środa, 30 stycznia 2013

Rozdział 8

Obudziłam się dość wcześnie rano w niedzielę. Leżałam na kanapie w salonie, obok mnie leżał Marco. Jeszcze się nie obudził. W fotelu spał Lewy, Mario obok na dywanie.  Wokół straszny bałagan. 
Niemiłosiernie bolała mnie głowa. Nie wyspałam się za bardzo w dodatku. Podeszłam do lustra, aż się zdziwiłam że nie pękło. Kok mi się rozwalił, oczy miałam podpuchnięte. 
Weszłam z powrotem do salonu, Mario już się zdążył obudzić. 
- Żyjesz, Nadia? - zapytał mnie słabym głosem. - Mi to zaraz bańka pęknie. 
- Mi również... przesadziliśmy wczoraj - stwierdziłam. 
- A weź, co to było. Jak wczoraj padłaś, to jeszcze dawaliśmy czadu. Żebyś Ty widziała... - powiedział cicho. 
- Mam nadzieję, że się nie zatruli - powiedziałam z niepokojem. 
Mario sprawdził puls chłopakom. 
- Żyją, ale śpią napruci. Mats i Cathy tyle nie wypili - powiedział. 
- Niech się teraz cieszą. - powiedziałam. - Ominie ich wielki kac. 
- A pamiętasz, jak cię wczoraj pocałowałem? - zachichotał. 
- Pamiętam, ty wariacie. 
- Wolałabyś, żeby to był Marco? 
- Czemu mi takie pytania zadajesz? - zagotowało się aż we mnie. 
- Wiesz... mam wrażenie, że ty mu się podobasz - powiedział Mario. 
- Przestań, po prostu jesteśmy bliskimi przyjaciółmi - ucięłam krótko. 
- Też jestem twoim bliskim przyjacielem, pamiętasz? 
- Ależ ja wiem o tym doskonale, bejbe - powiedziałam ze śmiechem. - Chodź lepiej trochę to ogarnąć. 
Sprzątnęliśmy nieco ten bałagan, Marco na pewno się ucieszy. W końcu chłopaki się obudzili. 
- O matko... moja głowa... - jęknął Marco. - Mario, widzę, nieźle się trzymasz, zrób mi proszę herbatę ziołową. 
- Nie ma problemu. 
- Nadia, a jak Ty się czujesz? - zapytał Lewy, który też się obudził. Również wyglądał kiepsko. 
- Daj spokój, co to było. - machnęłam ręką. - Ale nie żałuję, że ta impreza się odbyła. 
- Marco, czajnik masz zepsuty! - zawołał Mario z kuchni. 
- Niemożliwe - westchnął Marco i poszedł. Powlokłam się za nim, musiałam napić się wody. 
- Może coś nie styka? - powiedział Mario. 
- Może... czekaj czekaj... wiesz co?! Takie urządzenia to lepiej działają, jak są do prądu podłączone - powiedział Marco i dostał ataku śmiechu. - Trochę techniki i Mario się gubi! Widziałaś to, Nadia?! 
- Widać, że na kacu - zaśmiałam się. 
- I kto to mówi. - Mario pokiwał głową i popatrzył na nas z politowaniem. 
- Co się dzieje? - zapytał Lewy, ziewając. - Z czego ten zaciesz? 
- Mario myślał, że ugotuje wodę bez podłączenia do prądu - powiedział Marco, śmiejąc się. - Co Lewy, tobie też bańka pęka? 
- Żebyś wiedział. Co to wczoraj było... 
- A wiecie, że podobno piwo jest dobre na kaca? - powiedział Marco. 
- To jeszcze coś zostało? - zrobiłam wielkie oczy. - Przecież jak wczoraj zasnęłam, to jeszcze dawaliście czadu! 
- A kto ci tak powiedział? - zapytał Lewy. - Mario, przyznaj się! 
- No i co. Ma prawo wiedzieć - stwierdził mój kamrat. 



