sobota, 16 marca 2013

Rozdział 43

Gdy dotarłam na stadion we Freiburgu, zasiadłam na trybunach razem z Cathy, która ze mną tu przyleciała. Ania do mnie zadzwoniła i powiedziała, że coś jej wypadło, i nie mogła nam towarzyszyć. No cóż. Zdarza się. 
Przyszłyśmy jeszcze przed czasem. Popijałyśmy colę i plotkowałyśmy. Opowiedziałam Cathy o tym, że Marco próbuje odciągnąć mnie od palenia. Cathy świetnie mnie zrozumiała. Ona też paliła i opowiedziała mi, że Mats zabronił jej palenia. 
Wiedziała, że chłopaki oglądali projekt o szkodliwości papierosów. 
- Cóż, kochana - westchnęła moja przyjaciółka - wygląda na to, że musimy z tym skończyć.
- Jak to? - jęknęłam. - Palę już od kilku lat...
- A twoi rodzice? Nic nie wyczuwali? - zapytała Cathy. 
- Nie, bo sami palą. Zdarzyło mi się podkradać im papierosy, potem kupowałam z kieszonkowych - odparłam. - Wiele moich znajomych w gimnazjum i liceum paliło, szybko się wciągnęłam. 
- Moja historia brzmi podobnie - odparła Cathy. - A Matsowi chyba szczerze na mnie zależy, a Marco na tobie. 
- Pewnie tak... - powiedziałam. - Patrz, wychodzą na boisko!
Drużyny wyszły na boisko. Borussia Dortmund i SC Freiburg. Wstałyśmy i uniosłyśmy żółto-czarne szaliki w górę. Pomachałyśmy do chłopaków. Jednak jedno mnie bardzo zadziwiło. Nie było Marco! 
- Hej, gdzie Marco? - powiedziałam do Cathy. - Nie ma go!
- Właśnie - powiedziała Cathy. - Ja również go nie widzę. Może trener go wypuści w drugiej połowie... 
- Możliwe - powiedziałam. - Ale jak dla mnie, Marco powinien grać w pierwszym składzie. 
- To nie ulega wątpliwościom - powiedziała Cathy. 




Świetna pierwsza połowa w wykonaniu żółto-czarnych, 2:0! Liczyłam, że w drugiej połowie zobaczę mojego ukochanego na murawie. Niestety. 
Mijały minuty, dalej żadnej zmiany! 
- Trener chyba oszalał - powiedziałam wściekła do Cathy. - Marco był w świetnej formie, nie skarżył się na żadne bóle ani nic. 
- Chyba że na treningu coś w ostatniej chwili się stało - powiedziała Cathy. 
- Wypluj te słowa! - warknęłam. 
- Nie mam gdzie - roześmiała się Cathy. Ja też się uśmiechnęłam. 
W końcu mecz się skończył, więcej goli nie było. Cieszyło mnie zwycięstwo, ale zastanawiałam się, co z Marco? 
Z Cathy miałyśmy po meczu iść do hotelu i wrócić dopiero następnego dnia do Dortmundu, ale poszłyśmy pod wyjście ze stadionu. Stanęłyśmy obok autobusu BVB i czekałyśmy, aż przyjdą chłopaki. 
W końcu wyszli. Cathy pobiegła rzucić się na szyję Matsowi. Ja chciałam uściskać Marco, ale nie wyszedł z chłopakami.
- Nadia! - zawołał Mario, podbiegł do mnie i przytulił. 
- Mario! - zawołałam, i go pocałowałam w policzek. - Gdzie jest Marco? Czemu nie grał? 
Na to chłopaki popatrzyli na siebie smutnym wzrokiem, westchnęli głęboko. 
- Marco zasłabł na samym początku treningu - powiedział Lewy, obejmując mnie ramieniem. - W ogóle, jak jechaliśmy do Freiburga, nie wyglądał najlepiej. Cały blady był, nie miał nastroju. 
- Myśleliśmy, że to przejściowe, chwilowe złe samopoczucie - powiedział trener, który właśnie do nas podszedł. - W końcu zemdlał na boisku i z nosa leciała mu krew. Zawieźli go do szpitala. Jeszcze nie wiadomo, co było przyczyną. 
Byłam w szoku. Rano dobrze wyglądał, nic nie zapowiadało takiego obrotu spraw. Myślałam, że sama zaraz zemdleję. 
- Nadio, wszystko w porządku? - zaniepokoił się Jurgen. - Jeżeli chcesz, możesz wrócić autobusem z nami, ty i Cathy. Zaraz ruszamy.
- Zaraz, zaraz - powiedziałam. - A co z Marco? 
- Odwiozą go do Dortmundu - powiedział trener. - O to nie musisz się martwić, oby tylko wydobrzał. 
- Właśnie - powiedziałam łamiącym się głosem. - Oby to nie było nic poważnego! 
- Ja też, tak samo jak ty się martwię - powiedział Mario. 
- Nie dziwię się - odparł trener - jesteście z Marco jak bracia. To prawda, że każdą wolną chwilę spędzacie razem?
- Praktycznie tak - powiedział Mario. - Odkąd moi rodzice się rozwiedli, to już w ogóle... Marco jest dla mnie jak brat. No i Robert oczywiście. 
Tysiące myśli zaczęło kłębić mi się w głowie. A co, jeżeli to jakaś choroba? A jeżeli to atak serca? A jeżeli to...
Od tego nakręcania się zaczęłam płakać. Wszyscy od razu zaczęli mnie pocieszać. 
- Spokojnie, Nadia - wyszeptał poruszony Mario. - Wszystko będzie dobrze!
- A jeżeli nie? - powiedziałam płaczliwym głosem. 
- Kierowca idzie, wsiadamy! - zawołał Jurgen. - Nadio, nie płacz, z Marco powinno być wszystko dobrze. 
Z załzawionymi oczyma wsiadłam do autobusu, usiadłam razem z Mario. Cathy usiadła przed nami razem z Matsem. A Lewy naprzeciwko nas, z boku. 
Podczas powrotu do domu cały czas rozmyślałam o Marco. Dlaczego nie dawał jakiegoś znaku życia? Przecież w końcu musiał odzyskać przytomność. 
Spróbowałam się dodzwonić. Nie odbierał. Nagrałam się jedynie na pocztę głosową. 
Dojechaliśmy dosyć późno do Dortmundu, Mario i Robert, mimo zmęczenia po meczu, odprowadzili mnie do domu i obiecali przyjść następnego dnia.
Liczyłam jednak, że zobaczę jutro Marco... 
Wzięłam tabletkę na uspokojenie nerwów, wypiłam herbatę i poszłam spać. 



