Do Hannoveru pojechałam z Anią i Cathy, jak prawie zawsze. Mecz zakończył się remisem 1:1. Jednak zdarzyło się coś gorszego. Kuba niefortunnie przewrócił się przy linii bocznej i nie mógł dalej grać. I zapewne przez najbliższy czas też nie będzie mógł...
Tragedia! Tak się złożyło, że na ten mecz przyjechały również Agata z Ewą i dosiadły się do nas. Agata prawie się rozpłakała, gdy zobaczyła, że coś się stało jej mężowi.
Podczas drogi powrotnej opowiedziałam moim przyjaciółkom o nocy w nawiedzonym domu. Nie mogły z początku uwierzyć.
Ania, niestety, musiała w tę niedzielę wyjechać. Miała w Polsce przejść testy medyczne, które miały wykazać, czy może dalej trenować.
*
W niedzielny poranek obudziły mnie promienie słońca... było październikowe, babie lato.
Ale ja mimo wszystko chciałam już prawdziwe lato. Nie cieszyła mnie myśl, że w końcu nastanie zima...
Marco też już się obudził. Gdy spostrzegł, że nie śpię, przyciągnął mnie do siebie.
- Kochanie, co dziś będziemy robić? - zapytałam.
- Właśnie to - odparł i poczułam, jak nasze usta się stykają. Poczułam jego delikatne dłonie, jak masują moje ciało, od ramion, coraz niżej i niżej...
W jego oczach zauważyłam błyski. W końcu zostałam w samym stroju Ewy, podobnie jak on. W końcu daliśmy upust naszej miłości...
Po wszystkim leżeliśmy obok siebie, jeszcze mi drżały nogi.
- Może Robert i Mario dziś wpadną - powiedział. - Dawno nie mieliśmy takiego spotkania...
- Nadrobi się - powiedziałam.
*
Niedziela zlatywała w świetnej atmosferze. Byłam zajęta robieniem pizzy, a Marco oglądaniem magazynu ligi hiszpańskiej.
W końcu ktoś zadzwonił do drzwi.
- To pewnie Robert i Mario - powiedział Marco i poszedł otworzyć. Jednak to nie byli oni...
Wstawiłam pizzę do piekarnika, umyłam ręce i poszłam zobaczyć, kto to. Jak się okazało, byli to... rodzice Marco.
- Synku, jakże dawno się nie widzieliśmy - powiedziała jego matka. - A mieszkamy zaledwie kilka dzielnic od siebie... a kto to jest? To twoja koleżanka?
- Moja dziewczyna - powiedział Marco. - Nadia, poznaj moich rodziców.
- Witam, Nadia Hanf jestem - powiedziałam i podałam rękę rodzicielce Marco, która przedstawiła się jako Louise Reus.
Ojciec natomiast miał na imię Leon. Robił na mnie w miarę dobre wrażenie, czego jednak nie mogłam powiedzieć o Louise...
- A cóż to się stało z Caroline? Byliście tacy szczęśliwi - powiedziała Louise. - Co z nią teraz się dzieje?
- Nie byłem z nią szczęśliwy - powiedział otwarcie Marco. - Nie mam pojęcia, nie obchodzi mnie to.
Marco mrugnął do mnie. Ani ja, ani on nie mieliśmy ochoty opowiadać całej historii związanej z Caro...
- Pamiętam, że Caroline świetnie gotowała! - powiedziała z zachwytem Louise. - A co to? Pizza? Kochana, czy ty wiesz, że Marco nie może takich rzeczy jeść?
- Nikt mu nie zabronił. Nie zaszkodzi mu, jeśli czasem sobie pozwoli - powiedziałam cicho.
- Dokładnie - Marco widząc, że tracę pewność siebie, objął mnie ramieniem. - Mamo, a co się stało, że tak długo się nie kontaktowaliście?
- Wiesz, praca, synku - powiedział Leon. - Jednak gdy Louise straciła pracę, ma o wiele więcej wolnego czasu. Przedtem tak nie było.
