W piątek gdy wybudziłam się z głębokiego snu, zauważyłam, że leżący obok mnie mój boski Marco ma zadowoloną minę. Zapytałam oczywiście, czemu ma taki zaciesz na twarzy.
- Mamy cały dzień dla siebie, nie ma dziś treningu - powiedział. - Za to jutro na ósmą mam się stawić w klubie.
- I co masz zamiar robić? - zapytałam.
- Nie domyślasz się? - zapytał. - Wczoraj od razu uzgodniliśmy z Mario i Robertem, że wpadną pograć w Fifę.
- Jak zwykle nierozłączni - zaśmiałam się. - A ja może zadzwonię do Cathy, może wyskoczyłaby ze mną na jakieś zakupy czy na kawę. Anka dopiero w niedzielę przyjedzie do Dortmundu, dzwoniła wczoraj i obwieściła mi to.
- Nie ma problemu - odparł Marco - aha, i trzeba jakieś browary kupić, bo ten alkoholik zawsze spragniony...
- Jaki alkoholik?! - wytrzeszczyłam oczy.
- Mario - zaśmiał się Marco.
- Wiesz co?! Najlepszy przyjaciel, a...
- Żartuję przecież, Nadio, ty wiesz, że ja żartuję - Marco delikatnie szczypnął mnie w policzki. - Co nie zmienia faktu, że Mario lubi wypić.
- A ty to nie? - zachichotałam - tylko Robert taki w miarę ogarnięty, ale wy...
- Oj ty go chyba nie znasz - uśmiechnął się Marco.
- Znam, znam - odparłam - przyjaciel jeszcze z dzieciństwa w Warszawie. Wiesz, że to dzięki niemu znalazłam się w Dortmundzie.
- Jestem mu za to wdzięczny, zawsze będę - szepnął Marco - dzięki niemu mam taką cudowną dziewczynę, z którą chcę spędzić życie...
Poczułam, jak pożar wybucha w moim wnętrzu. Zawsze wybuchał, gdy Marco tak do mnie czule mówił. Tym razem także tak było.
- Pocałuj mnie - wyszeptałam.
Marco ochoczo zaczął spełniać moją prośbę, przyciągnął mnie do siebie i za moment poczułam jego namiętny pocałunek.
- Mógłbym tak cały dzień, wiesz? - wyszeptał.
- Jaki ty romantyczny - wyszeptałam poruszona i cmoknęłam go w szyję.
- No pewnie - uśmiechnął się lekko - od lat marzyłem o takiej spokojnej, miłej dziewczynie, której mógłbym cały czas okazywać, jak bardzo ją kocham... Zwłaszcza, że sam nie jestem zbyt śmiały.
- I tak jesteś cudownym facetem - powiedziałam.
- A ty jeszcze cudowniejszą dziewczyną... - zaczął słodzić mój partner.
Poleżeliśmy tak jeszcze chwilkę, i poszłam do łazienki się ogarnąć. Wzięłam prysznic, spięłam włosy w warkocz, ubrałam się w czerwone rurki, białą koszulkę z uśmiechniętą buźką, pociągnęłam usta truskawkowym błyszczykiem.
Kiedy po mnie Marco zajął łazienkę, postanowiłam zrobić jakieś drobne zakupy, skoro mają przyjść chłopaki. Ja natomiast miałam chęć na jakieś ciuchowe zakupy, ale to potem, i miałam nadzieję, że z Cathy.
- Marco... - zapukałam do drzwi łazienki - wychodzę po zakupy, skoro te mośki przyjdą!
- Świetnie - usłyszałam - właśnie włosy chciałem umyć, bo tłuste jak smalec są.
- To myj, myj - odparłam - ja niedługo wrócę!
Zatem wyszłam, podjechałam do pobliskiego marketu i zrobiłam odpowiednie zakupy. Oczywiście nie zabrakło procentowych napojów. Miałam tylko nadzieję, że nie przesadzą i że mi żaden nie zwymiotuje na dywan.
Aż jakaś kobieta dziwnie na mnie patrzyła, jak brałam tyle piwa. Ale co jej w sumie było do tego?!
Szybko o tym zapomniałam, zapłaciłam za zakupy i pojechałam do domu.
*
Bardzo się ucieszyłam, gdy Cathy z chęcią zgodziła się iść ze mną na ciuchowe zakupy. W jej głosie był słyszalny dobry nastrój.
Umówiłyśmy się na godzinę 13 przed najbliższym centrum handlowym.
Zbliżało się południe, lada chwila mogliśmy spodziewać się Mario i Roberta.
