Jak to się stało?!
W telewizji widzieliśmy, jak nasz przyjaciel Mario leży nieprzytomny na chodniku, a wokół jego głowy jest kałuża krwi. Niemała kałuża krwi! Wokół niego ratownicy.
Na dole ekranu był napis "Gwiazda Bundesligi miała wypadek w Memphis" .
Prezenterka mówiła, że rozbił sobie głowę o krawężnik, gdyż niefortunnie upadł.
Miałam nadzieję, że nie będzie to miało jakichś poważnych konsekwencji. Ale i tak byłam przerażona. Ręce mi zaczęły się trząść...
Miałam nadzieję, że nie będzie to miało jakichś poważnych konsekwencji. Ale i tak byłam przerażona. Ręce mi zaczęły się trząść...
O wiele gorzej było z Marco. Widziałam, jak to przeżywa, jak się martwi. Łzy mu stanęły w oczach, też cały był rozdygotany.
- Dlaczego to jemu się przydarzyło? - zapytał retorycznie, łamiącym się głosem - jeżeli on umrze, to ja też umrę!
- Będzie dobrze, Mario przeżyje - próbowałam go wesprzeć.
- Musi - odparł blondyn i przytulił mnie. - Nadia, nie masz pojęcia, jak się czuję...
- Domyślam się - odparłam - ja tak samo się martwię! Mario to też mój przyjaciel!
- Wiem, Nadio, wiem - powiedział załamany Marco i schował twarz na mojej klatce piersiowej. Przytuliłam go mocno, przywarliśmy do siebie z całej mocy.
Łzy mi stanęły w oczach...
- Nadio, skarbie, jak dobrze, że jesteś - wyszeptał Marco, zrozpaczonym głosem - mam nadzieję, że jak Mario odzyska przytomność, to da znak życia!
- Ja również - odparłam - on musi wydobrzeć, musi!
- Ale w TV to wyglądało strasznie - odparł Marco. - Jak to się stało, że on w ogóle tak upadł?!
- Nie mam pojęcia, kochanie - powiedziałam cicho.
Marco znów wczepił się we mnie, a ja głaskałam go po jego blond fryzurze. Widać było, jak cierpiał, jak bardzo się martwi o Mario. Ja również się martwiłam, nie potrafiłam sobie nawet wyobrazić, że Mario mógłby tego wypadku nie przeżyć. Przecież głowa to nie palec u nogi!
Tragedia. Tragedia. A wszyscy także liczyli, że zagra w środę z Hannoverem.
Blondyn usiadł na kanapie, ja mu na kolanach okrakiem i siedzieliśmy tak przytuleni bez słowa...
*
Cały dzień nie byliśmy w stanie zająć się czymś. Sobota była koszmarnym dniem. Po południu ktoś zadzwonił do naszych drzwi.
Zeszłam z kolan Marco i poszłam otworzyć. To Lewy przyszedł z Anką. Wyraźnie byli zaniepokojeni...
- Wiecie, co stało się Mario? - zapytała smutno Ania.
- Wiemy, wiemy wszystko - wybuchłam - w TV mówili. Wejdźcie...
Wpuściłam naszych przyjaciół, usiedliśmy wszyscy w salonie. Zaparzyłam szybko herbatę i zaczęliśmy rozmawiać.
- Nie wierzę w to wszystko - odparł Marco - ciekawe, co teraz z nim się dzieje...
- Pewnie leży w szpitalu, może przy nim czuwa ta Ella - powiedział Lewy.
- A co, jeżeli już go prześcieradłem nakryli? - zapytał łamiącym się głosem Marco. - A do Dortmundu wrócą tylko...
- Marco, przestań! - krzyknęłam.
- Przepraszam, skarbie - powiedział i mnie objął ramieniem. - Już nie będę.
- Biedny Mario... - westchnęła Ania.
