niedziela, 28 kwietnia 2013

Rozdział 72

DWA DNI PÓŹNIEJ 


Wybrałam się z Marco, Robertem i Anią, którzy już wrócili, oraz oczywiście załamanym Mario na pogrzeb pani Klark, jego matki. 
To było nie do opisania, co czuł Mario. Marco ostatnimi dniami cały czas przy nim czuwał, bał się, że jeszcze z tej rozpaczy Mario zrobi sobie krzywdę. Robert z Anią dopiero dzisiejszego poranka wrócili. 
Mnóstwo osób przyszło. Po mszy w kościele, ruszyliśmy wszyscy w orszaku za trumną. Mario ciągle płakał, a z jednej strony Marco, z drugiej Robert, obejmowali go ciągle ramieniem i podawali chusteczki. Prawie sama zaczęłam płakać, obserwując to wszystko. Dlaczego to spotkało Mario?! Czemu los tak okrutnie go potraktował?! 
W końcu wszyscy otoczyliśmy grób, w którym za moment miała zostać złożona trumna Elli. Łzy mi napłynęły do oczu. Ania również blado wyglądała. 
- Z prochu powstałaś, i w proch się obrócisz... - powiedział kapłan i rzucił garść ziemi na trumnę. 
Niebawem spuszczono trumnę w dół i grabarze zaczęli ją zakopywać. Mario schował twarz na klatce piersiowej Marco, słyszałam, jak płacze. 
Niedługo już wszyscy się rozeszli, tylko nasza piątka została. Mario ukucnął przy świeżym grobie matki. My staliśmy ze spuszczonymi głowami. 
Niedługo poszliśmy wszyscy do Mario, nikt nie chciał go zostawić w takim fatalnym stanie psychicznym. 




*






KILKA MIESIĘCY PÓŹNIEJ ( KOŃCÓWKA MAJA ) 



Ostatnio wszystko się jakoś unormowało. Marco pomaga Mario dojść do siebie po ostatnim feralnym wydarzeniu, podobnie jak Robert. Ja z Anią również go wspieramy jak tylko możemy. 
Ostatnio też chłopaki mają więcej trenowania niż zwykle. A wszystko dlatego, że Borussia Dortmund trafiła do finału Ligi Mistrzów! Zagra z Bayernem Monachium na londyńskim Wembley. 
I trenerowi, i drużynie bardzo zależy na tym pucharze, więc trenują jak mogą. Marco wraca codziennie bardzo zmęczony. 
Mecz już za dwa dni. Oczywiście będę tam, razem z dziewczynami. Już nie możemy się doczekać. 
Siedziałam w ogrodzie, była urocza pogoda, był już też wieczór, Marco dopiero przyszedł do domu. 
- Hej skarbie - powiedział, i pochylił się, żeby mnie pocałować. - Ale mnie nogi bolą, masakra... 
- Takie życie piłkarza - powiedziałam. 
- Jutro jedziemy do Londynu - powiedział Marco. - Już nie mogę doczekać się tego meczu! 
- Ja też - odparłam. 
Ja miałam się tam dostać autobusem, razem z innymi WAGs. Jutro o 7 rano wyjazd. 
- Skarbie, chcę z Tobą o czymś pogadać - powiedział Marco. - Dasz mi krzesło? Nogi mnie tak bolą... 
- A nie ma drugiego? - rozejrzałam się wokół. Nie było. Ustąpiłam mu więc miejsca. 
- Usiądź na moich kolanach... tak jak zawsze - powiedział. 
Zrobiłam, jak prosił. 
- O czym chcesz porozmawiać? - zapytałam. 
- Chciałbym się z Tobą w końcu pobrać - powiedział Marco. - Najlepiej już w czerwcu. 
- Okej, ale może bez ślubu kościelnego? Wiesz, że jestem ateistką... - powiedziałam. 
- Moi rodzice byliby wściekli - powiedział smutno Marco. 
- Ech... niech będzie, przeżyję to - powiedziałam. - Ale zajmijmy się tym wszystkim po meczu, okej? Teraz musisz się na tym skupić. 
- Wiem, kochanie - powiedział - mam nadzieję, że wygramy ten puchar. 
- Wierzę w was - uśmiechnęłam się szeroko. 
- Okej, idę się umyć - powiedział. 
Marco poszedł pod prysznic, a ja poszłam pakować manatki na wyjazd do Londynu. 














Uff. Przeżyłam. 
25 godzin jazdy autobusem. 
Podobało mi się, gdy płynęliśmy promem. To było coś niesamowitego!
Jeszcze zostało nieco czasu do meczu, tradycyjnie miał się rozpocząć o 20:45. Marco i koledzy naturalnie mieli trening, a ja z dziewczynami siedziałam w hotelu. Dzieliłam pokój z Anią, Ewą i Agatą. Polska czwórka. 
- Fajnie by było tak zwiedzić Londyn - stwierdziła Ewa. 
- Czemu nie - powiedziałam - ale łatwo się tu zgubić! 
- Poszłabym na London Eye... - powiedziała rozmarzona Agata. 
- A ja w nocy na Tower Bridge, najchętniej razem z Robertem... - rozmarzyła się Ania. 
- Rozmarzyłyście się - stwierdziłam. 
- Ej, trzeba  zebrać ekipę i tu przyjechać na wakacje - powiedziała Ewa. - Okej, zadzwonię teraz do opiekunki, czy wszystko z Sarą w porządku. 
Hotel, w którym miałyśmy chwilowo pomieszkać, był naprawdę wspaniały. Z okien naszego pokoju był fenomenalny widok na stolicę Wielkiej Brytanii. 
Ileż tu było narodowości. Idąc londyńskimi ulicami, widziałam mnóstwo Arabów, Murzynów, i wiele innych. Bardzo żywe miasto. 
Nagle do naszego pokoju przyszły Cathy i Jenny, rozpromienione.
- Ej, dziewczyny, dawajcie z nami na miasto! - powiedziała Jenny. - Mamy kogoś, kto nas nieco oprowadzi! 
- Niby kto? - zapytałam. 
- Takie dwie miłe kobiety, które tu pomagają, w tym hotelu - powiedziała. - Dawajcie! 
- Aj tam, jakieś obce, jeszcze nas na lodzie zostawią... - skrzywiła się Ania. 
- A co tam! - krzyknęła Cathy - damy radę! Nadia, wstawaj! 
Cathy pociągnęła mnie za rękę. Cóż, ostatecznie wszystkie poszłyśmy. 
Kobiety, o których mówiła Jenny, wyglądały na sympatyczne. Przywitały się z nami i zaprosiły na mały spacer po Londynie. Tak się złożyło dla nas pomyślnie, że były Niemkami! Wyjechały za chlebem do Anglii. 
Cóż było robić. Wyszłyśmy wszystkie. Była urocza pogoda, aż chciało się gdzieś wyrwać. 
- Macie jakieś pieniądze przy sobie? - zapytała jedna z naszych przewodniczek.
Zajrzałyśmy do torebek, każda coś tam miała.
- Można by wymienić na funty, i iść na London Eye - zaproponowała.
- O tak! - podchwyciła pomysł Ania. 
- Chodźmy do kantoru zatem - powiedziała przewodniczka. 
Po wymianie pieniędzy, poszłyśmy na London Eye. Długa kolejka była, trochę aż nas nogi zaczęły boleć od stania. W końcu wskoczyłyśmy do kapsuły. 
- Boisz się? - zapytała mnie Agata - trochę wysoko będzie!
- Najwyżej w Tamizie popływamy - zażartowałam. 
W końcu wzniosłyśmy się w górę. Boże! Jakie wspaniałe widoki. "Karuzela" dość wolno się poruszała. Robiłyśmy masę zdjęć. 
- Będzie co na facebooka wrzucić - powiedziałam ze śmiechem. 
Gdy znalazłyśmy się już na lądzie, poszłyśmy na Oxford Street. Przejechałyśmy się również czerwonym piętrowym autobusem. Później jeszcze zobaczyłyśmy Trafalgar Square. 
Niedługo jednak trzeba było iść na Wembley, kibicować naszej ukochanej Borussii Dortmund. 











