- Musimy uciekać! - wołała. - Pożar w hotelu!
- Jakim cudem?! - krzyknęłam. - Biegnijmy!
Zdążyłam jeszcze chwycić walizkę, nawet jej nie rozpakowywałam, i chciałyśmy uciec na dół.
Za późno. Już na schodach były płomienie. Pomyślałam, że to mój koniec...
- Musimy biec do okna i wołać o pomoc - powiedziała dziewczyna i pociągnęła mnie za rękę do mojego pokoju.
Pobiegłyśmy, w powietrzu było coraz więcej dymu. Bałam się, że zaraz się zaczadzę i się przewrócę, i taki będzie mój koniec...
Słychać było syreny, nadciągnęły wozy strażackie. Dziewczyna zaczęła krzyczeć, że jesteśmy tutaj, ratownicy wnet ją usłyszeli. Zaczęli rozstawiać trampoliny - co oznaczało, że będziemy musiały wykonać skok, żeby się ocalić!
- O matko! Ja mam lęk wysokości - powiedziałam. - Nie dam rady...
- Musimy - powiedziała rozmówczyni - bo zostanie z nas garstka proszku!
- Mogą panie już skoczyć! - zawołał strażak. - Szybko!
Dziewczyna z którą rozmawiałam przed chwilą, od razu się rzuciła w dół. Z wrzaskiem, też zdaje się miała opory. Ale w końcu ustanęła na nogach.
Mimo wszystko, ja się bałam.
- Nie skoczę - krzyknęłam - boję się!
- Nic się pani nie stanie - zawołał strażak.
- Nie dam rady - krzyknęłam - to ponad moje siły!
Czułam, że płomienie dochodzą i tutaj, zapach dymu był coraz silniejszy. Poczułam cholerną bezradność i panikę.
Rzuciłam tylko na dół swoją walizkę, sama nie potrafiłam się rzucić. Nagle, w szpitalnym oknie zauważyłam wychylającego się Marco. No tak, jego okno wychodziło na moje...
- Nadia! Skocz, bo spłoniesz żywcem - krzyknął. Ledwo usłyszałam, ale jednak usłyszałam...
- Nie mogę - odkrzyknęłam.
- Proszę cię! - krzyknął, błagalnym tonem. - Nadia!
Usiadłam na parapecie, wzięłam dwa głębokie wdechy, i... skoczyłam. Z dzikim wrzaskiem.
I po paru sekundach stwierdziłam, że bezpiecznie wylądowałam na trampolinie.
Byłam roztrzęsiona całą sytuacją. Trzęsły mi się nogi, nie mogłam ustać na nich. W końcu zeszłam z trampoliny, i jakoś stanęłam na własnych kończynach. Dziewczyna, która odważniejsza była ode mnie, podała mi butelkę wody, której nie odepchnęłam.
Strażacy kończyli gasić pożar, ale budynek i tak już był nie do użytku.
Nagle jeden z nich nadszedł od drugiej strony hotelu, prowadząc Olgę. Cała była zapłakana. Trzęsła się.
Gdy mnie zobaczyła, podbiegła do mnie.
- Baśka nie żyje - powiedziała, aż ledwo ją zrozumiałam. - Spłonęła żywcem...
Doznałam szoku. Mój długoletni wróg... spłonął żywcem?
- Jak to? - wymamrotałam.
- Nie udało się jej uratować - powiedział strażak, który przyprowadził Olgę. - Otoczyły ją płomienie w jednym z pokoi, nie miała szans. Pani miała naprawdę dużo szczęścia - zwrócił się do Olgi.
Na twarzy Olgi zauważyłam poparzenie. Nie wyglądało to dobrze.
- Boże, nie wierzę - mamrotała Olga - dlaczego ona?! Dlaczego w ogóle wybuchł ten pożar?! Straciłam przyjaciółkę, zostałam sama...
- To było celowe podpalenie, ale jeszcze nie ustalono, kto - powiedział strażak.
