą - zaśmiałam się.
- A zasadziłaś kiedyś komuś kopa? - zapytał Marco.
- Żeby to raz - zaśmiałam się. - Jak byłam w gimnazjum, to ile razy banda lanserów się nabijała z muzyki, której słucham... zasadziło się czasem kopa i zamknęli te krzywe mordy.
- Nadio, Nadio, jak ty się wyrażasz - zaśmiał się Mario.
- Nadia się nie cacka, zawsze szczera - powiedział Marco. - I dobrze, dobrej muzyki słuchasz kochanie, a ich ktoś powinien tolerancji nauczyć.
Dla Ani kupiliśmy nieco owoców (winogrona, banany i pomarańcze) które uwielbiała. A poza tym mineralną wodę, sucharki, dużą paczkę wafelków (to był Mario pomysł) i kilka mrożonych zapiekanek.
Wróciliśmy szybko do szpitala, Robert i Ania wyglądali na szczęśliwych. Nareszcie mogli się sobą nacieszyć. Cieszyłam się z tego.
- Jak tam? - zapytałam.
- Jest super - powiedział szczęśliwy Robert. Podałam mojej przyjaciółce zakupy.
- O, winogrona! - ucieszyła się. - Jak dawno nie jadłam. A to co... wafle? Jaka wielka paczka... Nadia, chcesz żebym przytyła?
- To był Mario pomysł - powiedziałam szybko.
- Dobry pomysł, Mario - wtrącił się Robert. - Dla mnie możesz przytyć 30 kg, i tak zawsze będziesz dla mnie najpiękniejsza.
- Ja to was normalnie kocham - powiedziała Ania i zaczęliśmy chrupać wafle. Robiło się już ciemno, musieliśmy wracać.
- Wpadniecie jeszcze kiedy? - zapytała Ania.
- Oczywiście - powiedziałam - kiedy tylko się da.
Pożegnaliśmy się. Marco odwiózł Mario i Roberta do domów, i ruszyliśmy do naszej rezydencji.
Uwielbiałam jeździć po ciemku. Z perspektywy pasażera było to fajne, ciekawe, czy również ze strony kierowcy.
Miałam w Polsce wyrobić sobie prawko, ale nie zdążyłam, przez wyjazd do Niemiec.
Pomyślałam, że może powinnam w Niemczech zrobić sobie prawko? Postanowiłam podzielić się tym pomysłem z Marco.
- Marco, mam taki pomysł...
- Jaki, kochanie?
- Wiesz, miałam w Polsce zrobić prawo jazdy, ale przez wyjazd do Dortmundu nie zdążyłam. Może tutaj bym je zrobiła? Mama przed wyjazdem mówiła, że postarałaby się dać mi na to trochę pieniędzy... bo pewnie to nieco kosztuje - powiedziałam.
- Świetny pomysł - powiedział Marco. - Mogłabyś też mieć własny samochód. A pieniędzmi to się nie przejmuj. Wiesz, że ja...
- Marco, nie chcę być twoim pasożytem - przerwałam mu.
- Cofnij te słowa, skarbie. Ty mi dajesz więcej od siebie niż ja tobie, uwierz - powiedział.
- Niby jak? - zdziwiłam się.
- Skarbie, zrobiłaś ze mnie człowieka cieszącego się życiem, dajesz mi radość życia... po prostu ze mną jesteś. A to jest cenniejsze niż wypchane konto w banku - powiedział Marco.
Ach, uwielbiałam, gdy Marco tak do mnie mówił. Zrobiło mi się ciepło w środku.
Stanęliśmy na światłach, akurat musiało zaświecić się czerwone. Marco skorzystał z okazji, przyciągnął mnie do siebie za rękę i pocałował w usta. Teraz to już w ogóle w moim wnętrzu wybuchł pożar!
- Skarbie, żółte światło - powiedziałam. - A czułości niech poczekają, aż do domu wrócimy.
- Trzymam cię za słowo - powiedział Marco i ruszył.
Dotarliśmy w końcu do naszego uroczego domostwa, było już nieco późno. Wykąpaliśmy się tylko i poszliśmy do sypialni dać upust naszej ogromnej miłości...
// skoro już tu jesteś, zostaw komentarz ;>
z góry dzięki ♥
miłego dnia wszystkim :D
,,Skarbie, zrobiłaś ze mnie człowieka cieszącego się życiem" OJjej... Jakie to romantyczne :D <3 Twoje opowiadanie jest świetne :) Pozdrawiam :D
OdpowiedzUsuńmmm..uwielbiam to ! <33
OdpowiedzUsuńświetne jest twoje opowiadanie ;]
czekam na kolejny rozdział !!
świetne :P
OdpowiedzUsuńsuuuper *.* nie moge się doczekać następnego :D
OdpowiedzUsuńOh ah eh <3 Jakież to słodkie <3 Marco słodziaaaaak <3 i jeszcze jaki romantyczny *.* Uwielbiam tego bloga <333
OdpowiedzUsuńCzekam na następny :>
xD uwielbiam takie pozytywne rozdziały! :)))
OdpowiedzUsuńAle oni sa romantyczni ;)
OdpowiedzUsuńKocham ich ;P
glany ! *.* <3
OdpowiedzUsuńświetnie piszesz ! <3
dziś zaczęłam czytać i nie mogę przestać ! <3
Tak to mnie wciągnęło ! :3