Zanim przyszłyśmy na stadion, zaszłyśmy jeszcze do naszego hotelu ubrać się stosownie. Miałam na sobie koszulkę Borussii z 11 na plecach i nazwiskiem mojego ukochanego. Oczywiście do tego szalik na szyi. Ania zdążyła jeszcze mi pomalować paznokcie w klubowe barwy BVB. 
Zajęłyśmy miejsca w sektorze dla dziewczyn piłkarzy. Nasi żółto-czarni chłopcy jeszcze trenowali. Trener dawał im ostatnie wskazówki. 
Niedługo jednak odbyło się oficjalne wejście na boisko obu niemieckich potęg, oraz piątki arbitrów. 
Wszyscy się przywitali. W końcu sędzia rozpoczął mecz... 
Emocji nie brakowało. Co chwila była bieganina od jednego pola karnego do drugiego. Ale nie było bramek. 
W końcu nastała 90 minuta, sędzia doliczył trzy minuty... 
- Boże! Jak zaraz ktoś nie strzeli... - jęknęłam.
- Spokojnie! Patrz, Łukasz zaczyna akcję - zawołała Ewa. 
Faktycznie. Wszyscy zlecieli się na połowę Bayernu, bronić się przed atakiem żółto-czarnych. Łukasz podał do Kuby, który zagrał do Mario, ten natomiast podał do mojego ukochanego... który strzelił gola! Tak! Tak! Tak! 
Mało co nie udusili blondyna. Ja mało co nie udusiłam dziewczyn z zachwytu. 
Trybuny z kibicami BVB oszalały. Bawarczycy wyglądali na zdołowanych. Rezerwowi Borussii stali przy linii bocznej i tylko czekali, aż mecz się skończy i będą mogli zacząć świętować... 
W końcu arbiter zakończył mecz. Piłkarze Bayernu padli smutni na murawę, chowali twarze w dłoniach, a wszyscy piłkarze Borussii zaczęli się cieszyć, świętować, trener normalnie oszalał z radości. Wniesiono Puchar Europy, który padł w ręce pszczółek. 
Dali go w ręce Marco, zdobywcy zwycięskiego gola. On uniósł go w górę i zaczął podskakiwać z radości, a obok niego koledzy. Zachwyt nie miał granic. 
Nagle podał go komuś stojącemu obok niego i podbiegł do naszego sektora.
- Nadio! Ta bramka jest dla Ciebie - zawołał rozpromieniony. 
- Marco, jesteś mistrzem - powiedziałam, i wyskoczyłam mu w ramiona. - Wiedziałam, że wygracie! Czułam to po prostu! 
- Chodźcie wszystkie! Będzie feta! - zawołał.
Wyszłyśmy wszystkie z sektora. Na boisko wpuszczono również pozostałych fanów BVB. Zaczęła się ogromna feta, piłkarze oblewali się wzajemnie piwem. Mario oblał mnie i Marco, oczywiście blondyn nie pozostał mu dłużny. 
Trener ściskał Łukasza, który zapoczątkował akcję, która dała zwycięstwo drużynie z Dortmundu. 
Feta trwała długo! Nasza radość nie miała granic! 




// mam nadzieję, że Wam się podoba ;) 
powoli zbliżamy się do końca tego opowiadania. :3 
kto przeczytał, komentuje! z góry dzięki! :> 


+ zapraszam na mojego drugiego bloga 
http://bvbstory.blogspot.com/ mile widziane komentarze :> 


Pozdrawiam :* 

czwartek, 25 kwietnia 2013

Rozdział 71

Pobyt na Malediwach był wręcz cudowny. A najpiękniejszym momentem były z pewnością oświadczyny mojego ukochanego, które bez wahania przyjęłam. 
Jednakże zbliżał się dzień powrotu do Dortmundu. Marco zaczął tęsknić za Mario. Przedwczoraj odbyli ze sobą długą rozmowę przez telefon. Jednakże wczoraj w ogóle nie zadzwonił... 
Dziś o 12 czekał nas samolot do Niemiec. Zatem mieliśmy jeszcze nieco czasu dla siebie, wstaliśmy o ósmej miejscowego czasu. Szybko spakowaliśmy manatki i poszliśmy na plażę. 
- Ale szybko zleciało... - powiedział Marco. 
- No cóż - powiedziałam - ale pomyśl, spotkasz się teraz z Mario, i Lewym... 
- Mario wczoraj nie zadzwonił - przypomniał Marco. 
- Może zajęty był - uspokoiłam go - więc nie nakręcaj się, na litość boską! 
- No dobrze, dobrze - powiedział Marco.
Rozłożyliśmy ręczniki na plaży. Piasek był niesamowicie gorący, bez klapek ani rusz. 
Położyłam się wygodnie, poczułam, jak słońce pieści moje plecy swoimi gorącymi promieniami. Poderwałam się i wyciągnęłam krem z odpowiednimi filtrami. Nie chciałam wyglądać jak skwarka. Wysmarowałam się, tylko pleców już nie mogłam.
- Posmaruj mi plecy, skarbie - poprosiłam Marco. 
- Z chęcią - powiedział, i poczułam jego dłonie na moich plecach. Delikatnie wmasowywał emulsję w moją skórę. O siebie też zadbał, żeby go słońce nie usmażyło. Gdy skończył, rozstawił parawan, który tu nabyliśmy, i położyliśmy się obok siebie. Mimo że to był jeszcze poranek, było już nieco ludzi na plaży i niezły upał. Nie to co w Europie, mroźna zima. 
- Skarbie... - wyszeptał Marco.
- Tak? 
- Chętnie bym się przyspawał do Ciebie - powiedział i mnie przyciągnął do siebie. Zaczął składać pocałunki na mojej szyi, a po chwili poczułam jego usta na swoich. Nasze języki się zetknęły. Marco pociągnął mnie na siebie i poczułam, jak gładzi moje ciało, jak dobrze, że osłaniał nas parawan... 
Ale w końcu musieliśmy się zwijać i iść na lotnisko. Przypomniałam Marco, żeby zabrał nasze kurtki do samolotu, w końcu w Dortmundzie to będzie kompletnie inna pogoda niż na Malediwach... 
Nie spóźniliśmy się, walizki poszły do samolotowego bagażnika, my natomiast zajęliśmy nasze miejsca w samolocie i wkrótce uniósł się on w górę. Wracaliśmy do Europy... 