- Ale ty dalej pracujesz w tej samej firmie? - zapytał Marco.
- Tak, tak - odparł Leon. - Nadia, a skąd właściwie pochodzisz? Nazwisko masz niemieckie, ale imię polskie...
- Mam niemieckie korzenie - odparłam - ale urodziłam się w Polsce, w Warszawie.
- Jak długo ze sobą jesteście? - zapytała Louise.
- Około dwóch miesięcy - powiedziałam.
- I my nic nie wiemy, widzisz, Leon? Nie mieliśmy pojęcia, co z naszym synem się dzieje... wszystko przez tę pracę - westchnęła ciężko Louise.
- Mamo, dorosły jestem, nie musicie mnie pilnować... - zareagował ostro Marco.
- Ojoj! Dopiero 23 lata skończyłeś - przerwała mu Louise władczym gestem. - Nadio, a Ty ile masz lat?
- 19 - odparłam.
Coraz mniej podobało mi się zachowanie Louise. Była bardzo wścibska.
Wreszcie pizza się upiekła. Nakryłam do stołu, nałożyłam wszystkim po kawałku.
- Nadia, jak zwykle super - uśmiechnął się Marco. - Potrafisz gotować i piec.
- Ha, mam ukończony kurs gastronomiczny - odparłam. - Więc trochę się znam.
- Popieram Marco, świetna pizza - pochwalił mnie Leon.
Natomiast Louise była innego zdania. Jadła, ale wytknęła mi raz błąd.
- Kochana, nie uważasz, że dodałaś za mało soli? - zapytała.
- Nie, nie uważam... - odparłam.
- Mamo, przestań - przerwał Marco - nie rób Nadii przykrości.
- Jak ktoś robi błąd, to mu go wytykam, żeby mógł nad nim popracować - odparła. - Przemilczanie jest złym pomysłem. Prawda, Leon?
- Louise, skarbie, nie przesadzaj - powiedział tylko.
Kobieta już nic nie mówiła na ten temat. Jednakże zaraz zaczęła drążyć inny.
- Naprawdę Marco nie wiesz, co się dzieje z Caroline? Jak to się stało, że zerwaliście? A jak...
- Mamo, przeginasz - odparł Marco. - To moja sprawa. Caro to temat zamknięty. Teraz jestem z Nadią i jestem z nią szczęśliwy.
- No dobrze, dobrze - zreflektowała się Louise, wycierając serwetką usta. - Słyszałam, że wczoraj zremisowaliście 1:1. Coś z twoją formą nie tak?
- Zdarza się - odparłam. - Za tydzień na pewno wygrają. Taki jest futbol.
- Nadia dobrze mówi - odparł Marco. - Ze mną jest wszystko ok.
Louise, widząc, że Marco mnie zdecydowanie broni, odpuściła sobie. Leon był niby w porządku, ale... Tego dnia miałam bluzkę z dekoltem. Nie wiem czy to była prawda, czy jedynie moje przypuszczenie, ale czułam, że co i rusz jego wzrok tam ląduje. Poczułam się skrępowana. Uratował mnie dzwonek do drzwi, pobiegłam otworzyć.
*
To Mario i Robert przyszli, zgodnie z obietnicą. Przywitali mnie buziaczkiem i chcieli wejść, ale się zorientowali, że są u nas goście.
- Kto to was odwiedził? - zapytał Mario.
- Rodzice Marco - odparłam. Właściwie westchnęłam ze smutkiem.
- Oj, to może my później wpadniemy, czy kiedy indziej - powiedział Robert. - To twoi przyszli teściowie, więc zrób na nich dobre wrażenie!
- Dokładnie - dodał Mario. - To my lecimy, pa!
- Cześć - odparłam i zamknęłam drzwi.
Dobre wrażenie! Na Louise ciężko było zrobić pozytywne wrażenie...
Leon i Louise zaczęli "zwiedzać" mieszkanie. Marco i ja podreptaliśmy za nimi. Louise bezceremonialnie otworzyła naszą sypialnię.