- Wiesz Marco - odezwałam się - ja to myślałam, że w Niemczech zawsze wszyscy umawiają się na daną godzinę i konsekwentnie tego przestrzegają... a matka nawet kiedyś mi mówiła, że jeżeli na przykład jakieś koleżanki nie są umówione, to jedna może nie wpuścić drugiej do mieszkania, jeżeli ta niezapowiedzianie przyjdzie.
- Nie wszyscy Niemcy są tacy, uwierz - powiedział Marco - nie wyobrażam sobie, żebym miał odprawić Mario czy Roberta, tylko dlatego, że przyszli znienacka...
- Nie ma to jak po cygańsku się umówić, nie? - zaśmiałam się.
- No pewnie - uśmiechnął się Marco. - Mario mówił, że w południe wpadną, i tylko tyle!
Rozległ się dzwonek do drzwi. Poszłam otworzyć.
- No cześć! - wyszczerzył się do mnie Mario i przytulił mnie na przywitanie. Za nim oczywiście skradał się Lewy, który za moment tak samo mnie przywitał.
Lewy trzymał w ręku jakąś reklamówkę, z której prawdopodobnie były jakieś butelki. Zapewne z napojem chmielowym...
Weszliśmy wszyscy do salonu, Mario i Robert podbiegli do Marco, żeby go przywitać jak zawsze.
- Spadaj Robert, ja pierwszy - kłócił się Mario, odepchnął Roberta i dał buziaka na przywitanie Marco.
- Już się przywitałeś, spadaj - odgryzł się Robert i uściskał Marco.
- Mój Boże, co za kłótnie... - pokręciłam głową. - Ja już będę się zbierała, wychodzę z Cathy. Robert, co masz w tej reklamówce?
- Naftę - odparł Mario.
- Jaką naftę?! - zdziwiłam się.
- W języku Mario nafta to piwo, zapamiętaj to sobie - śmiał się Robert.
- Tylko naftę zatem tam masz? - uśmiechnęłam się zawadiacko.
- Nie, jeszcze czyścioszkę... - odparł Robert.
Marco zajrzał do owej torby i od razu się roześmiał.
- Ale faza będzie, o matko!
- Tylko mi nie zwymiotujcie na dywan, bo ja tego czyścić nie będę, od razu wam mówię - odparłam. - Pijaczyny!
- Słyszysz Mario? Masz nie rzygać! - odparł Robert cały roześmiany.
- Ale się będę śmiał, jak ty...
- Przestańcie gadać o tych rzygach, oblechy - skrzywił się Marco - łapcie naftę.
Cała trójka zaczęła raczyć się cytrynową naftą, a ja skierowałam się do hallu, założyłam wierzchnie ubrania, wzięłam torebkę i wyszłam z domu.
Cathy już na mnie czekała pod centrum.
- Cześć kochana! - odparłam i przytuliłam ją na przywitanie.
- Hej - odparła - to jak, zakupy?
- Pewnie - odparłam.
Weszłyśmy do środka i zaczęłyśmy rajd po butikach. Było w czym wybierać, oj było.
*
(Marco)
Ledwo Nadia wyszła, a Robert i Mario zaczęli się kłócić, kto jaką drużyną gra. Każdy z nich chciał grać oczywiście Borussią.
- Ty sobie Bayernem możesz grać, czopie - denerwował się Mario.
- Chyba cię coś gnie - pieklił się Robert - ja gram Borussią!
- Ogarnijcie! - krzyknąłem. - Żaden nie będzie grał Borussią, ot co.
W końcu Mario wybrał FC Barcelonę, a Robert Manchester United. Ja teraz nie grałem z nimi, potem miałem zagrać z Mario, i potem z Robertem. Przyglądałem się ich potyczce. Wygrał ostatecznie Robert, i bardzo był z tego zadowolony.
- Dobra Mario, zagramy? - zapytałem. - Ja wybieram Legię!
- Legię? - zdziwił się Mario.
- Na pewno nie Schalke - roześmiałem się.
- Okej - odparł mój przyjaciel i zaczęliśmy grać. Lewy w tym czasie wyciągnął z torby butelkę denaturatu.
- Ej, pamiętacie, wczoraj na coś się umawialiśmy... - zachichotał.
- Pamiętamy - uśmiechnął się Mario. - Poczekaj, skończymy grać...
Niedługo nasza potyczka zakończyła się remisem. Co do denaturatu, wczoraj nas coś napadło i postanowiliśmy dziś spróbować...
- Ależ my durni jesteśmy - odparł Robert - takie rzeczy robić!
- Ej, chleb przyniosę - odparłem.
- Po co? - zapytał Mario.