Lot przebiegał spokojnie. Do czasu. 
- Proszę zapiąć pasy - usłyszeliśmy stewardessę mówiącą przez mikrofon - wchodzimy w turbulencje! 
Faktycznie, samolotem zaczęło niesamowicie trząść. Ludzie zaczęli panikować. 
Samolot leciał w dół, wszystko zaczęło się trząść i rozwalać w środku. Zaczęłam również panikować że zaraz się rozbijemy, Marco także pobladł. 
- To nasz koniec? - wyszeptałam. 
- Nadio, kochanie, spokojnie... - szeptał blondyn. Ścisnął mnie za rękę. 
Było jak w sokowirówce. Jednakże... w końcu jakoś udało się wszystko opanować, samolot wrócił do normalnego lotu. Uff! 
- A już się tak przestraszyłam - powiedziałam poruszona - nie ma to jak samolot! 
- A pomyśl, ile byś autem jechała na Malediwy... - uśmiechnął się Marco.
- Jakbyś mnie Ty wiózł, mogłabym miesiąc jechać... - odparłam i się czule do niego przytuliłam. 
Następne godziny lotu przebiegały spokojnie, i około 19 stewardessa obwieściła, że lądujemy za moment w Dortmundzie. Tak też zaraz się stało, ubraliśmy się ciepło i wkrótce wyszliśmy z samolotu, odebraliśmy nasze bagaże, i taryfą wróciliśmy do domu. 
- Ale jestem zmęczona - powiedziałam, i rzuciłam się na sofę w salonie. 
- Ja też - odparł Marco - ale teraz idę do Mario. 
- Tak od razu? - zdziwiłam się nieco.
- Chyba mnie puścisz, co? - odparł Marco.
- Na miłość nic nie poradzę - powiedziałam i się roześmiałam. Marco również rozśmieszyły moje słowa i wyszedł do swojego przyjaciela. 
Wiedziałam również, że parę dni temu Lewy wyjechał z Anką do Paryża. Udało się jej przekonać ukochanego. Miałam nadzieję, że dobrze się bawią. 










(Marco) 



Tęskniłem za Mario, miałem nadzieję spotkać go w dobrym humorze, pogadać z nim, pośmiać się trochę. 
Zadzwoniłem do jego drzwi, ale nikt nie otwierał. 
- Mario! Otwórz - krzyknąłem. 
Usłyszałem, że jest ktoś w domu, bo doszedł do mnie dźwięk, jakby się ktoś przewrócił... Wyciągnąłem pęk swoich kluczy z kieszeni, wśród nich był klucz do domu Mario. On również miał klucz do mojego domu...
Nie zastanawiając się, otworzyłem drzwi i wszedłem do środka. 
Ale to, co zobaczyłem w salonie, sprawiło, że padłem gradem... 
Mario leżał na podłodze, przed chwilą musiał się przewrócić, wokół leżało mnóstwo butelek po alkoholu. Musiał być kompletnie pijany. 
- Mario, co jest? - wydukałem. Uklęknąłem przy nim, Mario na szczęście oddychał, otworzył też oczy, ale ledwo co kontaktował. 
- Mario, wróciłem - powiedziałem i przytuliłem się do zwłok. - Co się stało?! Jesteś totalnie pijany! 
- Marco... pomóż mi wstać... - wydukał Mario w końcu. 
Naturalnie pomogłem mu dojść do kanapy. Usiadłem obok niego, prosząc, by mi powiedział, co się wydarzyło... 
- Gdzie w ogóle jest Ella? - zapytałem - już wyjechała? 
Na te pytanie... Mario wybuchł płaczem. O co tu chodzi?! 
- Ona nie żyje... - wyszeptał - wpadła pod samochód wczoraj... zmarła w karetce... 
Zatkało mnie. Ella zginęła?! 
- Marco! Ja dopiero ją poznawałem - szlochał Mario - dlaczego to się stało?! Zobacz, już myślałem nad tym, żeby do niej dołączyć... Może to faktycznie najlepsze wyjście...
Wziął do ręki żyletkę leżącą na stoliku. Przyłożył ją do ręki. Przestraszyłem się, że mówi prawdę i wyrwałem mu ją. 
- Nie! Mario, ja ci nie pozwolę - powiedziałem. 
Mario nic na to nie odpowiedział. Ja natomiast pobiegłem do kuchni schować gdzieś głęboko wszystkie noże. Chociaż już wiedziałem, że dzisiejszą noc spędzam u Mario. 
Usiadłem obok niego znowu, Mario miał oczy całe zaczerwienione. 
- Marco... - powiedział cicho.
- Tak? 
- Jakbyś dziś nie wrócił, to... 
- Spokojnie - wyszeptałem - dziś nocuję u Ciebie, nie zostawię Cię w takim stanie, nie ma mowy! 
Przytuliłem Mario, próbując pocieszyć, jak tylko się da. Wiedziałem, że nie będzie to łatwe. Stracić taką osobę... Zwłaszcza, że Mario był nad wyraz uczuciowy. 
Stało się to wczoraj, więc ból był bardzo świeży... 
Powiadomiłem telefonicznie ukochaną, co się stało i że zostaję u Mario na noc. 
Mój przyjaciel oczywiście nie zmrużył oka przez całą noc, tylko płakał w moich ramionach. 




// wybaczcie, że znów takim ścierwem Was raczę, ale jestem w nie najlepszym stanie psychicznym -.- 

oglądałyście wczoraj mecz? Lewy mistrz <3 Jestem dumna z moich pszczółek! :3 
i nareszcie po egzaminach... uff... 


+ jutro postaram się dodać coś na bvbstory.blogspot.com 


Jesteś już? To zostaw komentarz! Dzięki!

Pozdrawiam, Sylwia 

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Rozdział 70

- Skarbie! Obudź się - mówił Marco, potrząsając mną delikatnie. 
- Co jest? - wymamrotałam, podnosząc głowę z jego torsu. 
- Zapinaj pasy, lądujemy zaraz - uśmiechnął się. 
- Ach, no tak - mruknęłam i zapięłam się.
Faktycznie, wkrótce samolot zaczął kołować i się w końcu zatrzymał. Wylądowaliśmy na Malediwach. Zerknęłam na zegarek, była trzecia nad ranem. 

Zaczęłam ziewać. Miałam nadzieję, że szybko znów będę mogła usnąć. 
Wszyscy zaczęli opuszczać samolot, my też zwinęliśmy podręczne rzeczy i wyszliśmy. Odebraliśmy nasze walizki, po czym złapaliśmy taksówkę, która miała zawieźć nas do hotelu, który załatwił mój ukochany. Na szczęście na Malediwach dało się porozumieć po angielsku. Poza tym Marco miał jakieś mapy ze sobą. Widać, że wszystko było dobrze zaplanowane. 
Gdy ujrzałam hotel, niemalże padłam z wrażenia. 


Hotel stojący na wodzie. Coś niesamowitego. Prowadził do niego specjalny mostek. 
Marco widząc mój zachwyt, chwycił mnie za rękę i obdarzył mnie promiennym uśmiechem. 
- Uwielbiam, jak jesteś taka szczęśliwa - powiedział. 
- Marco, ile to kosztowało? - zapytałam poruszona. 
- Nieistotne - machnął ręką. - Ja nie myślę o pieniądzach, tylko o Tobie, skarbie... 
Poszliśmy do środka, w środku było niemniej cudnie. Szybkie zameldowanie się w recepcji i znaleźliśmy się w naszej sypialni. Również była fenomenalna... 