Siedzieliśmy tak wszyscy, pocieszając się wzajemnie. Nadszedł wieczór. Żadnego znaku życia od Mario. Marco czuł się coraz gorzej. Ze mną też nie było rewelacyjnie.
Poiłam nas herbatą uspokajającą.
Lewy z Anią siedzieli u nas do późnego wieczora, aż w końcu się z nami pożegnali. Już było po 23. Poczułam się nieco senna. Pewnie przez tę wielką ilość herbat na uspokojenie.
- Skarbie, chodź się położyć - powiedział Marco i ujął moją rękę. - Widzę, że ziewasz, pewnie śpiąca jesteś.
- Trochę - odparłam - ale czekaj, pod prysznic najpierw pójdę.
- Mogę się przyłączyć? - zapytał.
- Jak tak bardzo nalegasz - odparłam.
Po wszystkim, poszliśmy do naszej sypialni. Czułam wciąż lekki niepokój...
Jak każdego wieczoru, wtuliłam się w blondyna, a on nas okrył kołdrą. Podzieliłam się z nim tym, że dalej czuję lekkie obawy.
- Skarbie, nie masz pojęcia, co ja czuję... - powiedział - ale postarajmy się być dobrej myśli!
- Staram się... - westchnęłam - ciekawe, co teraz się z Mario dzieje.
- Nie ty jedna o tym myślisz - powiedział.
- Może jutro coś się wyjaśni... więc dobranoc, kochanie - powiedziałam.
- Poczekaj - odparł Marco i za chwilę poczułam jego pocałunek na moich ustach. - To ode mnie na dobranoc - powiedział z lekkim uśmiechem. - Słodkich snów!
- Wzajemnie - odparłam i zamknęłam oczy, próbując zapaść w sen.
*
Jednakże w niedzielę rano również nie było znaku życia od Mario. I ja, i Marco, byliśmy coraz bardziej zrozpaczeni. Mario zresztą miał dziś wrócić późnym popołudniem. A teraz nic nie wiadomo.
Zlatywał dzień. Marco nie miał nastroju, nic go nie śmieszyło. Do momentu, aż jego komórka wydała z siebie dźwięk SMS-a. Ten SMS był od... Mario!
Marco patrzył na ekran komórki z uśmiechem... Pokazał mi za chwilę treść SMS-a.
Cześć Marco! Dziś ok. 19 będę w Dortmundzie, Ella ze mną przyleci. Wyjedziecie z Nadią na lotnisko? Poza tym, pewnie wiecie, co mi się przytrafiło, dlatego się nie odzywałem... ale nie jest to takie poważne, jak wyglądało! Ściskam mocno! Mario
W Marco jakby wstąpiło nowe życie.
- Mario, żyje, mój przyjaciel żyje - cieszył się jak dziecko - i jeszcze dziś go zobaczymy, Nadio, jeszcze dziś!
- Też się cieszę - zawołałam i padłam w ramiona Marco.
Marco nie mógł sobie miejsca znaleźć, aż w końcu zaczęła zbliżać się 19 i pojechaliśmy na lotnisko. Samolot Mario bezpiecznie wylądował. W końcu zauważyliśmy Mario w towarzystwie dość młodej kobiety o blond włosach. Była to zapewne Ella, jego matka. Trzymała dwie walizki. Była dość drobna.
Chłopaki, gdy się zobaczyli, myślałam, że się poduszą. Padli sobie w ramiona, każdy z nich miał zaciesz na twarzy.
- Mario, nie masz pojęcia, jak się martwiłem - mówił Marco.
- Niepotrzebnie, to tylko wyglądało strasznie - powiedział Mario. - Straciłem trochę krwi, a z resztą lekarze sobie świetnie poradzili. Tylko czasami może mnie głowa trochę boleć.
- Mario, ja się tak bałem, że nie przeżyjesz - mówił przejęty Marco - jak to się stało, że się przewróciłeś?!