Siedzieliśmy i popijaliśmy piwo, które zostało ze wczoraj. Chciałam pozbyć się tego uporczywego bólu głowy. Miałam jutro do pracy, chłopaki na trening. 
Zapowiadał się upalny dzień. Był sierpień, więc nic dziwnego. Słońce świeciło mocno. 
- Chyba będę do domu już się zbierała... - powiedziałam. 
Popatrzyli na mnie jak na idiotkę. 
- Już chcesz uciekać? A myślałem, że miły dzień spędzimy we czwórkę - zasmucił się Marco. - Nie idź! 
- Przydałoby się przebrać. - stwierdziłam, patrząc na swoją stłamszoną nieco kieckę. 
- Marco ci coś pożyczy - zaśmiał się Lewy. 
- Czemu nie! - powiedział Marco. - Chcesz, Nadia? 
- Dlaczego nie - zgodziłam się. 
- To chodź na górę. - powiedział. 
Poszłam z nim na górę. Sporo miał tych ubrań. I jaką wielką szafę. Nic dziwnego, sporo zarabiał, więc mógł sobie pozwolić. 
- Może weź tą koszulkę i te czarne spodenki? - zaproponował. - Takich koszulek to mam z tuzin! 
Ta koszulka to była koszulka BVB, z nazwiskiem i 11 na plecach. Przebrałam się, nawet pasowały na mnie. Uczesałam się w kucyk i poszłam do chłopaków. 
- No ślicznie Nadia, ślicznie - komplementował mnie Mario. 
- Wiadomo - Marco mnie klepnął w ramię. - Bo w moich ciuchach! 
- Bo ładna dziewczyna, powiedziałbym - zaprotestował Mario. 
- Także... - pokiwał głową Marco.
- Przestańcie, bo się zaczerwienię - przerwałam im. - Chodźcie lepiej do ogrodu, taka ładna pogoda! 
- Zapalić idziesz? - zapytał Lewy. 
- Nie mam fajek - westchnęłam. - Cathy wczoraj miała. 
- Ale ty... palisz nałogowo? - zapytał Marco. 
- Czasami. W Polsce bardziej paliłam, co najmniej pół paczki dziennie szło - wyznałam im. 
- Oj ty palaczu - Marco pociągnął mnie za kucyk. 
- Auuuuu! Cioto - jęknęłam. 
Wyszliśmy do ogrodu. Już gorąco dość było. 
- Tak gorąco, to może podleję dziś trawnik - powiedział Marco. 
- To może i przy okazji Nadię? - zaproponował Mario. 
- Czemu nie. - powiedział i poszedł po wąż ogrodowy. Myślałam, że uduszę tego Mario. 
- Mario cwelu, może tak Ciebie podlejemy?!
- Spokojnie, Nadia! Możemy tak jeszcze Lewego trochę podlać... a co! 
- Uważaj, żebym ja ciebie nie podlał - wkurzył się Lewy. - A Nadia to wiadomo - uśmiechnął się. 
- Wy to zaplanowaliście! - wkurzyłam się. 
- To Marco teraz wymyślił - zaprotestował Mario. - Oj nie denerwuj się, złość piękności szkodzi.
- Nie jestem pięknością - powiedziałam. - Albo dobrze! Jak mnie podlejecie, to ja was podleję dwa razy bardziej - stwierdziłam z  uśmiechem. 
- No i o to chodzi, o zabawę właśnie - uśmiechnął się. - Nie możemy tak ciągle tylko siedzieć na kanapie. 
- Szkoda tylko, że Anki nie ma. No nie, Robert? - powiedziałam. 
- Oj szkoda, szkoda... a jutro ponoć wraca - powiedział. - Wreszcie. 
- Serio? To świetnie - ucieszyłam się. - Inaczej już nie wychodziłabym z domu - zażartowałam. 
- To i tak byśmy Cię napadli - powiedział Marco, który właśnie przyszedł taszcząc ze sobą węża ogrodowego. - Myślisz, że przed nami się schowasz? 