- Cudna - stwierdziłam - a gdzie jest łazienka? 
- Tutaj - odparł Marco, pokazując mi drzwi na których były namalowane rybki. - Nasza własna! 
- Muszę wziąć prysznic - odparłam, szukając ręcznika i żelu pod prysznic w walizce. - Spociłam się w tym samolocie. 
- Pozwolisz, że się przyłączę? - zapytał, zerkając na mnie podekscytowanym wzrokiem. 
- Znaj moje dobre serce - powiedziałam z lekkim uśmiechem i pociągnęłam go za rękę do łazienki. 


- Jaki wielki prysznic - zdziwiłam się. 
- Żebyśmy mogli kąpać się we dwoje... - uśmiechnął się Marco. 
- Co masz na myśli? - zapytałam. 
Marco tylko na mnie patrzył z błyskiem w oku. Zaczęłam zdejmować swoje ubrania, ale Marco już swoich nie, tylko oparł się o ścianę. 
- A ty co? Nie rozbierasz się? - zapytałam.
- Sama to zrobisz... - uśmiechnął się. - Obnaż mnie... 
Nic już nie mówiłam, tylko zaczęłam rozpinać mu koszulę i moim oczom ukazał się jego tors. Gdy koszula została ściągnięta, pozbawiłam go spodni i bielizny. 
Marco miał błyski w oczach. Gdy weszliśmy do kabiny prysznicowej, powiedziałam : 
- To teraz mnie całą namydl. 
- Z przyjemnością - powiedział Marco, i zaczął wmasowywać w moje ciało żel. Zamknęłam oczy i rozkoszowałam się dotykiem jego subtelnych dłoni. Gdy skończył namydlanie, wziął słuchawkę od prysznica w swoją rękę i zaczął mnie polewać, nie odrywając drugiej ręki od mojego ciała. Jego pieszczoty były nieziemskie. 
- Teraz ty spłucz ze mnie brudy - uśmiechnął się Marco. 
- Chętnie - odparłam, nalałam sobie na dłoń żel i przystąpiłam do dzieła. Od ramion do dołu... Blondyn zamknął oczy, z jego wyrazu twarzy można było odczytać błogość i rozkosz. Gdy wzięłam płyn do higieny intymnej i zaczęłam namydlać jego narządy płciowe, aż zaczął pojękiwać. 
- Nadio, nie przestawaj... - wyszeptał - nie odrywaj rąk! 
- Jak tak bardzo nalegasz - odparłam i spełniłam jego cichą prośbę. Po paru minutach z ust Marco wydobył się głośny jęk. 
- Dzięki, skarbie - wysapał po chwili.
- Nie ma za co - odparłam. 
- Aż mi się nogi trzęsą... - powiedział. 
- Okej, ale chodźmy już do łóżka, bo jednak trochę spać mi się chce - powiedziałam. 
- Nie ma problemu - odparł Marco. 
Okręciliśmy się ręcznikami, poszliśmy do łóżka, nawet nie założyliśmy bielizny, już nie chciało nam się szukać po walizkach. Zasnęliśmy przylgnięci do siebie nagimi ciałami. 










Obudziłam się z głową na torsie Marco, zegar wiszący w sypialni wskazywał godzinę czternastą. No tak, na Malediwach był inny czas niż w Niemczech czy Polsce. Kilka godzin do przodu. Poza tym, byliśmy zmęczeni podróżą, więc trochę dłużej pospaliśmy. 
Marco również się obudził. 
- Jesteśmy w raju, wiesz o tym, skarbie? - wyszeptał i pocałował mnie na dzień dobry w policzek. 
- No pewnie - uśmiechnęłam się. 
- Czemu my śpimy nago? - zdziwił się. 
- A coś nie tak? - zapytałam ze śmiechem. - Nie chciało się szukać po walizkach czegoś do ubrania, więc dlatego! 
- Nie, dla mnie może być - uśmiechnął się Marco - Nadio, twój petting jest boski! Zrobimy powtórkę? - zapytał tajemniczo. - I może coś więcej... 
- Coś więcej, powiadasz, nad tym to pomyślę - odparłam - wiesz, co mnie spotkało pewien czas temu... 
Od czasu podłego gwałtu ani razu nie współżyłam z moim ukochanym. On to świetnie rozumiał. 
- Okej, okej, ja do niczego cię nie będę zmuszał - odparł Marco - doskonale wszystko rozumiem. Idziemy coś zjeść? 
- Z chęcią - odparłam. 
Zatem ubraliśmy się, ja założyłam żółtą, krótką sukienkę na ramiączkach, a Marco białą koszulkę Pumy i jasnoniebieskie portki do kolan. Ja założyłam sandałki, a on klapki. Postanowiłam zostawić rozpuszczone włosy, tylko je przeczesałam. 
- Ależ ty jesteś piękna - powiedział Marco, gdy szliśmy do hotelowej restauracji. 
- Wcale nie - mruknęłam. - Taki pasztet w ładniejszym łaszku. 
- Zabraniam ci tak mówić o samej sobie - powiedział Marco. - Sukienka śliczna, ale ty bardziej. 
- Dobra, nie będziemy się kłócić - powiedziałam ze śmiechem - przynajmniej nie tutaj! 
Zajęliśmy miejsca przy ustronnym stoliku, na szczęście potrawy na karcie dań były też wypisane i po angielsku, więc jako tako się połapałam w tym wszystkim. 
Postanowiłam zamówić koktajl owocowy, sałatkę grecką oraz sushi, które na Malediwach jest ponoć bardzo popularne. Marco postanowił zamówić to samo, co ja. 
Po skonsumowaniu wszystkiego, postanowiliśmy pójść na plażę. Sporo ludzi przyjechało tu na wakacje. Szliśmy trzymając się za ręce brzegiem oceanu. Ciepłe fale obmywały nasze nogi. 
Słoneczko świeciło, była bajeczna, ciepła pogoda. Gdzieniegdzie rosły palmy. Takie widoki to ja dotychczas widywałam tylko na obrazkach, a doczekałam dnia, kiedy mogłam to wszystko ujrzeć na własne oczy! Malediwy były wprost fantastyczne. 
Na plaży przed naszym hotelem były poustawiane leżaki dla gości hotelu. Marco rozłożył się na jednym. 
- Ciekawe czy się opalę - powiedział. - Ależ gorąco. 
Postanowiłam usiąść mu na kolanach, nie protestował. Niewiele rozmawialiśmy, tylko patrzyłam w oczy Marco, które były błękitne jak ocean otaczający Malediwy. 
Blondyn nagle przyciągnął mnie do siebie i mocno mnie pocałował, nie obchodziło go, że inni mogą patrzeć. 
- Chodźmy na zimnego drinka, trzeba się ochłodzić - powiedział. 
- Masz jeszcze kasę? - zapytałam. 
- Coś tam mam - odparł ze śmiechem. - O kasę się nie martw, chcę, żebyśmy oboje przeżyli niezapomniane chwile. 
Dałam mu tylko szybko buziaka w policzek w odpowiedzi na te słowa i poszliśmy do barku na plaży, gdzie nabyliśmy kolorowe, chłodne drinki. 
Spacerowaliśmy po plaży, popijając powoli, aż w końcu postanowiliśmy wrócić do hotelu, bo słońce nam trochę dało w kość. Nie wzięliśmy ze sobą strojów kąpielowych ani ręczników, więc nie mogliśmy sobie w tej chwili popływać. 










Poszliśmy do swojego pokoju, położyliśmy się na łóżku, leniuchowaliśmy. Chociaż komu jak komu, ale mojemu blondynowi się to należało. Po wszystkich tych wyczerpujących treningach i meczach. 
- Wieczorem pójdziemy na plażę, okej? - odezwał się Marco. Gdy to powiedział, usłyszałam lekkie drżenie w jego głosie... 
- Nie ma sprawy - powiedziałam. - Tylko czym by teraz się zająć... 
Marco przysunął się do mnie, zaczął mnie delikatnie głaskać i tulić do siebie... Zaczęłam to odwzajemniać. Zaczęło mi się kręcić w głowie. Po chwili zatopiłam się w namiętnym pocałunku. Wsunęłam dłonie pod koszulkę Marco... 
- Pragnę cię... - wyszeptałam - Marco, pragnę cię... 
Podwinął mi sukienkę i zdjął mi bieliznę, ja również go pozbawiłam tej części garderoby. Czułam się podniecona, jemu iskrzyły się te piękne oczy. Marco zaczął masować moje uda, co wywołało u mnie jeszcze większe podekscytowanie. Był taki delikatny i czuły. 
- Jesteś pewna, że tego chcesz? - zapytał mnie cicho. 
- Tak - odparłam. 
Po chwili poczułam, jak się we mnie wsuwa. Nie pozwolił, żeby przypomniały mi się drastyczne chwile. Złożył subtelny pocałunek na moich ustach, potem zajął już się tylko jednym... Był bardzo troskliwy, widać było, że liczy się z tym, żeby było mi komfortowo. 
Po wszystkim padł na mnie, czułam jego oddech. A ja miałam wrażenie, że moje mięśnie u nóg zmieniły się w galaretę. To było zasługą Marco. 
Leżeliśmy na chłodnej pościeli, upojeni sobą. 










Około godziny 21 poszliśmy do restauracji zjeść coś na kolację. Mieliśmy również w planach wieczorny spacer po plaży. Zastanawiałam się, czy mi się tylko wydaje, czy Marco jest jakiś zdenerwowany. Niby czym? Byliśmy przecież w istnym raju... 
Zamówiliśmy dużą pizzę z owocami morza. Do tego koktajle owocowe. Była przepyszna, nie spodziewałam się, że owoce morza są takie smaczne. 
Nie śpieszyliśmy się z jedzeniem, gdy zjedliśmy pizzę, Marco zamówił jeszcze dla nas ciasto. 
- Marco, nie boisz się, że utyję? - zapytałam. 
- Dla mnie możesz przytyć nawet 50 kg, i tak zawsze będziesz dla mnie najpiękniejsza - powiedział. - Poza tym, będzie okazja kalorie spalić, bo przewiduję dość długi spacer... 
- Rewelacja - uśmiechnęłam się. Marco aż się zarumienił i poszedł oddać talerzyki. 
Gdy wrócił, wziął mnie za rękę i poszliśmy na plażę. Już w zasadzie wszyscy się rozeszli, słońce zachodziło. 
Szliśmy samym brzegiem oceanu, woda była cieplutka. Marco delikatnie ściskał moją rękę. 
- Tylko my i plaża... - westchnął z błogością. 
- Cudny dzień! Naprawdę cudny - dorzuciłam. 
Podążaliśmy tak w dal, Marco zaczął rozglądać się dookoła. Już nie było wokół żywej duszy. Tylko było słychać szum fal, delikatny wiatr pochylał smukłe palmy rosnące na plaży. 
Nagle Marco zatrzymał mnie, objął mnie w pasie i pocałował mocno. 
- Jesteś najsłodszą dziewczyną na świecie - wyznał cicho. 
I nagle... uklęknął przede mną, wyciągnął z kieszonki portek małe pudełeczko i je otworzył. Już wiedziałam, co to oznacza. Serce zaczęło mi szybciej bić. 
- Nadio, żadne słowa nie oddadzą tego, co do ciebie czuję. Jesteś najcudniejszą dziewczyną na świecie. - powiedział nieco zdenerwowany. - Kocham cię nad życie... Nadio, skarbie, wyjdziesz za mnie? 
- Tak! - zawołałam radośnie, bez wahania. Serce mi biło, jakbym wypiła kilka mocnych kaw. Poczułam, jak moją twarz oblewają rumieńce. 
Marco wsunął mi na palec piękny pierścionek z kryształkiem. Połyskiwał w blasku zachodzącego słońca. 
Marco pociągnął mnie na piasek i zaczęliśmy się po nim tarzać, tuląc się i całując namiętnie. Czułam niesamowitą radość w moim wnętrzu. Ania miała rację, mówiąc mi przed wyjazdem, że być może mój ukochany oświadczy mi się tutaj, na Malediwach. 
Te oświadczyny też wyjaśniały zdenerwowanie Marco przed spacerem. Ale jak mógł sobie wyobrażać, że mogłabym nie przyjąć tych oświadczyn?! Przecież go kocham jak nikogo innego! 
Poczułam, że to najszczęśliwszy dzień w moim życiu.
Egzotyczna plaża, Marco i ja... Nie mogło być piękniej! 





// średnio mi się podoba. :3 
ale pozostawiam Wam do oceny ;) 

wszystkim moim czytelniczkom które piszą egzaminy, życzę powodzenia! :3
wierzę w Was, ale w siebie już nie bardzo :/ 


KTO PRZECZYTAŁ, KOMENTUJE!
Z GÓRY DZIĘKI! <3 

niedziela, 21 kwietnia 2013

Rozdział 69

Nadeszła upragniona sobota. Nasz samolot odlatywał o 18. Mieliśmy z Marco w planach się spakować rano i potem mieli przyjść nasi przyjaciele w odwiedziny. 
Od rana chodziłam po domu podekscytowana, perspektywa wyjazdu niesamowicie mnie cieszyła. 
Zaczęłam pakować walizki, Marco również.
- Po co ci tyle tych ciuchów? - nie mógł się nadziwić. 
- Potrzebne - odparłam. 
- Ja tych twoich walizek targał nie będę, zapomnij - odparł Marco i skrzyżował ręce na piersi. - Pewnie będą ciężkie jak głazy! 
- Oj, Marco, Marco... - zaśmiałam się. - A jak dam ci ciasteczko, to poniesiesz? 
- Eee... nie - odparł po chwili zastanawiania się. 
- A jak ci dam buziaka? - zapytałam. 
- A to większe szanse - zaśmiał się. - Więc na co czekasz? Płatność z góry, kochanie! 
- Najemca - mruknęłam ze śmiechem i zaczęłam namiętnie całować mojego ukochanego. W końcu jednak musieliśmy wrócić do pakowania się. 
- Na Malediwach się nadrobi... - uśmiechnął się tajemniczo Marco. 
- Jestem za - odparłam.
Dokończyliśmy pakowanie, zmieściliśmy wszystko w trzech walizkach. Nie najgorzej. 