Nikt mi do głowy nie przychodził, kto mógłby to zrobić. Postanowiłam iść do szpitala, do Marco. No i musiałam poszukać sobie nowego hotelu... chociaż najchętniej zostałabym z Marco...
*
Marco chodził po sali dosyć podenerwowany, gdy mnie zobaczył, od razu mnie przyciągnął do siebie i przytulił mocno.
- Skarbie, wiesz, jakiego stracha mi napędziłaś? - zapytał.
- A ty wiesz, co ja czułam? - odparłam. - Już dobrze, już wszystko jest historią...
- Widziałem, jak lecisz - szepnął - chciałem wtedy tam stać na dole i cię złapać...
- A ja chcę, żebyś już w końcu opuścił ten szpital - odpowiedziałam.
- Wiesz, mam dobrą informację dla Ciebie - uśmiechnął się mój ukochany.
- Ojej, jaką?
- Dowiedziałem się dzisiaj, że otrzymam za tydzień wypis - oznajmił radośnie. - Wprawdzie nie będę mógł jeszcze trenować, ale...
- No i co?! Kochanie, ważne, że w domu będziesz - powiedziałam przeszczęśliwa, i ucałowałam go w policzek, co on odwzajemnił. - Już nie mogę się doczekać!
- A tak w ogóle... ktoś nie przeżył tego pożaru? Wiesz coś? - zapytał Marco.
- Mój odwieczny wróg spłonął żywcem - powiedziałam. - Baśka nie żyje.
- Serio?! - zawołał Marco.
- Serio - powiedziałam - Olga jest zrozpaczona.
- Ha, skoro to była jej przyjaciółka, to co się dziwić? - powiedział Marco. - Ja to nie wiem co bym zrobił, jakby mi Mario umarł albo Robert...
- Na litość boską! Nawet tego nie mów - powiedziałam.
- Wybacz - powiedział Marco - słuchaj, nie chcę cię skarbie wyganiać, ale nie mogłabyś wrócić do Dortmundu i wesprzeć trochę Mario? I tak za tydzień wrócę, więc...
Zawahałam się. Mario faktycznie potrzebował pomocy. Anki nie było pewnie jeszcze w Dortmundzie, więc mogłabym nieco też pomóc Robertowi, jeżeli choruje. A z Marco... cóż, tydzień to nie tak ostatecznie dużo czasu.
- Właściwie czemu nie - odparłam - więc musimy się pożegnać. Na ten jeden tydzień...
- Zatem do dzieła - powiedział Marco i mnie popchnął na łóżko, zaczął mnie całować. Przeraziłam się, bo w każdej chwili mógł ktoś wejść na salę.
- Ej, Marco, nie jesteśmy w domu - przypomniałam mu.
- Oj tam - mruknął i nie ustępował. W końcu się poddałam jego czułościom. Po paru minutach Marco pozwolił mi wstać i wyruszyć w drogę, prosił tylko, żebym uważała i nie jechała jak wariatka.
Wzięłam ocaloną walizkę z manatkami i poszłam do samochodu, który dalej stał nienaruszony.
Nie! Jednak nie był nienaruszony!
Na przednich drzwiach od strony kierowcy, było napisane sprayem "Dziwka" .
To na pewno było dzieło świętej pamięci Barbary. Musiała to namalować przed śmiercią. Teraz to dopiero się na nią wkurzyłam.
Rozejrzałam się, czy nikt nie patrzy, i spojrzałam w niebo, wściekła.
- Wcale mi ciebie nie żal, żeś spłonęła, dobrze ci tak, szmato - wysyczałam słowa które adresowałam do Baśki. - Za te wszystkie lata, kiedy mi spokoju nie dawałaś, spotkała cię kara... W stu procentach zasłużona...
Wsiadłam do auta, postanowiłam jednak jeszcze dziś gdzieś przenocować, i dopiero jutro rano wyjechać. Zaczynało się ściemniać, byłam zmęczona dzisiejszym dniem.
Zatem podjechałam do pierwszego lepszego hotelu, wynajęłam pokój i położyłam się spać...
*
Tej nocy miałam niesamowity sen...