- Niefortunnie się potknąłem - odparł Mario - nie ma w tym niczyjej winy! Nikt mi nogi nie podstawił, uwierz!
- Okej, okej - powiedział Marco. Chłopaki nie wypuszczając się z ramion, zaczęli się uśmiechać do fotoreporterów, którzy ich wyczaili. Marco był bardziej niż szczęśliwy, że z Mario wszystko w porządku, że nie stało się coś gorszego.
Do mnie podeszła blondynka, wyciągnęła przyjaźnie rękę.
- Nazywam się Ella Klark, jestem mamą Mario - przedstawiła się - ty jesteś dziewczyną Marco, prawda?
- Miło mi panią poznać - powiedziałam - tak, jestem dziewczyną Marco, nazywam się Nadia Hanf.
- Ale mów mi Ella - poprosiła. - Widzisz, Nadio, Mario przyleciał do mnie w odwiedziny, a spędził czas w Memphis w szpitalu. Więc ja przyleciałam do Dortmundu, może teraz obejdzie się bez wypadków.
- Mam nadzieję - odparłam. - Ale jak widać, mój chłopak bardziej go absorbuje! Marco tak bardzo się martwił o niego...
- Rozumiem - powiedziała Ella.
- Marco, Mario, idziemy? - ponagliłam ich - już się wyściskaliście? Wyjaśniliście sobie wszystko?
- Oj tam, oj tam, Nadia - skwitował Mario.
Poszliśmy do samochodu, pojechaliśmy do domu Mario. Mario zaprosił mnie i Marco na herbatę. Zatem we czwórkę siedzieliśmy przy stole, rozmawiając.
Ella okazała się świetną kobietą. Z Mario, też całkiem nieźle się dogadywała, ale widać było, że Mario nie umie jeszcze do niej powiedzieć "mamo" .
- Zostaniesz do środy? - zapytał Ellę Mario. - Jedziemy do Hannoveru, będziemy grali z nimi...
- Ale pewnie nie będziesz grał, ten wypadek... - zasmuciła się Ella.
- Nie wiem jeszcze - odparł Mario - to w sumie nic takiego strasznego nie było, tylko wyglądało tak przez tę krew. Zależy od trenera.
- Nadio, pojechałabyś do Hannoveru razem z Ellą? - zapytał Mario. - Byłaby ci wdzięczna, ja zresztą też.
- A chętnie - odparłam. - Nie mogę się doczekać tego meczu!
Później Mario zadzwonił do Lewego, poinformować jego i Anię o swoim powrocie. Przyjechali, jak na skrzydłach. Wszyscy mieli znakomite nastroje. Wtuliłam się uśmiechnięta w Marco.
*
ŚRODA
Nadszedł dzień meczu. Tym razem to ja miałam prowadzić auto, a miały mi towarzyszyć oczywiście Ella, a także Ania, Cathy i Jenny. Około szesnastej wszystkie stawiły się, zapakowałyśmy graty i ruszyłyśmy do Hannoveru.
Droga zleciała w miłej atmosferze. Ella była naprawdę wyluzowana. Potrafiła zażartować z samej siebie.
Gdy dojechałyśmy do Hannoveru, udało mi się cudem znaleźć wolne miejsce na parkingu przed stadionem i udałyśmy się do naszego sektora. Ella była niesamowicie podekscytowana. Z niecierpliwością wypatrywała, aż drużyny wyjdą na boisko. A mnie zżerała ciekawość, czy Mario zagra dzisiaj.
W końcu arbiter wyprowadził zespoły na boisko. Wypatrzyłam także Mario! A jednak!
Pomachał do nas przyjaźnie. W końcu sędzia rozpoczął mecz.
Wynik otworzył mój ukochany! Podbiegł do sektora, w którym siedziałyśmy, posłał mi promienny uśmiech.
- Jestem dumna z Ciebie - zawołałam.