- Przecież nie będziesz z gwinta pił! Przez chleb trzeba przesączyć - odparłem i przyniosłem szybko pieczywo.
- Mario to i z gwinta by wypił - odparł Lewy ze śmiechem.
- Bujaj się - mruknął Mario.
Nasączyliśmy pajdy chleba "dynksem". Na "trzy, cztery" każdy z nas skosztował...
Odbiło nam kompletnie.
- O fuj! Ale wali - krzywił się Robert i chwycił swoje otwarte piwo.
Mario wziął jeszcze dwa kęsy.
- Ty to możesz jeść?! - krzyknął Robert.
- Już nie... - Mario zrobił się cały blady, usiadł na kanapie. Odrzuciliśmy na stolik nasączony chleb, pożałowałem, że spróbowałem tego. Miałem teraz oddech jak stary denaturnik.
- Mario, wszystko okej? - zaniepokoiłem się.
- Mario w swoim żywiole - uśmiechnął się Robert, któremu już lepiej się zrobiło.
- Robert, zaraz patelnią w łeb dostaniesz - wkurzył się Mario.
- Okej, fajnie będzie - powiedział Robert.
Zacząłem grać z Robertem w Fifę, wypiliśmy jeszcze tylko po piwie, przez ten denaturat odechciało się większego picia... okropny, niedobry posmak w ustach pozostał... Fuj! Fuj! Fuj!
*
Z Cathy spędziłam miły czas. Kupiłam nowe spodnie, dwie bluzki, oraz uroczy szalik.
Ona również się obkupiła. Pożegnałyśmy się w końcu i każda ruszyła swoją drogą.
Gdy wróciłam zadowolona do domu, spodziewałam się, że będą napici leżeć i spać. A tymczasem, siedzieli i rozmawiali, nie wyglądali na zbytnio nachlanych.
Ale ku mojemu bezbrzeżnemu zdziwieniu, na stole stała otwarta butelka denaturatu, a obok niej nagryzione fioletowe kromki chleba. Od razu zrozumiałam, co tu się działo!
- Czemu prosto z gwinta nie piliście? - zapytałam ironicznie.
- Mario pił - odparł Robert roześmiany.
- Wcale nie! - krzyknął Mario - on kłamie, Nadia, nie wierz mu!
- Mój Boże, co za ludzie... - jęknęłam - piwo już wam nie wystarcza?!
Chłopaki tylko się śmiać zaczęli. Pokręciłam głową i udałam się zanieść nowe nabytki do szafy. Gdy już wróciłam, Mario rozmawiał przez swoją komórkę.
- Tak, dobrze, zaraz tam będę - mówił przez telefon. Zaraz się rozłączył i odwrócił do nas.
- Muszę pędzić - odparł Mario - rodzice mnie wzywają na rozmowę. Chcą mi powiedzieć coś ważnego.
- Ciekawe - powiedział Marco - taki długi czas nie utrzymywali z tobą kontaktów.
- Właśnie - odparł Mario - więc idę.
Pożegnał się z nami wszystkimi po kolei i wyszedł. Natomiast ja, Marco i Robert postanowiliśmy jeszcze spędzić nieco czasu razem, we trójkę.
*
(Mario)
Czego oni mogli chcieć ode mnie?! Nie rozumiałem w ogóle. Ostatnio w ogóle nie dzwonili, nie pisali, nie odwiedzali...
Kierowałem swoje kroki do rodzinnego domu, w którym się wychowałem, do którego miałem sentyment.
Drzwi mi otworzyła mama.
- Mario, jesteś - powiedziała - wejdź proszę, porozmawiamy wszyscy w salonie.
Tata już siedział przy stole w salonie, jakże go dawno nie widziałem. Miał dosyć poważną minę...
- Gdzie Felix? - zapytałem.
- Jeszcze w szkole - odparła mama - siadaj, musimy poważnie porozmawiać.
Usiadłem, serce zaczęło mi szybciej bić. Miałem nadzieję, że to nic strasznego!
Rodzice usiedli naprzeciwko mnie. Tata chrząknął i zaczął rozmowę.
- Widzisz Mario, musimy Ci coś wyznać - powiedział.
- Już nie owijaj w bawełnę - powiedziała mama.
- Już od dawna chcieliśmy Ci powiedzieć, ale brakowało odwagi - powiedział ojciec - słuchaj, Mario... chodzi o to, że my nie jesteśmy Twoimi biologicznymi rodzicami.
Doznałem szoku! Jak to, oni nie byli moją rodziną?! Tyle lat mnie oszukiwali?!