Niewyjaśnionym zarządzeniem losu znalazłam się w ruinach spalonego hotelu. Nie pojmowałam, o co chodzi.
- Cholera, co ja tu robię? - jęczałam.
- Przyszłaś spotkać starą przyjaciółkę - usłyszałam głos... Marty. Stała kilka kroków ode mnie, u jej nóg leżał... ludzki szkielet.
- Marta? - jęknęłam. - Ja chyba śnię! O co tu chodzi, powiesz mi?
- Zobacz, to szkielet Baśki, spłonęła w wyniku pożaru - odpowiedziała. - A Olga cudem przeżyła, chociaż...
- Ty masz coś wspólnego z tym pożarem? - odparłam. - Marta, ty...
- Nie dałam jej uciec - powiedziała - a Tobie podszepnęłam, abyś skoczyła na trampolinę! Nie usłyszałaś tego, ale poczułaś wtedy odwagę i zrobiłaś to! Obiecałam ci, że zawsze będę niewidzialna przy Tobie stała!
- Marta, jak to... - dukałam - ale że niby Ty przyczyniłaś się do śmierci Baśki?!
- Zasłużyła na to - powiedziała Marta (właściwie jej zjawa) - za wszystko, co zrobiła. To może wyglądać podle, ale tylko Ty wiesz, co przez nią przeżyłaś...
- Ale ty nie możesz być w to wszystko zamieszana - krzyknęłam - przecież ty nie żyjesz!
- Tylko na Ziemi - odparła.
Chciałam ją uściskać, ale gdy wyciągnęłam do niej rękę, zniknęła. Zostałam sama w pomieszczeniu ze szkieletem.
Czułam odrazę, chciałam uciec, ale nie mogłam się poruszyć. Nagle coś we mnie drgnęło...
Chwyciłam czaszkę, rzuciłam nią z całej mocy o ścianę i uciekłam!
I właśnie się wtedy obudziłam, byłam zszokowana. Marta znów mi się przyśniła, moja kochana Marta. Czyżby serio mnie pilnowała?
Podziękowałam jej w myślach...
Rano obudziłam się dosyć wypoczęta, zjadłam tylko śniadanie i od razu ruszyłam w drogę powrotną do Dortmundu.
// Łee... wg mnie nudny jak flaki z olejem wyszedł...
Zresztą, same oceńcie... ;3
KTO PRZECZYTAŁ, NIECH SKOMENTUJE!
CHCĘ WIEDZIEĆ, ILE OSÓB CZYTA TEGO BLOGA! :)
- Musimy - powiedziała rozmówczyni - bo zostanie z nas garstka proszku!
- Mogą panie już skoczyć! - zawołał strażak. - Szybko!
Dziewczyna z którą rozmawiałam przed chwilą, od razu się rzuciła w dół. Z wrzaskiem, też zdaje się miała opory. Ale w końcu ustanęła na nogach.
Mimo wszystko, ja się bałam.
- Nie skoczę - krzyknęłam - boję się!
- Nic się pani nie stanie - zawołał strażak.
- Nie dam rady - krzyknęłam - to ponad moje siły!
Czułam, że płomienie dochodzą i tutaj, zapach dymu był coraz silniejszy. Poczułam cholerną bezradność i panikę.
Rzuciłam tylko na dół swoją walizkę, sama nie potrafiłam się rzucić. Nagle, w szpitalnym oknie zauważyłam wychylającego się Marco. No tak, jego okno wychodziło na moje...
- Nadia! Skocz, bo spłoniesz żywcem - krzyknął. Ledwo usłyszałam, ale jednak usłyszałam...
- Nie mogę - odkrzyknęłam.
- Proszę cię! - krzyknął, błagalnym tonem. - Nadia!
Usiadłam na parapecie, wzięłam dwa głębokie wdechy, i... skoczyłam. Z dzikim wrzaskiem.
I po paru sekundach stwierdziłam, że bezpiecznie wylądowałam na trampolinie.