Potem to Ella dostała euforii, gdy Mario strzelił dwie bramki. Borussia schodziła na przerwę z wynikiem 3:0. Byłam pod wrażeniem gry Mario. Jakby nie miał żadnego wypadku...
Po przerwie doczekałyśmy się... hat-tricka Mario! Ella promieniała z radości, ja też. Później jeszcze bramka Lewego, mecz był praktycznie rozstrzygnięty. Jednak Hannoverowi udało się strzelić honorową bramkę. Ale kto by się tym martwił! 5:1 dla Borussii Dortmund!
Po meczu, Marco i Mario podbiegli do naszego sektora.
- Mamo, jak ci się mecz podobał?! - zawołał rozpromieniony Mario.
- Powiedziałeś "mamo"? - zapytała Ella. Wzruszyła się. - Byłeś wspaniały! Mistrzowski hat-trick!
- Tak, mamo, powiedziałem - uśmiechnął się Mario.
To było niesamowite. Cóż mogło się wydarzyć przez ostatnie dni?! Czyżby Mario tak bardzo już się zżył z Ellą?
- Ej, to my lecimy się przebrać - odparł Marco - Nadia, nie pędź jak wariatka, jak będziesz wracała! Uważaj na siebie!
- I na matkę - dodał Mario.
- Spokojnie - zaśmiałam się.
Chłopaki pomknęli do szatni, a ja i reszta towarzystwa do samochodu. Gdy dojechałam do Dortmundu, każdą do domu odwiozłam, sama jak najszybciej wróciłam do siebie, wzięłam szybki prysznic i padłam zmęczona na łóżko. Nawet nie zauważyłam, kiedy usnęłam.
*
Następnego dnia, stwierdziłam, że Marco trzyma mnie w ramionach. No tak, miał swoje klucze, później wrócił i później się położył.
Jeszcze słodko spał. Postanowiłam się nie wyrywać, dobrze mi było w jego ramionach leżeć.
Jednak i on w końcu się obudził.
- Nadia, skarbie... - odezwał się, zaczął głaskać mnie po włosach.
- Marco... - wyszeptałam, pocałowałam go w policzek.
- Nadia, kochanie, wiesz, że teraz będziemy mieli wolne? - powiedział Marco.
- Więcej czasu dla nas - powiedziałam.
- Mam uszykowaną niespodziankę, wiesz? - powiedział tajemniczo.
- Och, jaką?
- Zarezerwowałem bilety na lot na Malediwy - powiedział zadowolony - polecimy tam w sobotę. Jestem pewien, że spodoba Ci się tam!
Ucieszyłam się. Marco był cudowny!
- Marco, naprawdę? - cieszyłam się - jesteś kochany!
- Dla Ciebie wszystko, złotko - powiedział i zaczął mnie całować.
Marco sprawił mi niesamowitą radość tą niespodzianką. Malediwy! Słyszałam, że to piękne wyspy, że zawsze tam ciepło. Marco serio wiedział, jak sprawić mi radość...
// wiem, lipa, lipa, i jeszcze raz lipa. -.-
oglądałyście dziś mecz? Marco mistrz, gol w 1 minucie ♥ oby tak z Realem!
Pozdrawiam, Sylwia :*
- Nadio, skarbie, jak dobrze, że jesteś - wyszeptał Marco, zrozpaczonym głosem - mam nadzieję, że jak Mario odzyska przytomność, to da znak życia!
- Ja również - odparłam - on musi wydobrzeć, musi!
- Ale w TV to wyglądało strasznie - odparł Marco. - Jak to się stało, że on w ogóle tak upadł?!
- Nie mam pojęcia, kochanie - powiedziałam cicho.
Marco znów wczepił się we mnie, a ja głaskałam go po jego blond fryzurze. Widać było, jak cierpiał, jak bardzo się martwi o Mario. Ja również się martwiłam, nie potrafiłam sobie nawet wyobrazić, że Mario mógłby tego wypadku nie przeżyć. Przecież głowa to nie palec u nogi!