- Jak to? - krzyknąłem - nie jesteśmy spokrewnieni?
- Mario, uspokój się, wyjaśnimy Ci - powiedziała... Doris, mogłem na nią jednak mówić po imieniu. Wcale nie była moją matką! - 20 lat temu, urodziła Cię pewna młoda kobieta, której facet zginął w wypadku motocyklowym. Ten facet był twoim biologicznym ojcem - powiedziała - Kobieta była taka młoda, bała się, że nie podoła obowiązkom wychowawczym, chciała się jeszcze uczyć. Jeszcze ta śmierć jej chłopaka! A my wtedy staraliśmy się o dziecko, ale nie udawało się. W końcu podjęliśmy decyzję o adopcji i tak zgadaliśmy się z tą dziewczyną. Wtedy powiedziała nam, żebyśmy powiedzieli tobie, jak dorośniesz, kto tak naprawdę cię urodził. Gdy nam Cię oddała, wyjechała z Dortmundu do Memphis. Zostawiła swój numer, i sama dzwoniła co jakiś czas, pytała, jak się miewasz...
Podsunęła mi kartkę z adresem do mojej prawdziwej matki, numerem telefonu, imieniem i nazwiskiem... moja prawdziwa mama nazywała się Ella Klark... Ja nie miałem o niej żadnego pojęcia! Jeszcze tak daleko mieszkała... przecież miasto Memphis leży w USA, w stanie Tennessee.
- No nie wierzę... - wydukałem - oszukiwaliście mnie tyle lat!
- Ale Mario... - zaczął "ojciec"
- Co Mario?! Jak mogliście tak postępować?! Nienawidzę was - krzyknąłem, i wybiegłem z domu, trzymając kartkę w ręku z namiarami...
Tyle lat mnie oszukiwali. Nie mogłem tego znieść. Wydawało mi się, że byliśmy taką wspaniałą, zgraną rodziną. Zawsze bliscy byli dla mnie bardzo ważni. A teraz okazało się, że nie mam w Dortmundzie nikogo... wszyscy porozjeżdżali się po świecie. A moi "rodzice" i Felix nie byli jednak moją rodziną!
Pobiegłem do siebie do domu jak najprędzej, położyłem się na kanapie i zacząłem płakać, korzystając z tego, że nikt mnie nie widzi. Ubolewałem nad wszystkim...
*
Spędziłam z Marco i Robertem wspaniały czas, na wygłupach i na rozmowach. Aż nastał wieczór, Robert uznał, że musi się zbierać.
- Chyba będę leciał, kochani - powiedział i dał nam po buziaku. - A tak w ogóle, dziwne, że Mario się nie odzywa.
- Jutro na treningu dowiemy się o co chodzi z jego rodzicami - odparł Marco.
- Z całą pewnością - odparł Robert. - Cześć wam!
Robert wyszedł. Ja się zastanawiałam, czy przypadkiem nic się nie stało przykrego Mario... Podzieliłam się tą myślą z Marco.
- Wiesz skarbie? Przejdę się do niego - odparł. - Bo mnie coś serce zaczyna boleć...
- To jakieś przeczucie może... - westchnęłam - tylko tam nie siedź za długo, a jak już będziesz musiał tam nocować, to zadzwoń przynajmniej!
- Mam nadzieję, że nie będę musiał i że z moim przyjacielem jest wszystko okej - odparł Marco. Poszedł do hallu, założył wierzchnie ubrania, cmoknął mnie w policzek i wyszedł.
*
(Marco)
Gdy zmierzałem w stronę domu Mario, różne dziwne myśli nawiedzały mój umysł.
Postanowiłem zawczasu się nie dręczyć, może wcale nic takiego się nie wydarzyło w jego życiu.
Zadzwoniłem do drzwi... Mario mi otworzył, ale cały zapłakany. Teraz wiedziałem, że coś się stało! Nie należy jednak lekceważyć przeczuć!
- Marco, tak się cieszę, że cię widzę - powiedział łamiącym się głosem. - Wejdź!
- Mario, na litość boską, co się stało? - zapytałem zaniepokojony - to rodzice ci taką przykrość sprawili?!
- Marco! - jęknął Mario - oni nie są moimi rodzicami! Oni tylko udawali moich rodziców!
Moja prawdziwa matka mieszka w Memphis, a nie w Dortmundzie! - wykrzyczał.
Byłem zszokowany tą informacją. Jak to? Mario był adoptowany?!
- Nie wierzę... - wydukałem.
- Ja też - powiedział - nie mogę tego znieść... Teraz to już nikogo nie mam, żadnej już rodziny w Dortmundzie nie mam...