Marco podłączył przewód do wody i zaczął machać natryskiem. Poczułam na plecach strumień wody. 
- Marco deklu, miałeś trawnik podlewać a nie mnie! 
- Ależ podlewam - grzecznie powiedział Marco, podlewając trawę. - Zobacz, podlewam trawnik. 
- I na tym poprzestań - powiedziałam. 
- Chyba śmieszna jesteś - powiedział Marco i znowu we mnie wycelował. Strumień niezbyt ciepłej wody wylądował na mnie. 
- Marco, ogarnij - wrzasnęłam i zaczęłam biec dookoła ogrodu. Marco ruszył za mną z przewodem i mnie ciągle polewał. Chciałam wbiec do domu, ale Lewy i Mario mnie złapali. 
- Mamy ją! - wrzasnął Robert. - Marco, chodź szybko!
- Nieee!!! - wrzasnęłam. - Zlitujcie się! 
- Litość to zbrodnia - rzucił Mario. Trzymali mnie mocno a Marco mnie całą oblał zimną wodą. Byłam przemoczona do suchej nitki! A jaki zaciesz mieli z tego.
Wyrwałam Marco natrysk i natychmiast go oblałam. Mario go złapał, żeby do domu nie uciekł. 
- Dobrze Nadia, masz okazję się zemścić! - zawołał wesoło Mario. - Nie oszczędzaj go nawet!
- Nie mam zamiaru - obwieściłam i szybko sprawiłam, że Marco wyglądał jakby z wanny dopiero co wyszedł. Korzystając z tego że mam węża, oblałam Lewego i Mario. 
- O nie! - wrzasnął Lewy. - Nadia, masz przeplute! 
- Wojna ? - zapytałam. 
- TAK! - wrzasnął wesoło. - Ej, Marco, przynieś konewkę! 
Marco szybko przybiegł z konewką pełną wody, ale zamiast na mnie, wylał wodę na Mario. Ten nie został mu dłużny, wyrwał mi węża i zaczął gonić przyjaciela. Lewy wziął konewkę i wylał na mnie wodę która tam została jeszcze.
Tak oblewaliśmy się, jak szaleńcy, aż w końcu postanowiliśmy usiąść na słońcu i nieco obeschnąć. 

- Całe życie z wariatami - powiedziałam. - Zamorduję was jak się rozchoruję! 
- To te ćmoki zaczęły - zaprotestował Robert. - Jak się rozchorujesz, to będą się tobą opiekować zamiast chodzić na treningi. A co! 
- Oj tam, z nami przynajmniej nigdy nie jest nudno. - stwierdził Mario. - Reus, palancie, chyba to mnie najbardziej oblałeś! Zimno mi teraz. 
- Mi się wydawało, że Nadię - zdziwił się Marco. - Mam Cię przytulić? 
- Miło by było. 
Objęli się jeden z drugim, a Lewy poszedł po coś do domu. Wyciskałam wodę z włosów. 
- Nadia zmokła kura - skomentował Marco.
- Przez ciebie - warknęłam. - W ogóle, to wasz bromance wymiata. 
- Nie zazdrość - Mario specjalnie jeszcze mocniej przytulił Marco. - A my to jak bracia jesteśmy, no nie? 
- A jakże - dumnie powiedział Marco. - Nic nas nie rozdzieli! 
Właśnie przyszedł Lewy, pogryzając marchewkę. 
- Może gryza? - zaproponował mi. 
- O fuj, nigdy w życiu! Jak ty możesz to jeść - skrzywiłam się. Nie bez powodu. Nienawidziłam marchewki od dzieciństwa, to nie do wiary, że Robert jadł ją bez natychmiastowego biegu do toalety. 
- Marchewka jest dobra! - zaprotestował Marco. 
- I zdrowa - dodał Mario. 
- Obrzydlistwo - stwierdziłam. - Ja to już bym prędzej się denaturatu napiła niż marchewkę zjadła. 