Tragedia. Tragedia. A wszyscy także liczyli, że zagra w środę z Hannoverem.
Blondyn usiadł na kanapie, ja mu na kolanach okrakiem i siedzieliśmy tak przytuleni bez słowa...
*
Cały dzień nie byliśmy w stanie zająć się czymś. Sobota była koszmarnym dniem. Po południu ktoś zadzwonił do naszych drzwi.
Zeszłam z kolan Marco i poszłam otworzyć. To Lewy przyszedł z Anką. Wyraźnie byli zaniepokojeni...
- Wiecie, co stało się Mario? - zapytała smutno Ania.
- Wiemy, wiemy wszystko - wybuchłam - w TV mówili. Wejdźcie...
Wpuściłam naszych przyjaciół, usiedliśmy wszyscy w salonie. Zaparzyłam szybko herbatę i zaczęliśmy rozmawiać.
- Nie wierzę w to wszystko - odparł Marco - ciekawe, co teraz z nim się dzieje...
- Pewnie leży w szpitalu, może przy nim czuwa ta Ella - powiedział Lewy.
- A co, jeżeli już go prześcieradłem nakryli? - zapytał łamiącym się głosem Marco. - A do Dortmundu wrócą tylko...
- Marco, przestań! - krzyknęłam.
- Przepraszam, skarbie - powiedział i mnie objął ramieniem. - Już nie będę.
- Biedny Mario... - westchnęła Ania.
Siedzieliśmy tak wszyscy, pocieszając się wzajemnie. Nadszedł wieczór. Żadnego znaku życia od Mario. Marco czuł się coraz gorzej. Ze mną też nie było rewelacyjnie.
Poiłam nas herbatą uspokajającą.
Lewy z Anią siedzieli u nas do późnego wieczora, aż w końcu się z nami pożegnali. Już było po 23. Poczułam się nieco senna. Pewnie przez tę wielką ilość herbat na uspokojenie.
- Skarbie, chodź się położyć - powiedział Marco i ujął moją rękę. - Widzę, że ziewasz, pewnie śpiąca jesteś.
- Trochę - odparłam - ale czekaj, pod prysznic najpierw pójdę.
- Mogę się przyłączyć? - zapytał.
- Jak tak bardzo nalegasz - odparłam.
Po wszystkim, poszliśmy do naszej sypialni. Czułam wciąż lekki niepokój...
Jak każdego wieczoru, wtuliłam się w blondyna, a on nas okrył kołdrą. Podzieliłam się z nim tym, że dalej czuję lekkie obawy.
- Skarbie, nie masz pojęcia, co ja czuję... - powiedział - ale postarajmy się być dobrej myśli!
- Staram się... - westchnęłam - ciekawe, co teraz się z Mario dzieje.
- Nie ty jedna o tym myślisz - powiedział.
- Może jutro coś się wyjaśni... więc dobranoc, kochanie - powiedziałam.
- Poczekaj - odparł Marco i za chwilę poczułam jego pocałunek na moich ustach. - To ode mnie na dobranoc - powiedział z lekkim uśmiechem. - Słodkich snów!
- Wzajemnie - odparłam i zamknęłam oczy, próbując zapaść w sen.
*
Jednakże w niedzielę rano również nie było znaku życia od Mario. I ja, i Marco, byliśmy coraz bardziej zrozpaczeni. Mario zresztą miał dziś wrócić późnym popołudniem. A teraz nic nie wiadomo.
Zlatywał dzień. Marco nie miał nastroju, nic go nie śmieszyło. Do momentu, aż jego komórka wydała z siebie dźwięk SMS-a. Ten SMS był od... Mario!
Marco patrzył na ekran komórki z uśmiechem... Pokazał mi za chwilę treść SMS-a.
Cześć Marco! Dziś ok. 19 będę w Dortmundzie, Ella ze mną przyleci. Wyjedziecie z Nadią na lotnisko? Poza tym, pewnie wiecie, co mi się przytrafiło, dlatego się nie odzywałem... ale nie jest to takie poważne, jak wyglądało! Ściskam mocno! Mario
W Marco jakby wstąpiło nowe życie.
- Mario, żyje, mój przyjaciel żyje - cieszył się jak dziecko - i jeszcze dziś go zobaczymy, Nadio, jeszcze dziś!
- Też się cieszę - zawołałam i padłam w ramiona Marco.
Marco nie mógł sobie miejsca znaleźć, aż w końcu zaczęła zbliżać się 19 i pojechaliśmy na lotnisko. Samolot Mario bezpiecznie wylądował. W końcu zauważyliśmy Mario w towarzystwie dość młodej kobiety o blond włosach. Była to zapewne Ella, jego matka. Trzymała dwie walizki. Była dość drobna.
Chłopaki, gdy się zobaczyli, myślałam, że się poduszą. Padli sobie w ramiona, każdy z nich miał zaciesz na twarzy.
- Mario, nie masz pojęcia, jak się martwiłem - mówił Marco.
- Niepotrzebnie, to tylko wyglądało strasznie - powiedział Mario. - Straciłem trochę krwi, a z resztą lekarze sobie świetnie poradzili. Tylko czasami może mnie głowa trochę boleć.
- Mario, ja się tak bałem, że nie przeżyjesz - mówił przejęty Marco - jak to się stało, że się przewróciłeś?!
- Niefortunnie się potknąłem - odparł Mario - nie ma w tym niczyjej winy! Nikt mi nogi nie podstawił, uwierz!
- Okej, okej - powiedział Marco. Chłopaki nie wypuszczając się z ramion, zaczęli się uśmiechać do fotoreporterów, którzy ich wyczaili. Marco był bardziej niż szczęśliwy, że z Mario wszystko w porządku, że nie stało się coś gorszego.
Do mnie podeszła blondynka, wyciągnęła przyjaźnie rękę.
- Nazywam się Ella Klark, jestem mamą Mario - przedstawiła się - ty jesteś dziewczyną Marco, prawda?
- Miło mi panią poznać - powiedziałam - tak, jestem dziewczyną Marco, nazywam się Nadia Hanf.
- Ale mów mi Ella - poprosiła. - Widzisz, Nadio, Mario przyleciał do mnie w odwiedziny, a spędził czas w Memphis w szpitalu. Więc ja przyleciałam do Dortmundu, może teraz obejdzie się bez wypadków.
- Mam nadzieję - odparłam. - Ale jak widać, mój chłopak bardziej go absorbuje! Marco tak bardzo się martwił o niego...
- Rozumiem - powiedziała Ella.
- Marco, Mario, idziemy? - ponagliłam ich - już się wyściskaliście? Wyjaśniliście sobie wszystko?
- Oj tam, oj tam, Nadia - skwitował Mario.
Poszliśmy do samochodu, pojechaliśmy do domu Mario. Mario zaprosił mnie i Marco na herbatę. Zatem we czwórkę siedzieliśmy przy stole, rozmawiając.
Ella okazała się świetną kobietą. Z Mario, też całkiem nieźle się dogadywała, ale widać było, że Mario nie umie jeszcze do niej powiedzieć "mamo" .
- Zostaniesz do środy? - zapytał Ellę Mario. - Jedziemy do Hannoveru, będziemy grali z nimi...
- Ale pewnie nie będziesz grał, ten wypadek... - zasmuciła się Ella.
- Nie wiem jeszcze - odparł Mario - to w sumie nic takiego strasznego nie było, tylko wyglądało tak przez tę krew. Zależy od trenera.
- Nadio, pojechałabyś do Hannoveru razem z Ellą? - zapytał Mario. - Byłaby ci wdzięczna, ja zresztą też.