Byłam roztrzęsiona całą sytuacją. Trzęsły mi się nogi, nie mogłam ustać na nich. W końcu zeszłam z trampoliny, i jakoś stanęłam na własnych kończynach. Dziewczyna, która odważniejsza była ode mnie, podała mi butelkę wody, której nie odepchnęłam.
Strażacy kończyli gasić pożar, ale budynek i tak już był nie do użytku.
Nagle jeden z nich nadszedł od drugiej strony hotelu, prowadząc Olgę. Cała była zapłakana. Trzęsła się.
Gdy mnie zobaczyła, podbiegła do mnie.
- Baśka nie żyje - powiedziała, aż ledwo ją zrozumiałam. - Spłonęła żywcem...
Doznałam szoku. Mój długoletni wróg... spłonął żywcem?
- Jak to? - wymamrotałam.
- Nie udało się jej uratować - powiedział strażak, który przyprowadził Olgę. - Otoczyły ją płomienie w jednym z pokoi, nie miała szans. Pani miała naprawdę dużo szczęścia - zwrócił się do Olgi.
Na twarzy Olgi zauważyłam poparzenie. Nie wyglądało to dobrze.
- Boże, nie wierzę - mamrotała Olga - dlaczego ona?! Dlaczego w ogóle wybuchł ten pożar?! Straciłam przyjaciółkę, zostałam sama...
- To było celowe podpalenie, ale jeszcze nie ustalono, kto - powiedział strażak.
Nikt mi do głowy nie przychodził, kto mógłby to zrobić. Postanowiłam iść do szpitala, do Marco. No i musiałam poszukać sobie nowego hotelu... chociaż najchętniej zostałabym z Marco...
*
Marco chodził po sali dosyć podenerwowany, gdy mnie zobaczył, od razu mnie przyciągnął do siebie i przytulił mocno.
- Skarbie, wiesz, jakiego stracha mi napędziłaś? - zapytał.
- A ty wiesz, co ja czułam? - odparłam. - Już dobrze, już wszystko jest historią...
- Widziałem, jak lecisz - szepnął - chciałem wtedy tam stać na dole i cię złapać...
- A ja chcę, żebyś już w końcu opuścił ten szpital - odpowiedziałam.
- Wiesz, mam dobrą informację dla Ciebie - uśmiechnął się mój ukochany.
- Ojej, jaką?
- Dowiedziałem się dzisiaj, że otrzymam za tydzień wypis - oznajmił radośnie. - Wprawdzie nie będę mógł jeszcze trenować, ale...
- No i co?! Kochanie, ważne, że w domu będziesz - powiedziałam przeszczęśliwa, i ucałowałam go w policzek, co on odwzajemnił. - Już nie mogę się doczekać!
- A tak w ogóle... ktoś nie przeżył tego pożaru? Wiesz coś? - zapytał Marco.
- Mój odwieczny wróg spłonął żywcem - powiedziałam. - Baśka nie żyje.
- Serio?! - zawołał Marco.
- Serio - powiedziałam - Olga jest zrozpaczona.
- Ha, skoro to była jej przyjaciółka, to co się dziwić? - powiedział Marco. - Ja to nie wiem co bym zrobił, jakby mi Mario umarł albo Robert...
- Na litość boską! Nawet tego nie mów - powiedziałam.
- Wybacz - powiedział Marco - słuchaj, nie chcę cię skarbie wyganiać, ale nie mogłabyś wrócić do Dortmundu i wesprzeć trochę Mario? I tak za tydzień wrócę, więc...
Zawahałam się. Mario faktycznie potrzebował pomocy. Anki nie było pewnie jeszcze w Dortmundzie, więc mogłabym nieco też pomóc Robertowi, jeżeli choruje. A z Marco... cóż, tydzień to nie tak ostatecznie dużo czasu.
- Właściwie czemu nie - odparłam - więc musimy się pożegnać. Na ten jeden tydzień...
- Zatem do dzieła - powiedział Marco i mnie popchnął na łóżko, zaczął mnie całować. Przeraziłam się, bo w każdej chwili mógł ktoś wejść na salę.