- To wy śpicie razem?! - oburzyła się. - A nawet zaręczeni nie jesteście!
- Mamo, staroświecka jesteś - stwierdził Marco.
- Louise, przystopuj - powiedział Leon. - To normalne przecież.
- Normalne? A jeżeli zaraz nasz syn zostanie ojcem? - wypaliła Louise.
- To pani zostanie babcią - powiedziałam ze śmiechem, chcąc nieco rozluźnić atmosferę.
- On jest za młody - stwierdziła Louise. - Całe życie ma przed sobą.
Pierwszy raz mnie widziała Louise, a już taka była niemiła. Zarozumiała nieco była. Dowiedziałam się, że była szefową jakiejś kancelarii, była niesamowicie zapracowana. Ale teraz, gdy straciła stanowisko, obawiałam się, że może tu częściej wpadać.
W końcu rodzice Marco postanowili się z nami pożegnać. Marco wyszedł odprowadzić rodziców do furtki, a ja specjalnie zaczaiłam się pod drzwiami, chcąc sprawdzić, czy Louise nie zacznie mnie obgadywać.
Nie myliłam się!
- Wpadnij kiedy w tygodniu na obiadek, u mnie to prawdziwe jedzenie, nie to, czym cię karmi ta Nadia - powiedziała, ze szczególną pogardą wypowiadając moje imię. - Od początku mi się nie spodobała! Zastanów się nad tym związkiem.
- Nie znasz jej, a już ją oceniasz - powiedział Marco. - Poznaj ją lepiej, nie wysuwaj jakichś pochopnych wniosków.
- Ja mam czuja do ludzi - odparła z przekonaniem. - Wiem, co mówię.
- Louise, Nadia to fajna dziewczyna, pasują do siebie z Marco - odparł Leon. - Nie bądź taka surowa.
- Dzięki tato - powiedział Marco.
W końcu wszedł do domu. Siedziałam smutna na kanapie, było mi przykro z powodu matki Marco. Spodziewałam się, że jak już ją spotkam, to będziemy się dogadywać. Marco raczej nie opowiadał mi o niej, nigdy nie wspominał, że ma taką surową matkę.
A dziś niespodziewanie miałam okazję się przekonać...
- Nadia, kochanie, coś taka smutna? - zapytał mnie Marco z czułością. Wziął mnie na kolana i zaczął głaskać po włosach...
- A jak myślisz? Twoja mamusia mnie nie polubiła - warknęłam. - Sam słyszałeś, jak mnie krytykowała. Boję się, że przez nią...
- ... się rozstaniemy? - dokończył Marco. - Nie ma opcji, kochanie! Niech nawet zerwie ze mną kontakty. Ona zawsze się wtrącała za bardzo w moje sprawy. Ona była przeciwna, żebym uczył się w nogę grać. Pragnęła, żebym skończył studia prawnicze... to dzięki tacie jestem piłkarzem. - wyznał.
- Nigdy o tym nie mówiłeś - wyszeptałam. - Ale jeżeli ona ciebie nakręci przeciwko mnie...
- Ona ma tyle do gadania, co Żyd na gestapo - powiedział z przekonaniem.
- O ty nazisto - zaśmiałam się.
- Lewy tak czasami mówi - zaśmiał się Marco. - Ale nie ma w tym jakiejś jego nienawiści do Żydów. Ja też nic do nich nie mam.
- I dobrze - powiedziałam - a pewnie Louise woli Caro, bo ona jest Niemką...
- Żeby ona wiedziała... - westchnął Marco. - A ja wolę ciebie i kocham tylko ciebie... nic tego nie zmieni.
Spuściłam tylko wzrok w podłogę. Marco wziął moją twarz w swoje dłonie.
- Słoneczko, nie myśl już o tym - wyszeptał. - Skupmy się tylko na nas...
I nagle poczułam usta Marco na swoich, i jego namiętny pocałunek. Zarzuciłam mu ręce na szyję i oboje na moment zapomnieliśmy o bożym świecie.