Chłopaki dostali ataku śmiechu. 
- Nadia, jak Ty czasem coś powiesz... - śmiał się Mario. 
- To ja ci kiedyś denaturat przyniosę, to sobie skosztujesz - wypalił Lewy. - Ale chyba nie pije się tego prosto z butelki? 
- Zależy kto pije - stwierdził Marco. - W denaturacie podobno są jakieś substancje odstraszające od spożycia... ale niektórych to nie odstrasza, słyszałem. 
- Na przykład Nadii - wiedziałam, że Mario to powie. Inaczej to bym się zdziwiła. 
- Ale wy żałośni - wkurzyłam się. 
- Też Cię kochamy! - krzyknął Marco. 
- Mów za siebie - powiedziałam. - A w ogóle, nie pije się denaturatu prosto z gwinta, trzeba go przesączyć na przykład przez piętkę chleba. 
- A skąd Ty wiesz? - zapytał złośliwie Lewy. 
- To już mi wiedzieć nie wolno? A w ogóle, o czym my gadamy... - zaśmiałam się. 
- Ej, my tu gadu gadu, a zapomnieliśmy zrobić Nadii urodzinowe lanie - wypalił Mario. 
- No właśnie... Ale nie ma problemu, nie szkodzi jak będzie dzień opóźnione. - stwierdził Lewy i puścił oko do Mario. 
- Chłopaki, o czym wy gadacie? - zaniepokoiłam się. 
- Dobry pomysł! - zawołał Marco. Zaczął wyciągać pasek ze swoich spodni. Ogarnęłam od razu, chcą mi dać 19 pasów, bo 19 urodziny! 
- Ej! Chyba nie chcecie dać mi lania - zawołałam.
- No właśnie zamierzamy... - uśmiechnął się Mario. - Oj, na mokre spodnie to będzie boleć! 
- Powaleni jesteście - krzyknęłam - ja stąd zwiewam! 
Uwielbiałam wygłupy z nimi, nawet bardzo, ale bez przesady! Odczułam, że brakuje mi kobiecego towarzystwa. A tak, byłam sama, i oni trzej. Szkoda, że Cathy nie przenocowała. 
Ruszyłam w stronę chaty, ale Marco mnie złapał. 
- Spokojnie Nadia - powiedział cicho - przecież krzywdy Ci nie zrobimy. Znasz nas przecież...
- A kto was tam wie - wyszeptałam - odwala wam dzisiaj konkretnie. 
- Ej, te miłosne wyznania zostawcie sobie na później - zawołał Mario. Za nim skradał się Robert, i trzymał skórzany pasek. Jeszcze moje nie do końca suche spodnie... 
- Będę krzyczeć - ostrzegałam. - I wiercić! 
- Marco cię przytrzyma - powiedział Robert. - Krzycz, krzycz, postaw cały Dortmund na nogi. 
- My z Lewym po 6 pasów, a ty 7, Marco - powiedział Mario. 
Lewy zaczął urodzinowe manto. Bolało trochę, nie zaprzeczę. Mario podobnie. W końcu nadeszła kolej Marco. 
Kiedy się skończyło, zakręciła mi się łezka w oku. Chłopaki oszczędzili mnie i tak, ale przez mokre spodnie bardziej bolało. 
Marco to zauważył i od razu mnie mocno przytulił. 
- Zemścisz się 31 maja, obiecuję - powiedział cicho. 
- Żebyś wiedział. - odparłam. 
Ogólnie to jednak byłam zadowolona z całej tej wczorajszej imprezy i dzisiejszej zabawy z wodą. Dobrze jest mieć takich wspaniałych przyjaciół, jak Marco, Mario i Robert. ♥ 
W końcu wszyscy rozeszli się do siebie, licząc, że znów niedługo się zobaczymy. 
A także już 24 sierpnia BVB czekał mecz z Werderem Bremen. Znowu powrót piłkarskich emocji :) 

1 komentarz: