Ania miała wrócić do Dortmundu dopiero w piątek! Co ona robiła na tej trasie już w środę wieczorem?
Ciekawe, czy Robert również już się dowiedział. Na pewno.
Marco usiadł obok mnie, próbował mnie pocieszyć. Sam też miał ponurą minę. Przecież też bardzo lubił Anię, mieli świetne relacje. A tu nagle taki wypadek.
- Skarbie, wszystko na pewno będzie dobrze - mówił Marco, głaszcząc mnie po włosach.
Pokiwałam jedynie głową, ale moje ponure spojrzenie wyrażało wszystko.
- W dodatku jutro mam rozmowę z prawniczką, w sprawie Caro i Hansa. Załatwiłeś mi to, pamiętasz? - powiedziałam. - I jutro też muszę jechać do tego szpitala, muszę wiedzieć, co z Anką.
- A tak, tak... dobrze wiesz, że im nie możesz tego odpuścić - powiedział stanowczo Marco. - Pojedziesz, sam cię odwiozę.
Usiadłam mojemu blondynowi okrakiem na kolanach i schowałam twarz na jego ramieniu. Czułam jego delikatne dłonie głaskające moje plecy. Nagle się rozległ dzwonek do drzwi.
- Kogo to przyniosło znowu? - zapytałam rozdrażniona.
- Nie mam pojęcia, kochanie... zaraz otworzę - powiedział Marco.
Zeszłam z niego, Marco poszedł do drzwi. Usłyszałam, że przyszła jakaś dziewczyna.
- Witam, jest może Nadia? - odezwała się.
- A kim ty jesteś? - zapytał Marco. - Nadia, kochanie, chodź, ktoś do ciebie.
Głos tej dziewczyny zabrzmiał dziwnie znajomo. Marco zostawił nas same. Gdy zobaczyłam tę dziewczynę, to od razu ją poznałam! To była Kathrin!
- Kathrin? A czego ty tu szukasz? Nie pomyliłaś osiedli? Caro na innym mieszka - odezwałam się oschłym tonem. Doskonale pamiętałam wydarzenie, po którym straciłam pracę.
- Nadia, właśnie chciałam o tym pogadać i cię przeprosić, za to, co ci wtedy zrobiłam - powiedziała Kathrin. - Nie miałam ochoty na tą akcję, ale Caro nie dawała mi spokoju. Ostatecznie zaproponowała mi pieniądze, a u mnie krucho z kasą.
- Przestań - odparłam - chcesz się podlizać, żebym tylko cię na policji nie wydała.
- Przyniosłam ciasto na przeprosiny - powiedziała Kathrin i chciała podać mi jakiś wypiek. A może to jakiś podstęp ze strony Caro? Może tam jest trucizna?!
- Ale ja nie jestem bezdomna, mnie dokarmiać nie trzeba - odparłam głośno. - Nie mam czasu dalej rozmawiać, sorry. Żegnam!
I zamknęłam drzwi. Kathrin nie próbowała już się skontaktować.
- Co za baba - mruknęłam pod nosem.
Nie rozmyślałam o tym, szkoda szarych komórek. Wzięłam tylko prysznic i poszłam do sypialni. Tam leżał już wykąpany Marco, i coś patrzył na tablecie.
- Skarbie, co to była za dziewczyna? To jakaś twoja koleżanka? - zapytał z zainteresowaniem.
- Akurat! To tylko ta koleżanka Caroline - odparłam. - To Kathrin. Ona pomagała Caro i Hansowi, gdy mnie wtedy pobili w biały dzień.
- Na nią też jutro złożysz doniesienie - powiedział Marco. - A jak nie ty, to ja to zrobię. Nikomu już nie pozwolę cię skrzywdzić...
- Kocham cię, wiesz? - wyszeptałam i przytuliłam się do niego. - Ta Kathrin chciała mi jakieś ciasto dać na przeprosiny, ale nie wzięłam.
- Bardzo dobrze. Mogła tam dosypać niewiadomo czego - powiedział Marco, i mnie pocałował w policzek.
- Nie mówmy już o tych świniach - powiedziałam. - Skupmy się lepiej tylko na sobie...
- Bardzo mi się ten pomysł podoba - powiedział Marco. - Chodź tu do mnie...
Utonęłam w jego ramionach. Za oknem gwizdał wiatr, no cóż, był już wrzesień. Chciałam, żeby już było lato. Wyrwalibyśmy się może razem gdzieś na wakacje...
- Marco, ja chcę już lato - powiedziałam. - Chętnie bym pojechała na Mazury do Polski...
- W lato cię tam zabiorę - powiedział mój ukochany. - Chętnie i sam zobaczę twój kraj.
Zima szybko zleci, zobaczysz...
- Nie lubię zimy - westchnęłam. - Jak mieszkałam jeszcze w Warszawie, to co roku w lato jeździliśmy na Mazury. Nie masz pojęcia, jak to uwielbiałam. Razem z siostrami i bratem zawsze na to wyczekiwaliśmy. Pamiętam, jak byliśmy młodsi, zbieraliśmy maliny w lesie albo ganialiśmy się po łące... To były czasy - zwierzyłam się.
- Beztroskie dzieciństwo, no nie? Pamiętasz jeszcze miejscowość, do której jeździłaś? - zapytał mnie Marco.
- Oczywiście! Zawsze będę pamiętała tamte miejsca - powiedziałam. - Podobnie jak Warszawę.
- W Warszawie byłem w tym roku, graliśmy sparing z Legią Warszawa, pamiętasz? - odparł Marco. - Dobra z nich drużyna!
- Oj tak! Zawsze chodziliśmy z tatą i bratem na ich mecze - powiedziałam. - Często też w ogródku sobie grywaliśmy. W rodzinnym domu, w mojej sypialni, mam jeszcze pościel z Legią i ich flagę.
- Widziałem, że masz ich szalik w szafie - powiedział Marco.
- No pewnie! - powiedziałam. - To mój pierwszy szalik Legii. Tata mi kupił, gdy miałam 10 lat.
- A twoja matka i siostry nie lubią piłki nożnej? - zapytał Marco.
- Czasami poszły z nami na mecz, ale ja byłam największym kibicem wśród kobiet w naszym domu - zaśmiałam się.
- A ile twoje siostry mają lat? - zapytał.
- Laura jest starsza ode mnie o dwa lata, czyli ma 21. Emilia ma 18, a Karol, mój brat, starszy o rok. - wyjaśniłam.
- Rozumiem - powiedział Marco. - Czyli miałaś szczęśliwe dzieciństwo, z tego wnioskuję.
- Raczej tak - powiedziałam. - Czasami tęsknię za Warszawą, ale teraz Dortmund jest moim domem.
Marco pewnie miał dość moich wynurzeń, bo zaczął mnie namiętnie całować. Nie protestowałam.
Ale w oczach mi stanęło moje dzieciństwo w Warszawie. Zwłaszcza pewien sierpniowy grill, na który zjechało się nieco rodzinki. Pamiętam, jak kopałam piłkę z Karolem, Laurą, Emilką i kilkoma kuzynami. Byliśmy takimi beztroskimi, wesołymi nastolatkami. Biegaliśmy z puszkami coca-coli w ręku i próbowaliśmy grać jak Legia, której wszyscy kibicowaliśmy. Wtedy też spaliśmy w namiocie w ogrodzie. Właściwie to nie spaliśmy, całą noc spędziliśmy na wygłupach.
Ach! Z chęcią bym to powtórzyła! Ale teraz jestem dorosła, mieszkam za granicą... jednak nie mogę powiedzieć, żebym była z tego powodu nieszczęśliwa. Z takim cudownym chłopakiem jak Marco... żadna kobieta nie czułaby się źle.
I przypomniały mi się derby z Lechem Poznań. Śpiewałam z rodzeństwem na stadionie "Mistrzem Polski jest Legia! Legia najlepsza jest!".
- Dobranoc, skarbie - wyszeptał Marco i zgasił lampkę. - Kolorowych snów.
- Dobranoc, Marco - odpowiedziałam, przytuliłam się do niego i usnęłam...
**
W czwartkowy poranek od razu mi się przypomniało, że mam dziś Anię odwiedzić w szpitalu. Marco poszedł na trening, a ja miałam iść do prawniczki na rozmowę.
Tyle rzeczy na jeden dzień!
Prawniczka, pani Kastner, obiecała wnieść sprawę do sądu. Przeciwko całej trójce.
Powiedziała też, żebym się spodziewała rozprawy już w przyszłym tygodniu i żebym była przygotowana. Policja też została poinformowana.
Po rozmowie, wsiadłam w metro i pojechałam do szpitala, w którym przebywała Ania. Ku mojemu zdziwieniu, przed salą, w której leżała, zastałam Roberta.
- Robert... a ty nie na treningu? - zapytałam zdziwiona.
- Zwolniłem się - powiedział płaczącym głosem. - Ania jest w śpiączce. Lekarze mówią, że nieprędko się wybudzi, bo jej stan jest wyjątkowo poważny.
Robert miał łzy w oczach. Usiadłam obok niego i go objęłam ramieniem. Wiedziałam, że będzie załamany. Ja też zresztą byłam. Kto wie, ile ta śpiączka potrwa? To może nawet trwać latami! A nawet do końca życia...
- A co, jeżeli ona już się nie wybudzi? - powiedział cicho Robert. - Nadia, ja tak się boję...
- Ja też - wyszeptałam. - Mogę do niej wejść?
- Nie, lekarze nie pozwalają. Robią coś teraz - powiedział.
Wobec tego, spojrzałam na przyjaciółkę przez szybę. Jak pomyślałam, że tak może teraz do końca życia leżeć, to aż słabo mi się zrobiło.
Czułam, że łzy mi się cisną, więc przytuliłam się do Roberta. On też miał szkliste oczy.
Nagle z sali wyszła pani doktor.
- Robimy co możemy - powiedziała. - Ale póki co, pacjentka nie odzyskała przytomności.
- Uratujcie ją - powiedziałam błagalnym głosem. - Ona musi się wybudzić!
- Zrobimy, co w naszej mocy - powtórzyła pani doktor i poszła do innej sali. No tak, łatwo jej było mówić...
Wczepiłam się w mojego kumpla, czułam taki wielki smutek. Wiedziałam, że on też będzie załamany.
- Nadia, chodźmy stąd... - powiedział Robert, wycierając oczy. - Dasz się zaprosić na kawę? Potem może pójdę na ten trening, muszę jakoś to wszystko odreagować. Zresztą, trener mówił, żebym przyszedł, jak mi szybciej zejdzie.
- A on wie, co się stało? - zapytałam.
- Pewnie że wie. Powiedział, że mi bardzo współczuje. - powiedział Robert.
- A on sam ma żonę? - zaciekawiłam się.
- A tak... ma żonę, ma na imię Ulla - odparł Robert.
Wyszliśmy ze szpitala. Robert kupił nam cappuccino w papierowych kubkach i poszłam go na trening odprowadzić.
Chłopaków jednak na boisku nie było.
- Może przerwę mają - powiedział Robert.
W szatni też ich nie było! Jednak z pomieszczenia obok było ich słychać. Tam też wszyscy się znajdowali. Jednak trenera tam obecnie nie było.
Wszyscy się porozkładali na kanapach i fotelach. To był, jak się później dowiedziałam, pokój wypoczynkowy. Niezłe luksusy mieli.
Mario, gdy nas zobaczył, od razu się poderwał. Przywitał się z nami, i zaczął wypytywać o stan zdrowia Ani.
- Robert, co z Anią?
- Śpiączka - odparł krótko sfrustrowany Robert.
- Mam nadzieję, że szybko się wybudzi - powiedział. - Też się martwię, uwierz.
- Wierzę - powiedział. - Czuję się strasznie. Nie mam zbytnio ochoty ćwiczyć dzisiaj.
Marco też do nas podszedł.
- Robert, jak tam? Byłeś u Ani?
- Tak! Ale jest w śpiączce - wyjaśnił mu brunet. - Nie mam ochoty na ten trening... najchętniej wróciłbym do domu, ale muszę też liczyć się z trenerem.
- Rozumiem cię - powiedział Marco. Przytulili mocno Roberta razem z Mario.
- Jak dobrze, że was mam - powiedział cicho Robert.
- Robert, trzymaj się - powiedziałam. - Na mnie już czas. Cześć, chłopaki!
- Czekaj, czekaj - powiedział Marco. Złapał mnie za rękę i pocałował w usta. Ach, nie mógł się powstrzymać!
Koledzy zaczęli klaskać i unosić kciuki.
- Teraz pozwalam ci iść - uśmiechnął się Marco. - Do zobaczenia w domu!
- Bye bye - zawołałam i wyszłam.
Postanowiłam teraz trochę zająć się domem. Zrobiłam więc zakupy, uzupełniłam lodówkę. Postanowiłam też posprzątać w domu. Jak zamyśliłam, tak zrobiłam. Ponieważ chciałam wysprzątać cały dom, a ma trochę tych metrów kwadratowych, więc nieco czasu mi to zajęło. Efekt był niezły.
Nastawiłam jeszcze pranie i poszłam zrobić obiad. Dziś miałam zamiar zrobić typowo polski obiad - czyli po prostu ziemniaki, surówka, kotlet schabowy.
Ale okazało się, że zapomniałam kupić ziemniaki. Znalazłam jednak ryż w szafce. Pomyślałam, że może być i to.
Już kończyłam, gdy do domu wrócił Marco, nieco wcześniej niż zwykle.
- A ty co tak wcześnie? - zapytałam.
- Dziś nam trener skrócił trening - powiedział zadowolony. - A co tam dobrego gotujesz?
- Zaraz się dowiesz - powiedziałam z uśmiechem.
Nakryłam do stołu. Marco nazwał mnie świetną kucharką.
- Nadia, wspaniała z Ciebie pani domu - pochwalił mnie.
- Ojej, dziękuję - powiedziałam skromnie.
- Widzę, chata wysprzątana... - rozejrzał się wokoło i pokiwał głową z zadowoleniem.
- To chyba dobrze - stwierdziłam.
- Nawet bardzo! Wiesz, kochanie, moja eks całymi dniami tylko o wyglądzie myślała, prawie wcale nie zajmowała się domem. - westchnął. - Kiepska byłaby z niej żona i matka...
- Nie mów mi o niej - westchnęłam. - To skończona świnia.
- Byłaś u prawniczki? - zapytał.
- Tak. Rozprawa w przyszłym tygodniu - oznajmiłam.
- Super - powiedział. - Wreszcie dostaną za swoje. Niech zgniją w więzieniu.
- Ale dożywocia nie dostaną, na bank - powiedziałam. - Mam nadzieję, że policja prowadzi śledztwo.
- Sam bym chętnie wymierzył tym typom sprawiedliwość - powiedział Marco. - Ale nie chcę stracić wolności.
Po obiedzie Marco pomógł mi pozmywać naczynia. Mieliśmy czas dla siebie.
- Nadia, może gdzieś się wybierzemy? - zaproponował Marco.
- A chętnie, a gdzie byś chciał?
- Może... do kina? Może jakiś dobry film grają - zasugerował mój boyfriend.
- Pomysł niezły - stwierdziłam. - To sprawdź, co grają.
Marco szybko odnalazł repertuar na swoim tablecie.
- Patrz! Horror grają! - ucieszył się. - Uwielbiam horrory!
Przypomniała mi się pewna sytuacja. Jak jeszcze chodziłam do liceum, wybraliśmy się z moją klasą na horror. W pewnym momencie, przestraszyłam się i niechcący krzyknęłam na całą salę. To była wpadka!
- Marco, będę się bała... - powiedziałam niewinnym głosikiem.
- To cię przytulę - odezwał się czule Marco i złapał mnie za dłonie. - Więc jak?
- Zgoda - powiedziałam. Dlaczego nie w sumie? Może będzie fajnie!
Film miał się zacząć dopiero za godzinę, ale wyszliśmy wcześniej, żeby nie odejść od kasy z kwitkiem. Udało się jednak zdobyć bilety.
Zajęliśmy miejsca w ostatnim rzędzie. Prawie nikogo oprócz nas w tym rzędzie nie było. Tym lepiej dla nas, pomyślałam.
W końcu film się zaczął. Był naprawdę przerażający. Marco, widząc, że wytrzeszczam oczy, objął mnie. W pewnym momencie nie wytrzymałam, pewna scena była tak odrażająca, że ukryłam twarz na ramieniu mojego towarzysza.
Mimo wszystko, było całkiem ciekawie, choć przerażająco.
Ponieważ w sali kinowej było ciemno, światło dzienne aż mnie raziło, gdy wyszliśmy z kina.
- I jak się podobało? - zapytał mnie Marco.
- Nieźle, ale przerażająco... koszmary będę mieć - zaśmiałam się.
- Nie będziesz - powiedział Marco. - Postaram się o to... dziś wieczorem.
- Jaki ty romantyczny - stwierdziłam z wyraźnym zadowoleniem w głosie.
- No pewnie - zgodził się ze mną. - Przyjdziesz pojutrze na mecz?
- Jasne że tak - powiedziałam. - Na pewno wygracie. Wierzę w was.
- Bardzo mnie to cieszy - powiedział mój ukochany, objął mnie ramieniem i poszliśmy do domu.
// no i jak się podoba?
niech każdy, kto to przeczytał, zostawi po sobie ślad :D
z góry dziękuję :*
swoją drogą, już jutro meczyk *.*
liczę na zwycięstwo Borussii ;) HEJA BVB!
Utonęłam w jego ramionach. Za oknem gwizdał wiatr, no cóż, był już wrzesień. Chciałam, żeby już było lato. Wyrwalibyśmy się może razem gdzieś na wakacje...
- Marco, ja chcę już lato - powiedziałam. - Chętnie bym pojechała na Mazury do Polski...
- W lato cię tam zabiorę - powiedział mój ukochany. - Chętnie i sam zobaczę twój kraj.
Zima szybko zleci, zobaczysz...
- Nie lubię zimy - westchnęłam. - Jak mieszkałam jeszcze w Warszawie, to co roku w lato jeździliśmy na Mazury. Nie masz pojęcia, jak to uwielbiałam. Razem z siostrami i bratem zawsze na to wyczekiwaliśmy. Pamiętam, jak byliśmy młodsi, zbieraliśmy maliny w lesie albo ganialiśmy się po łące... To były czasy - zwierzyłam się.
- Beztroskie dzieciństwo, no nie? Pamiętasz jeszcze miejscowość, do której jeździłaś? - zapytał mnie Marco.
- Oczywiście! Zawsze będę pamiętała tamte miejsca - powiedziałam. - Podobnie jak Warszawę.
- W Warszawie byłem w tym roku, graliśmy sparing z Legią Warszawa, pamiętasz? - odparł Marco. - Dobra z nich drużyna!
- Oj tak! Zawsze chodziliśmy z tatą i bratem na ich mecze - powiedziałam. - Często też w ogródku sobie grywaliśmy. W rodzinnym domu, w mojej sypialni, mam jeszcze pościel z Legią i ich flagę.
- Widziałem, że masz ich szalik w szafie - powiedział Marco.
- No pewnie! - powiedziałam. - To mój pierwszy szalik Legii. Tata mi kupił, gdy miałam 10 lat.
- A twoja matka i siostry nie lubią piłki nożnej? - zapytał Marco.
- Czasami poszły z nami na mecz, ale ja byłam największym kibicem wśród kobiet w naszym domu - zaśmiałam się.
- A ile twoje siostry mają lat? - zapytał.
- Laura jest starsza ode mnie o dwa lata, czyli ma 21. Emilia ma 18, a Karol, mój brat, starszy o rok. - wyjaśniłam.
- Rozumiem - powiedział Marco. - Czyli miałaś szczęśliwe dzieciństwo, z tego wnioskuję.
- Raczej tak - powiedziałam. - Czasami tęsknię za Warszawą, ale teraz Dortmund jest moim domem.
Marco pewnie miał dość moich wynurzeń, bo zaczął mnie namiętnie całować. Nie protestowałam.
Ale w oczach mi stanęło moje dzieciństwo w Warszawie. Zwłaszcza pewien sierpniowy grill, na który zjechało się nieco rodzinki. Pamiętam, jak kopałam piłkę z Karolem, Laurą, Emilką i kilkoma kuzynami. Byliśmy takimi beztroskimi, wesołymi nastolatkami. Biegaliśmy z puszkami coca-coli w ręku i próbowaliśmy grać jak Legia, której wszyscy kibicowaliśmy. Wtedy też spaliśmy w namiocie w ogrodzie. Właściwie to nie spaliśmy, całą noc spędziliśmy na wygłupach.
Ach! Z chęcią bym to powtórzyła! Ale teraz jestem dorosła, mieszkam za granicą... jednak nie mogę powiedzieć, żebym była z tego powodu nieszczęśliwa. Z takim cudownym chłopakiem jak Marco... żadna kobieta nie czułaby się źle.