Po tym momencie, przypomniał mi się fakt, iż miałam po powrocie z Polski zdawać prawo jazdy. Powiedziałam o tym mojemu ukochanemu.
- Skarbie, jutro pójdziesz do ośrodka i się dowiesz wszystkiego - powiedział. - Nie musisz żebrać od matki, sam ci te prawko zafunduję.
- A jak Lou się dowie? Powie, że jestem z tobą tylko dla pieniędzy - westchnęłam.
- Nie musi wiedzieć - odparł - poza tym, kiedyś ci mówiłem... ty mi dajesz więcej niż ja tobie. Radość życia jest ważniejsza od pieniędzy...
Zamknęłam mu usta pocałunkiem. Nie protestował.
// oglądałyście dziś mecz?
jeśli o mnie chodzi... nie mogę dalej uwierzyć w porażkę -.-
no ale cóż. dumni po zwycięstwie, wierni po porażce :)
swoją drogą, dziękuję Wam za wszystkie komentarze ♥
co do tego rozdziału, jeżeli już tu jesteś, to skomentuj, z góry dziękuję :D
miłego wieczoru :*
Grrr -.- wkurzyła mnie ta Louise. Cos mi mówi że ona jeszcze namiesza :C
OdpowiedzUsuńCzekam na następny. <3
genialny rozdział jak każdy inny ;)
OdpowiedzUsuńa co do meczu to jak mówisz "dumni po zwycięstwie, wierni po porażce" ale ja uważam że gdyby Reus był od początku w pierwszej 11 to potoczyłoby się to inaczej, widać było zmiane w grze po jego wejściu, ale cóż
http://marco-reus-bvb.blogspot.com/ zapraszam i mile widziany komentarz :)
Dziękuje za komentarz. Świetne opowiadanie. Czytam już od jakiegoś czasu i powiem ci że masz talent. Czekam na następny ; 3
OdpowiedzUsuńświetne :)
OdpowiedzUsuńŚwietne , genialne ! Boże matka Marco jest .. grrr dziwna -.-
OdpowiedzUsuńCzekam na następny ;)
Rozdział genialny! Matka Marco.. lepiej nie mówić. Ojciec.. też lepiej nie mówić... Jak tylko gdzieś słyszę o porażce to łzy same nasuwają się do oczu... ale Borussii nie opuszczę! :)
OdpowiedzUsuńbloga też nie :) Czekam na następny!
Kolejny świetny rozdział :3
OdpowiedzUsuńA porażka Borussii?No cóż zdarza się,nie zawsze jest idealnie ;)
Ale chamska ta Matka ;//
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny :D
udało mi sie nadgonić zaległości i przeczytać :) szczerze? nie wiem co ma w sobie to opowiadanie, ale niesamowicie wciąga. Urzekło mnie już samym tym, że jest o Marco :) Czekam na kolejne rozdziały i mam nadzieję, że mama Reusa polubi Nadię. :D
OdpowiedzUsuńAle ta mama jego jest chamska.. Tata w porządku ;D Nie mogę się doczekać następnego rozdziału <3
OdpowiedzUsuńŚwietny ;D
OdpowiedzUsuńSuper, super ;3
OdpowiedzUsuńzapraszam do mnie ;)
http://krejzolka-blog-bvb.blogspot.com/
Kolejny świetny rozdział. Jak Ty to robisz? ;) czekam na następny ;3
OdpowiedzUsuń;D nasuwa mi się to samo pytanie, co Karolinie: JAK TY TO ROBISZ? :D :))
OdpowiedzUsuńOpowiadanie jest naprawdę fajne, fajnie i ciekawie piszesz :D
OdpowiedzUsuńmuszę jednak wziąć się zaczytanie od początku, bo dopiero co weszłam na twojego bloga.
Zapraszam do mnie na
http://every-night-is-another-story.bloog.pl
pozdrawiam i życzę weny :)
ja pierdole co rozdział to ruchanko -.- XD
OdpowiedzUsuń