- Ależ będzie cudownie - cieszył się Marco - pomyśl, tylko my i egzotyczna plaża... 
- Też się cieszę - powiedziałam - ej, o której towarzystwo przychodzi? 
- Około 13 - odparł Marco - spokojnie, z alkoholem nie przesadzę, w końcu nie będziesz mnie pijanego prowadziła po płycie lotniska! 
- Zapomnij - zaśmiałam się - jeszcze byś na mnie zwymiotował, czy coś. 
- Po pijaku, nigdy nic nie wiadomo... - uśmiechnął się pod nosem Marco. - Wiesz, że kiedyś zwymiotowałem na dywan u Mario? Jeszcze wtedy Cię nie znałem. Spotkaliśmy się żeby tylko pogadać, a znalazł alkohol w lodówce i... 
- I co? - zapytałam. 
- Sam też zwymiotował - zaśmiał się Marco. - Ładna pogoda była, wzięliśmy dywan do ogrodu i go wspólnie praliśmy. Co za akcja! 
- Wy to jesteście nieźli - stwierdziłam. 
- Oj tak - stwierdził Marco. 
- Ella jeszcze jest u Mario? - zapytałam.
- Tak, tak - powiedział Marco - Mario twierdzi, że oboje chcą zacieśnić relacje między nimi. 
- Prawidłowo... - pokiwałam głową. 










Około 13 przyszli do nas Robert, Ania i oczywiście Mario. Mario był niezbyt zadowolony. 
- Marco, jak ja bez Ciebie wytrzymam? - pytał co chwilę. - Nie będę miał kogo denerwować! 
- Możesz zawsze Lewego napaść - zaśmiałam się. 
- Nie, bo Anka jeszcze wypróbuje na mnie te swoje triki karate - zaśmiał się Mario. 
- Ania jest dobra i cię nie pobije - odparłam. 
- Chłopaka maltretować nie pozwolę - zaśmiała się Ania pogodnie. 
Tradycyjnie, zasiedliśmy w salonie, każdy z puszką piwa, naszego ulubionego owocowego. 
- Na ile wylatujecie, na te Malediwy? - zapytał Lewy. 
- Na półtorej tygodnia - odparł Marco. 
- I co tam będziecie porabiać? - zapytał Mario.
- Wypoczywać... - stwierdził Marco i się przeciągnął. 
- Mario, może wyjedziesz na urlop do Memphis? - zaproponowała Ania - może tym razem obyłoby się bez jakiegoś wypadku! 
- A czemu nie... muszę z matką o tym pogadać - stwierdził Mario. - W sumie niegłupi pomysł. Lewy, a ty czegoś nie planujesz? 
- Ania chce do Paryża - powiedział Lewy - ja bym chciał pojechać do Rzymu! I się ciągle kłócimy! 
- Jedźmy do tego Paryża, tam jest ponoć bosko - powiedziała Ania. - Kobiecie się nie odmawia! 
- Oj Ania, Ania... - westchnął Lewy.
- No co? - zdziwiła się. 
- Marco, zagraj coś na gitarze - zaproponował Mario, patrząc na gitarę leżącą obok. Na stole leżały też teksty różnych piosenek, Mario zaczął je przeglądać. 
- Nirvana, ładnie, ładnie - powiedział - o, masz "On A Plain"! Kocham tę piosenkę! 
- To może ja zagram, a ty zaśpiewasz? - zaproponował Marco. 
- Nie ma głupich - odparł Mario - mogę się zgodzić śpiewać we dwóch. 
- Okej - odparł Marco. 

I`ll start this off
Without any words.
I got so high that
I scrathed `til I bled.

I love myself
Better than you
I know it`s wrong
So what should I do?

The finest day
That I ever had
Was when I learned
To cry on command.





To wyglądało wręcz przeuroczo. Gdy skończyli, zaczęliśmy bić im brawo. 
- Chłopaki, kiedy wydacie album? - zapytała ze śmiechem Ania. 
- Nie ma fanów... - posmutniał Mario.
- Ja już jestem fanką - wtrąciłam się. 
- Niezły byłby z was muzykalny duet - stwierdził Lewy. 
- Robert, może dołączyłbyś do nich? - zaproponowała Ania. 
- Ja tam nie umiem śpiewać - skrzywił się Lewy. 
- To nauczyłbyś się grać na czymś... - stwierdził Marco. 
- Na trójkącie - zażartował Mario. 
- Bardzo śmieszne, Mario - skwitował Lewy. - Moją pasją jest futbol! 
- Strzelanie bramek... - uzupełniłam.
- O tak! - zawołał Lewy. - Ewentualnie asystowanie przy nich. 
Nie ma to jak inteligentne rozmowy z nimi. Zagadaliśmy się, aż w końcu obwieściłam, że trzeba wychodzić, bo 17. 
- Zanim dojedziemy na lotnisko, to trochę czasu zleci - powiedziałam. 
- Racja - odparł Marco - odprowadzicie nas? 
- No jasne - powiedział Mario. 
Każdy z chłopaków wziął po walizce, ja niosłam tylko swoją torebkę. Na lotnisko dotarliśmy metrem. Nie obyło się bez kilku próśb o autografy chłopaków. 
Gdy przyjechaliśmy na lotnisko, zostało z dziesięć minut do lotu. Akurat wystarczyło, żeby się pożegnać. 
Marco padł w ramiona Lewego i Mario, ja natomiast żegnałam się z Anią, która życzyła mi udanego pobytu na Malediwach. 
- A kto wie - szepnęła - może Marco tam ci się oświadczy... 
- Czas pokaże - odszepnęłam. 
Gdy już blondyn wyściskał się z kumplami, poszliśmy oddać bagaże, machając jednocześnie do naszych przyjaciół. Gdy je od nas obsługa lotniska wzięła, weszliśmy do samolotu. 
Zajęliśmy ustronne miejsce. Marco usiadł przy oknie, ja obok. W końcu samolot uniósł się w górę, odlatywaliśmy na Malediwy... podekscytowanie wzrosło. 
Ponieważ to był miesiąc zimowy, było już ciemno. Poczułam się po paru godzinach senna. 
- Ale mi się spać chce... - ziewnęłam. 
- Chodź no tu - Marco przyciągnął mnie do siebie, położyłam głowę na jego klatce piersiowej. Teraz owszem, mogłam starać się zasnąć, przytulona do niego czułam się bezpieczna... i było też wygodnie. 
Powoli zaczynałam zasypiać. Marco głaskał mnie po włosach. 
- Kochanie, śpisz? - zapytał.
- Jeszcze nie... - powiedziałam. 
- Ja chyba zaraz będę - powiedział. - Słodkich snów, skarbie... 
- Wzajemnie - odparłam i zamknęłam z powrotem oczy. W końcu odpłynęłam... 





// wiem, krótki i nieciekawy, przepraszam, ale muszę się na angielski uczyć... :/ 
postaram się, żeby następny był dłuższy ;) 
niedługo egzaminy, masakra... jak ten czas szybko zleciał -.- 3 dni apokalipsy nadchodzą -.- 


swoją drogą, zapraszam na mojego nowego bloga http://bvbstory.blogspot.com/ komentarze mile widziane! :3 
komentujcie, bo nie wiem, czy jest sens pisać dalej tamto opowiadanie, a niedługo 

sobota, 20 kwietnia 2013

NOWY BLOG!