- Ej, Marco, nie jesteśmy w domu - przypomniałam mu.
- Oj tam - mruknął i nie ustępował. W końcu się poddałam jego czułościom. Po paru minutach Marco pozwolił mi wstać i wyruszyć w drogę, prosił tylko, żebym uważała i nie jechała jak wariatka.
Wzięłam ocaloną walizkę z manatkami i poszłam do samochodu, który dalej stał nienaruszony.
Nie! Jednak nie był nienaruszony!
Na przednich drzwiach od strony kierowcy, było napisane sprayem "Dziwka" .
To na pewno było dzieło świętej pamięci Barbary. Musiała to namalować przed śmiercią. Teraz to dopiero się na nią wkurzyłam.
Rozejrzałam się, czy nikt nie patrzy, i spojrzałam w niebo, wściekła.
- Wcale mi ciebie nie żal, żeś spłonęła, dobrze ci tak, szmato - wysyczałam słowa które adresowałam do Baśki. - Za te wszystkie lata, kiedy mi spokoju nie dawałaś, spotkała cię kara... W stu procentach zasłużona...
Wsiadłam do auta, postanowiłam jednak jeszcze dziś gdzieś przenocować, i dopiero jutro rano wyjechać. Zaczynało się ściemniać, byłam zmęczona dzisiejszym dniem.
Zatem podjechałam do pierwszego lepszego hotelu, wynajęłam pokój i położyłam się spać...
*
Tej nocy miałam niesamowity sen...
Niewyjaśnionym zarządzeniem losu znalazłam się w ruinach spalonego hotelu. Nie pojmowałam, o co chodzi.
- Cholera, co ja tu robię? - jęczałam.
- Przyszłaś spotkać starą przyjaciółkę - usłyszałam głos... Marty. Stała kilka kroków ode mnie, u jej nóg leżał... ludzki szkielet.
- Marta? - jęknęłam. - Ja chyba śnię! O co tu chodzi, powiesz mi?
- Zobacz, to szkielet Baśki, spłonęła w wyniku pożaru - odpowiedziała. - A Olga cudem przeżyła, chociaż...
- Ty masz coś wspólnego z tym pożarem? - odparłam. - Marta, ty...
- Nie dałam jej uciec - powiedziała - a Tobie podszepnęłam, abyś skoczyła na trampolinę! Nie usłyszałaś tego, ale poczułaś wtedy odwagę i zrobiłaś to! Obiecałam ci, że zawsze będę niewidzialna przy Tobie stała!
- Marta, jak to... - dukałam - ale że niby Ty przyczyniłaś się do śmierci Baśki?!
- Zasłużyła na to - powiedziała Marta (właściwie jej zjawa) - za wszystko, co zrobiła. To może wyglądać podle, ale tylko Ty wiesz, co przez nią przeżyłaś...
- Ale ty nie możesz być w to wszystko zamieszana - krzyknęłam - przecież ty nie żyjesz!
- Tylko na Ziemi - odparła.
Chciałam ją uściskać, ale gdy wyciągnęłam do niej rękę, zniknęła. Zostałam sama w pomieszczeniu ze szkieletem.
Czułam odrazę, chciałam uciec, ale nie mogłam się poruszyć. Nagle coś we mnie drgnęło...
Chwyciłam czaszkę, rzuciłam nią z całej mocy o ścianę i uciekłam!
I właśnie się wtedy obudziłam, byłam zszokowana. Marta znów mi się przyśniła, moja kochana Marta. Czyżby serio mnie pilnowała?
Podziękowałam jej w myślach...
Rano obudziłam się dosyć wypoczęta, zjadłam tylko śniadanie i od razu ruszyłam w drogę powrotną do Dortmundu.
// Łee... wg mnie nudny jak flaki z olejem wyszedł...
Zresztą, same oceńcie... ;3
KTO PRZECZYTAŁ, NIECH SKOMENTUJE!
CHCĘ WIEDZIEĆ, ILE OSÓB CZYTA TEGO BLOGA! :)