** 


W niedzielę rano, ledwo się obudziłam, było ok. 9 rano, a już usłyszałam dzwonek do drzwi. Chciałam, żeby to był Marco. 
Założyłam szlafrok i poczłapałam do drzwi. To zgodnie z obietnicą, Mario i Robert przyszli. Tak samo się martwili. 
- To podejrzane - powiedział Mario, wyraźnie podenerwowany. - Powinien już dać jakiś znak życia! Przecież jak go nieśli do karetki, to podrzuciłem im jego torbę i była tam jego komórka! 
- Dokładnie - stwierdził Lewy. 
- Lewy, kiedy Ania przyjedzie? - zapytałam. - Chciałabym, żeby teraz tu była... 
- Dziś wieczorem ponoć ma lot do Dortmundu - powiedział Robert. 
- Ciągle jest w rozjazdach - westchnęłam. 
- Taki zawód, no cóż - powiedział Mario. 
Poszłam zrobić herbatę, apetytu jakoś nie miałam. 
- A może on po prostu zemdlał z przemęczenia? - zasugerował Robert, gdy wróciłam. 
- Jakoś my tak samo ciężko trenujemy i mamy się dobrze - powiedział Mario. 
- Ale on może mieć słabszy organizm - powiedział Robert. - Opowiadał kiedyś, że zarzucano mu słabe warunki fizyczne parę lat temu. 
- Nie chce mi się wierzyć - westchnął Mario. - On musi wydobrzeć... a co, jeśli on...
Zaczął mu łamać się głos, był tak samo zdruzgotany. Odkąd jego rodzice się rozwiedli, i zajęli się tylko sobą, mówił, że tylko nas ma. Mnie, Marco i Lewego. Jeszcze miał innych dobrych kolegów, ale nie był z nimi tak zżyty jak z nami, opowiadał całkiem niedawno. Marco to już w ogóle był dla niego jak rodzony brat. 
- Może potrzebuje odpoczynku? - zastanawiał się Robert. - Może nie powinien grać w następną sobotę. 
- A z kim gramy? Bo zapomniałem - powiedział Mario.
- Ze Stuttgartem - powiedział Robert. - Tym razem w Dortmundzie. 
Wstałam, podeszłam do okna, zaczęłam się wpatrywać w dal. Czy zobaczę dziś Marco? Przewieźli go w końcu do Dortmundu? 
Nie chciałam myśleć, że to zasłabnięcie sygnalizowało jakąś chorobę. 
Nie, nie, nie, pomyślałam, na pewno nie. 


*


Siedzieliśmy znużeni w salonie, aż w końcu nagle usłyszeliśmy, że ktoś wchodzi do domu. To był mój ukochany! 
Pobiegłam, żeby paść mu w ramiona. 
- Marco! Co z tobą się działo?! - zawołałam i się przytuliłam mocno. - Tak szybko cię wypisali?! 
- Hej skarbie - powiedział Marco, ale dość słabym głosem, i pocałował mnie w policzek. - Odwieźli mnie dziś rano, powiedzieli, że po prostu jestem osłabiony i muszę odpocząć. 
- Nie zrobili ci żadnych badań? - zapytał Mario. 
- Zapytałem, czy nie trzeba przypadkiem zrobić badań krwi - powiedział Marco - ale lekarka powiedziała, że to niepotrzebne. 
- Bardzo dziwne - powiedział Mario. 
- Mam nadzieję, że to tylko osłabienie przez intensywne treningi - powiedział Marco. 
- My również - powiedział Mario i przytulił się do Marco. - Baliśmy się o ciebie... 
- A w ogóle, jak tam mecz? - zapytał Marco. - Wygraliście? 
- No pewnie - uśmiechnął się Lewy. - Mario bramkę strzelił. 
- Mario nasz mistrz - na bladej, zmęczonej twarzy Marco pojawił się uśmiech, który tak bardzo kochałam. 
- Skoro już Marco wrócił, to my pójdziemy? - zwrócił się do mnie Robert. 
- Jak chcecie - odparłam - ale możecie jeszcze wpaść, jak zechcecie. 
- Dla was zawsze drzwi otwarte - dodał Marco.
Mario i Lewy zatem pożegnali się z nami, kazali dla Marco odpoczywać. Mieli słuszność. 
- Chcesz coś do jedzenia? - zapytałam Marco. - Na pewno głodny jesteś.
- Właśnie nie jestem - powiedział. - Kochanie, wybacz, głowa mnie coś zaczyna boleć, pójdę się położyć...
Pocałował mnie tylko w policzek, pogłaskał po głowie i skierował swoje kroki do sypialni. Jak tam poszłam za 10 minut, już głęboko spał. 
Usiadłam zmartwiona na łóżku, patrzyłam na śpiącego Marco i zaczęłam intensywnie główkować, co się dzieje... 



// prosiłyście mnie pod ostatnim rozdziałem, żebym trochę namieszała :) 
i tak już miałam taki zamiar, mam nadzieję, że rozdział Wam się podoba :3 
kto przeczytał, niech zostawi komentarz, nawet nie macie pojęcia, jak bardzo one mnie motywują do pisania ♥ z góry dziękuję! 

jestem niesamowicie dumna z BVB ♥ 5:1... coś pięknego! 
końcówka pierwszej połowy... Wam też tak serce waliło jak oszalałe? :3 

Pozdrawiam :* 

18 komentarzy:

  1. Świetny rozdział . ;) Kocham czytać twojego bloga ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. HA!! I jest kolejny rozdział :D Nie mogłam sie doczekać tego momentu.. Kiedy wreszcie na spokojnie spocznę przed moim laptopem i zobaczę co słychać na twoim blogu. Wspaniały rozdział :))

    OdpowiedzUsuń
  3. genialny rozdział !!
    a mecz? cudo !! końcówka pierwszej połowy to aż wstałam z nerwów ;D a potem 5:1 bosko ! szkoda że Marco nic nie ustrzelił ;( ale i tak genilany mecz :D
    pozdrawiam
    czekam na kolejny rozdział i namieszaj ! <33
    zapraszam do siebie
    http://w-moim-swiecie-bvb.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Suuper Rozdział ! : D

    OdpowiedzUsuń
  5. Chyb nic poważnego mu nie będzie ;D
    Cudne

    OdpowiedzUsuń
  6. To podejrzane, że Marco zemdlał. Oby nic mu nie było! :)

    OdpowiedzUsuń
  7. oby mu nic nie było
    co do rozdziału to świetny

    +dziękuję za tak szybkie skomentowanie nowego postu na moim blogu ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Kocham tego bloga <3 ;)
    Marco biedak zemdlał.. :(
    Żałuję że Marco i Kuba nic nie ustrzelili ;p Ale jest dobrze widać że chłopaki w formie ;D

    OdpowiedzUsuń
  9. Rozdział genialny jak zawsze ! *.*
    A mecz? Dawno nie czułam takiej radości.To było... wręcz niesamowite! :D

    Dziś jeszcze planuję dodać nowy rozdział w swoim blogu :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Hmmm to podejrzane .. ;)
    Rozdział genialny !
    Czekam na następny :**

    OdpowiedzUsuń
  11. Jak Cię prosiłam to namieszałaś, jesteś po prostu świetną pisarką ;) Co mu tam będzie to nie wiem.. ale czytać będę ! ;) Jest genialny!!! Mecz był wsapniały, oj waliło, waliło ;) jestemdumna z naszych chlopców :* ;)!
    czekam na następny! ;)

    OdpowiedzUsuń
  12. Kolejny świetny rozdział <3 skąd Ty bierzesz tyle pomysłów? Mesz był super. Chociaż liczyłam na hat-trica Lewego, albo Sahina ;D i tak mnie niw zawiedli ;D a na początku meczu jak tamci strzelili gola myślałam, że mi serce pęknie...ale sie zebrali i już było dobrze ;D

    OdpowiedzUsuń
  13. Super, tylko błagam cię, niech on nie ma żadnego nowotworu, bo ja tego nie zniose. Pozdrawiam i zapraszam do siebie dogwizdka.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  14. Jak dodałaś komentarz do mojego opowiadania za co dziekuję bardzo i zareklamowaś tam swojego bloga jak obiecałam tak zajrzałam i wszystkie rozdziały przeczytałam :) 5 godzin mi to zajęło ale było warto :)

    OdpowiedzUsuń
  15. Tak mogłaś namieszać ale czemu z Marcoo ;(

    OdpowiedzUsuń
  16. rozdział świetny jak każdy poprzedni .:)
    Oby tak dalej.

    OdpowiedzUsuń