Zapraszam wszystkich na mojego nowego bloga http://bvbstory.blogspot.com/ póki co są bohaterowie i prolog :) Przeczytajcie, i powiedzcie mi szczerze, co o tym myślicie. :> 

Pozdrawiam, Sylwia ;)) 

Rozdział 68

- No to koniec - pomyślałam zrozpaczona. Usiadłam obok blondyna i wtuliłam się w niego mocno. 
Jak to się stało?! 
W telewizji widzieliśmy, jak nasz przyjaciel Mario leży nieprzytomny na chodniku, a wokół jego głowy jest kałuża krwi. Niemała kałuża krwi! Wokół niego ratownicy. 
Na dole ekranu był napis "Gwiazda Bundesligi miała wypadek w Memphis" . 
Prezenterka mówiła, że rozbił sobie głowę o krawężnik, gdyż niefortunnie upadł.
Miałam nadzieję, że nie będzie to miało jakichś poważnych konsekwencji. Ale i tak byłam przerażona. Ręce mi zaczęły się trząść... 
O wiele gorzej było z Marco. Widziałam, jak to przeżywa, jak się martwi. Łzy mu stanęły w oczach, też cały był rozdygotany. 
- Dlaczego to jemu się przydarzyło? - zapytał retorycznie, łamiącym się głosem - jeżeli on umrze, to ja też umrę! 
- Będzie dobrze, Mario przeżyje - próbowałam go wesprzeć. 
- Musi - odparł blondyn i przytulił mnie. - Nadia, nie masz pojęcia, jak się czuję... 
- Domyślam się - odparłam - ja tak samo się martwię! Mario to też mój przyjaciel! 
- Wiem, Nadio, wiem - powiedział załamany Marco i schował twarz na mojej klatce piersiowej. Przytuliłam go mocno, przywarliśmy do siebie z całej mocy. 
Łzy mi stanęły w oczach... 
- Nadio, skarbie, jak dobrze, że jesteś - wyszeptał Marco, zrozpaczonym głosem - mam nadzieję, że jak Mario odzyska przytomność, to da znak życia! 
- Ja również - odparłam - on musi wydobrzeć, musi! 
- Ale w TV to wyglądało strasznie - odparł Marco. - Jak to się stało, że on w ogóle tak upadł?!
- Nie mam pojęcia, kochanie - powiedziałam cicho. 
Marco znów wczepił się we mnie, a ja głaskałam go po jego blond fryzurze. Widać było, jak cierpiał, jak bardzo się martwi o Mario. Ja również się martwiłam, nie potrafiłam sobie nawet wyobrazić, że Mario mógłby tego wypadku nie przeżyć. Przecież głowa to nie palec u nogi! 
Tragedia. Tragedia. A wszyscy także liczyli, że zagra w środę z Hannoverem. 
Blondyn usiadł na kanapie, ja mu na kolanach okrakiem i siedzieliśmy tak przytuleni bez słowa... 











Cały dzień nie byliśmy w stanie zająć się czymś. Sobota była koszmarnym dniem. Po południu ktoś zadzwonił do naszych drzwi. 
Zeszłam z kolan Marco i poszłam otworzyć. To Lewy przyszedł z Anką. Wyraźnie byli zaniepokojeni... 
- Wiecie, co stało się Mario? - zapytała smutno Ania. 
- Wiemy, wiemy wszystko - wybuchłam - w TV mówili. Wejdźcie... 
Wpuściłam naszych przyjaciół, usiedliśmy wszyscy w salonie. Zaparzyłam szybko herbatę i zaczęliśmy rozmawiać. 
- Nie wierzę w to wszystko - odparł Marco - ciekawe, co teraz z nim się dzieje... 
- Pewnie leży w szpitalu, może przy nim czuwa ta Ella - powiedział Lewy. 
- A co, jeżeli już go prześcieradłem nakryli? - zapytał łamiącym się głosem Marco. - A do Dortmundu wrócą tylko... 
- Marco, przestań! - krzyknęłam. 
- Przepraszam, skarbie - powiedział i mnie objął ramieniem. - Już nie będę. 
- Biedny Mario... - westchnęła Ania. 
Siedzieliśmy tak wszyscy, pocieszając się wzajemnie. Nadszedł wieczór. Żadnego znaku życia od Mario. Marco czuł się coraz gorzej. Ze mną też nie było rewelacyjnie. 
Poiłam nas herbatą uspokajającą. 
Lewy z Anią siedzieli u nas do późnego wieczora, aż w końcu się z nami pożegnali. Już było po 23. Poczułam się nieco senna. Pewnie przez tę wielką ilość herbat na uspokojenie. 
- Skarbie, chodź się położyć - powiedział Marco i ujął moją rękę. - Widzę, że ziewasz, pewnie śpiąca jesteś. 
- Trochę - odparłam - ale czekaj, pod prysznic najpierw pójdę. 
- Mogę się przyłączyć? - zapytał.
- Jak tak bardzo nalegasz - odparłam. 
Po wszystkim, poszliśmy do naszej sypialni. Czułam wciąż lekki niepokój... 
Jak każdego wieczoru, wtuliłam się w blondyna, a on nas okrył kołdrą. Podzieliłam się z nim tym, że dalej czuję lekkie obawy. 
- Skarbie, nie masz pojęcia, co ja czuję... - powiedział - ale postarajmy się być dobrej myśli! 
- Staram się... - westchnęłam - ciekawe, co teraz się z Mario dzieje.
- Nie ty jedna o tym myślisz - powiedział. 
- Może jutro coś się wyjaśni... więc dobranoc, kochanie - powiedziałam. 
- Poczekaj - odparł Marco i za chwilę poczułam jego pocałunek na moich ustach. - To ode mnie na dobranoc - powiedział z lekkim uśmiechem. - Słodkich snów! 
- Wzajemnie - odparłam i zamknęłam oczy, próbując zapaść w sen. 











Jednakże w niedzielę rano również nie było znaku życia od Mario. I ja, i Marco, byliśmy coraz bardziej zrozpaczeni. Mario zresztą miał dziś wrócić późnym popołudniem. A teraz nic nie wiadomo. 
Zlatywał dzień. Marco nie miał nastroju, nic go nie śmieszyło. Do momentu, aż jego komórka wydała z siebie dźwięk SMS-a. Ten SMS był od... Mario! 
Marco patrzył na ekran komórki z uśmiechem... Pokazał mi za chwilę treść SMS-a. 
Cześć Marco! Dziś ok. 19 będę w Dortmundzie, Ella ze mną przyleci. Wyjedziecie z Nadią na lotnisko? Poza tym, pewnie wiecie, co mi się przytrafiło, dlatego się nie odzywałem... ale nie jest to takie poważne, jak wyglądało! Ściskam mocno! Mario 