Zauważyłem, że na stoliku leży kartka z adresem do jakiejś Elli Klark.
- Mario, ta Ella to twoja prawdziwa matka? - zapytałem poruszony.
- Tak - powiedział - ale nie umiałbym powiedzieć do niej "mamo" . Przecież ja nigdy jej na oczy nie widziałem...
Współczułem cholernie mojemu przyjacielowi. Coś takiego! Świetnie rozumiałem jego gorycz i smutek. Sam podobnie bym zareagował.
Przytuliłem go mocno do siebie, starałem się pocieszyć jak tylko się da...
// zostawiam Wam do oceny. mam nadzieję, że się chociaż trochę podoba :3
dzięki za wszystkie komentarze! nawet nie macie pojęcia, jak mnie motywujecie do pisania ♥ kocham Was!
jesteś tu już? to zostaw pamiątkę po sobie :>
Pozdrawiam :*
+ chciałabym poprosić anonimowych, żeby się podpisywali w swoich komentarzach :3 z góry dziękuję!
świetny :D
OdpowiedzUsuńtak strasznie mi szkoda Mario :'(
i dzięki za kom u mnie :D
cudeńko <33 świetny jak zawsze ;)
OdpowiedzUsuńubóstwiam tego bloga *_*
pozdrawiam ;D
O rany nie wierzę ... ;ooo Świetny pomysł z Mario!
OdpowiedzUsuńGenialny rozdział <3 Matko ... świetny !!
Czekam na następny ;*
Łooo Mario adoptowany ? Nie spodziewałam się ;P
OdpowiedzUsuńBoski rozdział ;) Czekam na kolejny ;))
po prostu: świetne :*
OdpowiedzUsuń/Lena
Cudowny ;D a Mario ale mi go szkoda ;/
OdpowiedzUsuńłooo, ale się porobiło! biedny Mario, to musi być dla niego ciężkie.. :c jeśli chodzi o rozdział, to oczywiście świetny! zarówno stylistycznie, jak i treściowo.. kocham to ♥ czekam na kolejny! :*
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział, czekam na kolejny. Zapraszam do mnie:
OdpowiedzUsuńLenka-borussia-story.blogspot.com
nowe-zycie-z-bvb.blogspot.com
Biedny Mario :(
OdpowiedzUsuńTsa... nie ma to jak napić sie denaturatu... <3
Genialny .:) Szkoda mi Mario ;( Mam nadzieję ,że mu się ułoży. ;P
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział,tylko szkoda mi Mario
OdpowiedzUsuńSuper ! Mam nadzieję, że chłopcy poznają tą Ellę ;d / Mrs. Whitehorse.
OdpowiedzUsuńJak zawsze świetny! :)
OdpowiedzUsuńCzekam na następny! ;) //Anonimka
Ps. Ja tu już się od kilkunastu dni u Ciebie podpisuję! :)
Oooo ja Cię :-D No to namieszałaś ;-)
OdpowiedzUsuńBle....mi na samą myśl o piciu denaturatu niedobrze mi się robi...;-):-D
Czekam na kolejny ;-) Mario musi kogoś sobie znaleść! :-D Już pisałam wcześniej gdzies o tym :-D Czekam na kolejny: Marta♥
Nie mogę się doczekać aż poznają Ellę :) Szkoda mi Mario, ale będzie dobrze :D
OdpowiedzUsuńaaaaaa....świetny szkoda mi cholernie Mario mam nadzieje że wszystko się ułoży
OdpowiedzUsuńMarian biedaku ;\\
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie
http://m-i-marianna.blogspot.com/
Biedny Mario.. :( Dobrze, że może polegać na Marco.
OdpowiedzUsuńRozdział jak zwykle genialny <333
WoW!!! Mario..... Ale super rozdziałek :)) PoZdRaWiAm.. :**
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział :) Zapraszam do mnie ;) http://bestlovforever.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńHm , rozdział jak każdy inny . Czyli zajebisty :D Chociaż , troszkę mnie denerwuje ta przyjaźń Marco z Mario . Czasami się boję , że oni zaraz się pocałują czy coś ! ; O I jakoś ostatnio Marco wiecej czasu spędza z kolegami zamiast z Nadią . ;d No ale opowiadanie jest super :) Podziwiam Twoją twórczość ;* / Karina :D
OdpowiedzUsuńSzkoda mi Mario. Ale rozdział świetny :) czeksm na kolejny :P
OdpowiedzUsuńbOsko!! super już chce nexta ;) szkoda mi Mario,biedactwo kochane :(;*
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń<3333333 super
OdpowiedzUsuń