- A chętnie - odparłam. - Nie mogę się doczekać tego meczu!
Później Mario zadzwonił do Lewego, poinformować jego i Anię o swoim powrocie. Przyjechali, jak na skrzydłach. Wszyscy mieli znakomite nastroje. Wtuliłam się uśmiechnięta w Marco.
*
ŚRODA
Nadszedł dzień meczu. Tym razem to ja miałam prowadzić auto, a miały mi towarzyszyć oczywiście Ella, a także Ania, Cathy i Jenny. Około szesnastej wszystkie stawiły się, zapakowałyśmy graty i ruszyłyśmy do Hannoveru.
Droga zleciała w miłej atmosferze. Ella była naprawdę wyluzowana. Potrafiła zażartować z samej siebie.
Gdy dojechałyśmy do Hannoveru, udało mi się cudem znaleźć wolne miejsce na parkingu przed stadionem i udałyśmy się do naszego sektora. Ella była niesamowicie podekscytowana. Z niecierpliwością wypatrywała, aż drużyny wyjdą na boisko. A mnie zżerała ciekawość, czy Mario zagra dzisiaj.
W końcu arbiter wyprowadził zespoły na boisko. Wypatrzyłam także Mario! A jednak!
Pomachał do nas przyjaźnie. W końcu sędzia rozpoczął mecz.
Wynik otworzył mój ukochany! Podbiegł do sektora, w którym siedziałyśmy, posłał mi promienny uśmiech.
- Jestem dumna z Ciebie - zawołałam.
Potem to Ella dostała euforii, gdy Mario strzelił dwie bramki. Borussia schodziła na przerwę z wynikiem 3:0. Byłam pod wrażeniem gry Mario. Jakby nie miał żadnego wypadku...
Po przerwie doczekałyśmy się... hat-tricka Mario! Ella promieniała z radości, ja też. Później jeszcze bramka Lewego, mecz był praktycznie rozstrzygnięty. Jednak Hannoverowi udało się strzelić honorową bramkę. Ale kto by się tym martwił! 5:1 dla Borussii Dortmund!
Po meczu, Marco i Mario podbiegli do naszego sektora.
- Mamo, jak ci się mecz podobał?! - zawołał rozpromieniony Mario.
- Powiedziałeś "mamo"? - zapytała Ella. Wzruszyła się. - Byłeś wspaniały! Mistrzowski hat-trick!
- Tak, mamo, powiedziałem - uśmiechnął się Mario.
To było niesamowite. Cóż mogło się wydarzyć przez ostatnie dni?! Czyżby Mario tak bardzo już się zżył z Ellą?
- Ej, to my lecimy się przebrać - odparł Marco - Nadia, nie pędź jak wariatka, jak będziesz wracała! Uważaj na siebie!
- I na matkę - dodał Mario.
- Spokojnie - zaśmiałam się.
Chłopaki pomknęli do szatni, a ja i reszta towarzystwa do samochodu. Gdy dojechałam do Dortmundu, każdą do domu odwiozłam, sama jak najszybciej wróciłam do siebie, wzięłam szybki prysznic i padłam zmęczona na łóżko. Nawet nie zauważyłam, kiedy usnęłam.
*
Następnego dnia, stwierdziłam, że Marco trzyma mnie w ramionach. No tak, miał swoje klucze, później wrócił i później się położył.
Jeszcze słodko spał. Postanowiłam się nie wyrywać, dobrze mi było w jego ramionach leżeć.
Jednak i on w końcu się obudził.
- Nadia, skarbie... - odezwał się, zaczął głaskać mnie po włosach.
- Marco... - wyszeptałam, pocałowałam go w policzek.
- Nadia, kochanie, wiesz, że teraz będziemy mieli wolne? - powiedział Marco.
- Więcej czasu dla nas - powiedziałam.
- Mam uszykowaną niespodziankę, wiesz? - powiedział tajemniczo.