I przypomniały mi się derby z Lechem Poznań. Śpiewałam z rodzeństwem na stadionie "Mistrzem Polski jest Legia! Legia najlepsza jest!".
- Dobranoc, skarbie - wyszeptał Marco i zgasił lampkę. - Kolorowych snów.
- Dobranoc, Marco - odpowiedziałam, przytuliłam się do niego i usnęłam...
**
W czwartkowy poranek od razu mi się przypomniało, że mam dziś Anię odwiedzić w szpitalu. Marco poszedł na trening, a ja miałam iść do prawniczki na rozmowę.
Tyle rzeczy na jeden dzień!
Prawniczka, pani Kastner, obiecała wnieść sprawę do sądu. Przeciwko całej trójce.
Powiedziała też, żebym się spodziewała rozprawy już w przyszłym tygodniu i żebym była przygotowana. Policja też została poinformowana.
Po rozmowie, wsiadłam w metro i pojechałam do szpitala, w którym przebywała Ania. Ku mojemu zdziwieniu, przed salą, w której leżała, zastałam Roberta.
- Robert... a ty nie na treningu? - zapytałam zdziwiona.
- Zwolniłem się - powiedział płaczącym głosem. - Ania jest w śpiączce. Lekarze mówią, że nieprędko się wybudzi, bo jej stan jest wyjątkowo poważny.
Robert miał łzy w oczach. Usiadłam obok niego i go objęłam ramieniem. Wiedziałam, że będzie załamany. Ja też zresztą byłam. Kto wie, ile ta śpiączka potrwa? To może nawet trwać latami! A nawet do końca życia...
- A co, jeżeli ona już się nie wybudzi? - powiedział cicho Robert. - Nadia, ja tak się boję...
- Ja też - wyszeptałam. - Mogę do niej wejść?
- Nie, lekarze nie pozwalają. Robią coś teraz - powiedział.
Wobec tego, spojrzałam na przyjaciółkę przez szybę. Jak pomyślałam, że tak może teraz do końca życia leżeć, to aż słabo mi się zrobiło.
Czułam, że łzy mi się cisną, więc przytuliłam się do Roberta. On też miał szkliste oczy.
Nagle z sali wyszła pani doktor.
- Robimy co możemy - powiedziała. - Ale póki co, pacjentka nie odzyskała przytomności.
- Uratujcie ją - powiedziałam błagalnym głosem. - Ona musi się wybudzić!
- Zrobimy, co w naszej mocy - powtórzyła pani doktor i poszła do innej sali. No tak, łatwo jej było mówić...
Wczepiłam się w mojego kumpla, czułam taki wielki smutek. Wiedziałam, że on też będzie załamany.
- Nadia, chodźmy stąd... - powiedział Robert, wycierając oczy. - Dasz się zaprosić na kawę? Potem może pójdę na ten trening, muszę jakoś to wszystko odreagować. Zresztą, trener mówił, żebym przyszedł, jak mi szybciej zejdzie.
- A on wie, co się stało? - zapytałam.
- Pewnie że wie. Powiedział, że mi bardzo współczuje. - powiedział Robert.
- A on sam ma żonę? - zaciekawiłam się.
- A tak... ma żonę, ma na imię Ulla - odparł Robert.
Wyszliśmy ze szpitala. Robert kupił nam cappuccino w papierowych kubkach i poszłam go na trening odprowadzić.
Chłopaków jednak na boisku nie było.
- Może przerwę mają - powiedział Robert.
W szatni też ich nie było! Jednak z pomieszczenia obok było ich słychać. Tam też wszyscy się znajdowali. Jednak trenera tam obecnie nie było.
Wszyscy się porozkładali na kanapach i fotelach. To był, jak się później dowiedziałam, pokój wypoczynkowy. Niezłe luksusy mieli.
Mario, gdy nas zobaczył, od razu się poderwał. Przywitał się z nami, i zaczął wypytywać o stan zdrowia Ani.
- Robert, co z Anią?
- Śpiączka - odparł krótko sfrustrowany Robert.
- Mam nadzieję, że szybko się wybudzi - powiedział. - Też się martwię, uwierz.