W Marco jakby wstąpiło nowe życie. 
- Mario, żyje, mój przyjaciel żyje - cieszył się jak dziecko - i jeszcze dziś go zobaczymy, Nadio, jeszcze dziś!
- Też się cieszę - zawołałam i padłam w ramiona Marco. 
Marco nie mógł sobie miejsca znaleźć, aż w końcu zaczęła zbliżać się 19 i pojechaliśmy na lotnisko. Samolot Mario bezpiecznie wylądował. W końcu zauważyliśmy Mario w towarzystwie dość młodej kobiety o blond włosach. Była to zapewne Ella, jego matka. Trzymała dwie walizki. Była dość drobna. 
Chłopaki, gdy się zobaczyli, myślałam, że się poduszą. Padli sobie w ramiona, każdy z nich miał zaciesz na twarzy. 
- Mario, nie masz pojęcia, jak się martwiłem - mówił Marco. 
- Niepotrzebnie, to tylko wyglądało strasznie - powiedział Mario. - Straciłem trochę krwi, a z resztą lekarze sobie świetnie poradzili. Tylko czasami może mnie głowa trochę boleć. 
- Mario, ja się tak bałem, że nie przeżyjesz - mówił przejęty Marco - jak to się stało, że się przewróciłeś?! 
- Niefortunnie się potknąłem - odparł Mario - nie ma w tym niczyjej winy! Nikt mi nogi nie podstawił, uwierz! 
- Okej, okej - powiedział Marco. Chłopaki nie wypuszczając się z ramion, zaczęli się uśmiechać do fotoreporterów, którzy ich wyczaili. Marco był bardziej niż szczęśliwy, że z Mario wszystko w porządku, że nie stało się coś gorszego. 
Do mnie podeszła blondynka, wyciągnęła przyjaźnie rękę. 
- Nazywam się Ella Klark, jestem mamą Mario - przedstawiła się - ty jesteś dziewczyną Marco, prawda? 
- Miło mi panią poznać - powiedziałam - tak, jestem dziewczyną Marco, nazywam się Nadia Hanf. 
- Ale mów mi Ella - poprosiła. - Widzisz, Nadio, Mario przyleciał do mnie w odwiedziny, a spędził czas w Memphis w szpitalu. Więc ja przyleciałam do Dortmundu, może teraz obejdzie się bez wypadków.
- Mam nadzieję - odparłam. - Ale jak widać, mój chłopak bardziej go absorbuje! Marco tak bardzo się martwił o niego... 
- Rozumiem - powiedziała Ella. 
- Marco, Mario, idziemy? - ponagliłam ich - już się wyściskaliście? Wyjaśniliście sobie wszystko? 
- Oj tam, oj tam, Nadia - skwitował Mario. 
Poszliśmy do samochodu, pojechaliśmy do domu Mario. Mario zaprosił mnie i Marco na herbatę. Zatem we czwórkę siedzieliśmy przy stole, rozmawiając. 
Ella okazała się świetną kobietą. Z Mario, też całkiem nieźle się dogadywała, ale widać było, że Mario nie umie jeszcze do niej powiedzieć "mamo" . 
- Zostaniesz do środy? - zapytał Ellę Mario. - Jedziemy do Hannoveru, będziemy grali z nimi... 
- Ale pewnie nie będziesz grał, ten wypadek... - zasmuciła się Ella. 
- Nie wiem jeszcze - odparł Mario - to w sumie nic takiego strasznego nie było, tylko wyglądało tak przez tę krew. Zależy od trenera. 
- Nadio, pojechałabyś do Hannoveru razem z Ellą? - zapytał Mario. - Byłaby ci wdzięczna, ja zresztą też.
- A chętnie - odparłam. - Nie mogę się doczekać tego meczu! 
Później Mario zadzwonił do Lewego, poinformować jego i Anię o swoim powrocie. Przyjechali, jak na skrzydłach. Wszyscy mieli znakomite nastroje. Wtuliłam się uśmiechnięta w Marco. 










ŚRODA



Nadszedł dzień meczu. Tym razem to ja miałam prowadzić auto, a miały mi towarzyszyć oczywiście Ella, a także Ania, Cathy i Jenny. Około szesnastej wszystkie stawiły się, zapakowałyśmy graty i ruszyłyśmy do Hannoveru. 
Droga zleciała w miłej atmosferze. Ella była naprawdę wyluzowana. Potrafiła zażartować z samej siebie. 
Gdy dojechałyśmy do Hannoveru, udało mi się cudem znaleźć wolne miejsce na parkingu przed stadionem i udałyśmy się do naszego sektora. Ella była niesamowicie podekscytowana. Z niecierpliwością wypatrywała, aż drużyny wyjdą na boisko. A mnie zżerała ciekawość, czy Mario zagra dzisiaj. 
W końcu arbiter wyprowadził zespoły na boisko. Wypatrzyłam także Mario! A jednak! 
Pomachał do nas przyjaźnie. W końcu sędzia rozpoczął mecz. 
Wynik otworzył mój ukochany! Podbiegł do sektora, w którym siedziałyśmy, posłał mi promienny uśmiech. 
- Jestem dumna z Ciebie - zawołałam. 
Potem to Ella dostała euforii, gdy Mario strzelił dwie bramki. Borussia schodziła na przerwę z wynikiem 3:0. Byłam pod wrażeniem gry Mario. Jakby nie miał żadnego wypadku... 
Po przerwie doczekałyśmy się... hat-tricka Mario! Ella promieniała z radości, ja też. Później jeszcze bramka Lewego, mecz był praktycznie rozstrzygnięty. Jednak Hannoverowi udało się strzelić honorową bramkę. Ale kto by się tym martwił! 5:1 dla Borussii Dortmund! 
Po meczu, Marco i Mario podbiegli do naszego sektora. 
- Mamo, jak ci się mecz podobał?! - zawołał rozpromieniony Mario. 
- Powiedziałeś "mamo"? - zapytała Ella. Wzruszyła się. - Byłeś wspaniały! Mistrzowski hat-trick! 
- Tak, mamo, powiedziałem - uśmiechnął się Mario. 
To było niesamowite. Cóż mogło się wydarzyć przez ostatnie dni?! Czyżby Mario tak bardzo już się zżył z Ellą? 
- Ej, to my lecimy się przebrać - odparł Marco - Nadia, nie pędź jak wariatka, jak będziesz wracała! Uważaj na siebie! 
- I na matkę - dodał Mario. 
- Spokojnie - zaśmiałam się. 
Chłopaki pomknęli do szatni, a ja i reszta towarzystwa do samochodu. Gdy dojechałam do Dortmundu, każdą do domu odwiozłam, sama jak najszybciej wróciłam do siebie, wzięłam szybki prysznic i padłam zmęczona na łóżko. Nawet nie zauważyłam, kiedy usnęłam.










Następnego dnia, stwierdziłam, że Marco trzyma mnie w ramionach. No tak, miał swoje klucze, później wrócił i później się położył. 
Jeszcze słodko spał. Postanowiłam się nie wyrywać, dobrze mi było w jego ramionach leżeć. 
Jednak i on w końcu się obudził. 
- Nadia, skarbie... - odezwał się, zaczął głaskać mnie po włosach. 
- Marco... - wyszeptałam, pocałowałam go w policzek. 
- Nadia, kochanie, wiesz, że teraz będziemy mieli wolne? - powiedział Marco. 
- Więcej czasu dla nas - powiedziałam. 
- Mam uszykowaną niespodziankę, wiesz? - powiedział tajemniczo. 
- Och, jaką?
- Zarezerwowałem bilety na lot na Malediwy - powiedział zadowolony - polecimy tam w sobotę. Jestem pewien, że spodoba Ci się tam! 
Ucieszyłam się. Marco był cudowny!
- Marco, naprawdę? - cieszyłam się - jesteś kochany! 
- Dla Ciebie wszystko, złotko - powiedział i zaczął mnie całować. 
Marco sprawił mi niesamowitą radość tą niespodzianką. Malediwy! Słyszałam, że to piękne wyspy, że zawsze tam ciepło. Marco serio wiedział, jak sprawić mi radość... 




// wiem, lipa, lipa, i jeszcze raz lipa. -.- 


oglądałyście dziś mecz? Marco mistrz, gol w 1 minucie ♥ oby tak z Realem! 


Pozdrawiam, Sylwia :*