- Och, jaką?
- Zarezerwowałem bilety na lot na Malediwy - powiedział zadowolony - polecimy tam w sobotę. Jestem pewien, że spodoba Ci się tam!
Ucieszyłam się. Marco był cudowny!
- Marco, naprawdę? - cieszyłam się - jesteś kochany!
- Dla Ciebie wszystko, złotko - powiedział i zaczął mnie całować.
Marco sprawił mi niesamowitą radość tą niespodzianką. Malediwy! Słyszałam, że to piękne wyspy, że zawsze tam ciepło. Marco serio wiedział, jak sprawić mi radość...
// wiem, lipa, lipa, i jeszcze raz lipa. -.-
oglądałyście dziś mecz? Marco mistrz, gol w 1 minucie ♥ oby tak z Realem!
Pozdrawiam, Sylwia :*
Ja tez chce na Malediwyyyyyyyyy, bede płakac ;d
OdpowiedzUsuńSuper rozdział. Jak zwykle. Oglądałam mecz. Marco jego gol był najlepszy. W 33 lub 34 sekundzie. I mam nadzieję, że z Królewskimi też wygrają. I chciałabym, żeby gola strzelił Marco. Mój mistrz. Pozdrawiam Andżelika :-)
OdpowiedzUsuńOPISZ STOSUNEK MIĘDZY NIMI BĘDZIE BOSKO <3 ZAJEBISTY ROZDZIAŁ < 3
OdpowiedzUsuńPiękny rozdział.Dziękuje że Mario nic się poważnego nie stało i czuje się dobrze.
OdpowiedzUsuńPozdrowienia:)
Swietny rozdział jak czytałam wczorajszy rozdział to myślałam że katastrofa lotnicze :/ ale na szczęście nie :)
OdpowiedzUsuńJaaaaaaaka lipa ? Ja bym w życiu takiego zajebistego rozdziału nie napisała ! Świetne wręcz !
OdpowiedzUsuńFajnie ,że Mario ma takie stosunki z Ellą ;) Cudownie .
Marco w 31 sekundzie... MISTRZ <3
Czekam na następny rozdział !
Jaka lipa?! Świetny rozdział :)
OdpowiedzUsuńMarco-nasz mistrz :D
zapraszam do mnie :P ---> http://kochamydortmund.blogspot.com/
niebawem XI rozdział :D
Pozdrawiam! :*
lipa???? no ty sobie chyba żartujesz !!
OdpowiedzUsuńsuper !!
czekam na nastepny !!
dobrze że z Mario wszystko dobrze się skończyło ;))
a co do meczu- REUS <33 oby tak zagrał z Realem *_*
pozdrawiam
Dobrze że Mario nic się nie stało, a rozdział cudowny <33
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie http://przezjedenwyjazd.blogspot.com/
Cudne :D
OdpowiedzUsuń<3
genialne ;)))
OdpowiedzUsuńcudo i zapraszaam do mnie http://nienawidzackochamcie.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńMarco mistrz :D
OdpowiedzUsuńŻadna lipa. To jest genialne!
Nawet nie wiesz jaką ulgę odczulam, gdy przeczytałam, że z Mario wszystko w porządku.
Czekam na kolejny rozdział!
Genialne, nie kończ tego ;*
OdpowiedzUsuńnie ma lipy, nie ma lipy, nie ma lipy!
OdpowiedzUsuńjest genialnie, jest genialnie, jest genialnie <3
świetnie, że z Mario wszystko dobrze :) czekam na kolejny rozdział i zaprasza na nowy do siebie na
http://marcin-majka-story.blogspot.com/2013/04/rozdzia-5.html#comment-form :)
Dobrze ze z Mario wszystko ok :-)
OdpowiedzUsuńFajnie, że Mario nic nie jest :) Oj, nie "gadaj" :) Czekam na następny! ;) //Anonimka
OdpowiedzUsuń