- Wierzę - powiedział. - Czuję się strasznie. Nie mam zbytnio ochoty ćwiczyć dzisiaj.
Marco też do nas podszedł.
- Robert, jak tam? Byłeś u Ani?
- Tak! Ale jest w śpiączce - wyjaśnił mu brunet. - Nie mam ochoty na ten trening... najchętniej wróciłbym do domu, ale muszę też liczyć się z trenerem.
- Rozumiem cię - powiedział Marco. Przytulili mocno Roberta razem z Mario.
- Jak dobrze, że was mam - powiedział cicho Robert.
- Robert, trzymaj się - powiedziałam. - Na mnie już czas. Cześć, chłopaki!
- Czekaj, czekaj - powiedział Marco. Złapał mnie za rękę i pocałował w usta. Ach, nie mógł się powstrzymać!
Koledzy zaczęli klaskać i unosić kciuki.
- Teraz pozwalam ci iść - uśmiechnął się Marco. - Do zobaczenia w domu!
- Bye bye - zawołałam i wyszłam.
Postanowiłam teraz trochę zająć się domem. Zrobiłam więc zakupy, uzupełniłam lodówkę. Postanowiłam też posprzątać w domu. Jak zamyśliłam, tak zrobiłam. Ponieważ chciałam wysprzątać cały dom, a ma trochę tych metrów kwadratowych, więc nieco czasu mi to zajęło. Efekt był niezły.
Nastawiłam jeszcze pranie i poszłam zrobić obiad. Dziś miałam zamiar zrobić typowo polski obiad - czyli po prostu ziemniaki, surówka, kotlet schabowy.
Ale okazało się, że zapomniałam kupić ziemniaki. Znalazłam jednak ryż w szafce. Pomyślałam, że może być i to.
Już kończyłam, gdy do domu wrócił Marco, nieco wcześniej niż zwykle.
- A ty co tak wcześnie? - zapytałam.
- Dziś nam trener skrócił trening - powiedział zadowolony. - A co tam dobrego gotujesz?
- Zaraz się dowiesz - powiedziałam z uśmiechem.
Nakryłam do stołu. Marco nazwał mnie świetną kucharką.
- Nadia, wspaniała z Ciebie pani domu - pochwalił mnie.
- Ojej, dziękuję - powiedziałam skromnie.
- Widzę, chata wysprzątana... - rozejrzał się wokoło i pokiwał głową z zadowoleniem.
- To chyba dobrze - stwierdziłam.
- Nawet bardzo! Wiesz, kochanie, moja eks całymi dniami tylko o wyglądzie myślała, prawie wcale nie zajmowała się domem. - westchnął. - Kiepska byłaby z niej żona i matka...
- Nie mów mi o niej - westchnęłam. - To skończona świnia.
- Byłaś u prawniczki? - zapytał.
- Tak. Rozprawa w przyszłym tygodniu - oznajmiłam.
- Super - powiedział. - Wreszcie dostaną za swoje. Niech zgniją w więzieniu.
- Ale dożywocia nie dostaną, na bank - powiedziałam. - Mam nadzieję, że policja prowadzi śledztwo.
- Sam bym chętnie wymierzył tym typom sprawiedliwość - powiedział Marco. - Ale nie chcę stracić wolności.
Po obiedzie Marco pomógł mi pozmywać naczynia. Mieliśmy czas dla siebie.
- Nadia, może gdzieś się wybierzemy? - zaproponował Marco.
- A chętnie, a gdzie byś chciał?
- Może... do kina? Może jakiś dobry film grają - zasugerował mój boyfriend.
- Pomysł niezły - stwierdziłam. - To sprawdź, co grają.
Marco szybko odnalazł repertuar na swoim tablecie.
- Patrz! Horror grają! - ucieszył się. - Uwielbiam horrory!
Przypomniała mi się pewna sytuacja. Jak jeszcze chodziłam do liceum, wybraliśmy się z moją klasą na horror. W pewnym momencie, przestraszyłam się i niechcący krzyknęłam na całą salę. To była wpadka!
- Marco, będę się bała... - powiedziałam niewinnym głosikiem.
- To cię przytulę - odezwał się czule Marco i złapał mnie za dłonie. - Więc jak?
- Zgoda - powiedziałam. Dlaczego nie w sumie? Może będzie fajnie!
Film miał się zacząć dopiero za godzinę, ale wyszliśmy wcześniej, żeby nie odejść od kasy z kwitkiem. Udało się jednak zdobyć bilety.
Zajęliśmy miejsca w ostatnim rzędzie. Prawie nikogo oprócz nas w tym rzędzie nie było. Tym lepiej dla nas, pomyślałam.
W końcu film się zaczął. Był naprawdę przerażający. Marco, widząc, że wytrzeszczam oczy, objął mnie. W pewnym momencie nie wytrzymałam, pewna scena była tak odrażająca, że ukryłam twarz na ramieniu mojego towarzysza.
Mimo wszystko, było całkiem ciekawie, choć przerażająco.
Ponieważ w sali kinowej było ciemno, światło dzienne aż mnie raziło, gdy wyszliśmy z kina.
- I jak się podobało? - zapytał mnie Marco.
- Nieźle, ale przerażająco... koszmary będę mieć - zaśmiałam się.
- Nie będziesz - powiedział Marco. - Postaram się o to... dziś wieczorem.
- Jaki ty romantyczny - stwierdziłam z wyraźnym zadowoleniem w głosie.
- No pewnie - zgodził się ze mną. - Przyjdziesz pojutrze na mecz?
- Jasne że tak - powiedziałam. - Na pewno wygracie. Wierzę w was.
- Bardzo mnie to cieszy - powiedział mój ukochany, objął mnie ramieniem i poszliśmy do domu.
// no i jak się podoba?
niech każdy, kto to przeczytał, zostawi po sobie ślad :D
z góry dziękuję :*
swoją drogą, już jutro meczyk *.*
liczę na zwycięstwo Borussii ;) HEJA BVB!
pod koniec rozdziału słodko się zrobiło , ale to dobrze , a co do całości to jestem zachwycona twoim blogiem , po prostu go kocham <3
OdpowiedzUsuńzapraszam do mnie
wsrodkuserc.blogspot.com
świetne :)
OdpowiedzUsuńkocham twojego bloga *.* mam nadzieję, że jutro dodasz nowy rozdział :D HEJA BVB!
OdpowiedzUsuńWszyscy liczymy na zwycięstwo! :)
OdpowiedzUsuńOj szkoda mi Roberta, byle Ania się obudziła!
Świetne! Szkoda Ani... i Roberta ;( Smutno.. ale parka z Nadii i Marco jest słodziutka :)
OdpowiedzUsuńCzekam na następny ;)
geeeenialny! :)
OdpowiedzUsuńFajnie, że to opowiadanie to nie jest ciągła sielanka :-D Troche dramatymzu zawsze się przyda ;-)
OdpowiedzUsuńJaka szczęśliwa z nich para :-)
Podoba mi się Twój styl pisania...jest taki lekki i niewymuszony :-D
BORUSSIA DORTMUND ♡
Czekam i pozdrawiam: Marta♥
Super, super i jeszcze raz super ! Powinni dać im dożywocie za to co zrobili Nadii !! Głupio mi to pisać, bo powyższe komentarze mają inne zdanie, ale dobrze tak tej Ance! Sorki. Z góry przepraszam wszystkich jej fanów :))
OdpowiedzUsuńDzięki za powiadamianie o nowych odcinkach ;)
OdpowiedzUsuńWchodzę tu z przyjemnością , a co do odcinka świetny jak zawsze ;D
Rozdział super <3
OdpowiedzUsuńOgólnie bardzo podoba mi się ta cała historia, ogólnie całe opowiadanie jest super <3
Zapraszam do mnie :) http://footballforever12.blogspot.com/
Super rozdział tak samo cały ten blog zaglądam tu co kilka godzin patrząc i czytając jeszcze raz <3
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie :D http://iloveyouandhateuou.blogspot.com/
Dotarłam i przeczytałam jak do tej pory tylko ten powyższy rozdział ale zaraz biorę się za reszte ;)
OdpowiedzUsuńA co do rodziału to jest Marco <3 a jak on jest to zawsze jest świetnie, podoba mi się imię głównej bohaterki takie tajemnicze. A no i byłam na meczu który opisywałaś w tym rodziale, sparing Borussi i Legi, świetna atmosfera polecam każdemu :D
Poinformuj mnie o nowym rozdziale :3