sobota, 26 stycznia 2013

Rozdział 4

Smutno mi było, że Anki w sobotę nie będzie. Tak się składało, że w sobotę kończyłam 19 lat i chciałam spędzić ten dzień z całą moją paczką. Miałam zamiar urządzić jakieś skromne przyjęcie. Tyle że nie widziało mi się, aby je w moim mieszkaniu w bloku urządzać. Postanowiłam zapytać chłopaków o radę, jak ich spotkam.
Nagle zadzwoniła moja komórka. To była Anka.
- Hej Nadia! Co tam w Dortmundzie słychać?
- Nic w sumie takiego, dziś też mam dzień wolny. Może potem napadnę kogoś z naszej wspaniałej paczki... A tak w ogóle, będziesz już w sobotę w Dortmundzie?
- W sobotę? Oj, raczej nie, kochana. Ach, no tak... Ty przecież masz urodziny w sobotę! Tak mi przykro. Urządzasz jakąś imprezę?
- No mam zamiar jakieś skromne spotkanie zorganizować, i chciałabym żebyś była.
- Też bym chciała. Ale rozumiesz, sprawy zawodowe... Może gdy wrócę, wyjdziemy gdzieś we dwie opić Twoje zdrowie? Co Ty na to?
- Brzmi fajnie.
- Pewnie że fajnie. Oj, muszę kończyć, może jeszcze kiedy się odezwę. Pa!
- Pa - rozłączyłam się.
No cóż, przynajmniej pamiętała, że mam swoje święto w sobotę.

*

Postanowiłam, tak jak mówiłam Ani, napaść kogoś z naszej paczki. Wybór padł na Lewego. Nie widziałam się z nim dość długo.
Pewnie siedział sam w domu, skoro Anka wyjechała. Jak się później okazało, pomyliłam się.
Ucieszył się, kiedy zobaczył, kto zadzwonił do jego drzwi.
- Nadia, sto lat Cię nie widziałem! Wchodź! - prawie wepchnął mnie do środka.
- Też tęskniłam - uśmiechnęłam się. - Co tam powiesz?
- Miałem właśnie wyjść do sklepu. Idź do salonu, niedługo wrócę i sobie pogadamy - Lewy wziął plecak, założył buty i wyszedł.
Poszłam do salonu, a tam sobie siedzą moi dwaj kochani kamraci, którzy wpadli na podobny pomysł odwiedzenia dziś Lewego. Spodziewałam się, że spędzają dziś czas z rodziną, w końcu mieli ją tu na miejscu, nie to co Lewy i ja.
Ci kamraci, czyli Mario i Marco, zacieszu dostali jak tylko weszłam do pomieszczenia.
- O, któż to przyszedł, sama Nadia Hanf! - Mario od razu wstał i mnie przywitał tradycyjnie uściskiem i całuskiem w policzka. - Całe 3 dni bez spotkania!
- Co, stęskniłeś się? - zadziornie zapytałam.
- Ja bardziej - Marco niemal wyrwał mnie z ramion Mario.
- Nadia i tak mnie bardziej kocha - Mario założył ręce i spojrzał z udawanym fochem na kumpla.
- Chciałbyś, koleś! - Marco mnie z całej siły przytulił do siebie i patrzył na Mario z złośliwym uśmieszkiem. - Zobacz jak Nadia mnie uwielbia.
- Ej, nie uduś mnie... - pisnęłam.
- Przepraszam kochana - Marco uwolnił mnie z uścisku. - Zostawię was samych na moment, idę do...
- Idź idź! Chętnie skorzystamy, nie Nadio? - Mario został zacieszu.
Usiedliśmy na kanapie, Mario polał mi coli. Zauważyłam, że już jedną butlę zdążyli wypić. Nałogowcy! Ale ok, ja tak samo. Już 4-5 lat nie mogę żyć bez tego napoju bogów. Wiem, że cola jest niezdrowa, no ale mam do niej straszną słabość.
- Nadia, czy ja o czymś nie wiem? - zapytał mnie mój ziomal.
- Ale o co ci chodzi? - zapytałam. 
- Czy wy, z Marco... jesteście razem? - zapytał cicho. - Nie żebym był zazdrosny. Nawet świetnie by było jakbyście razem byli. Pasujecie do siebie.
- A weź przestań! On po prostu musi mnie uwielbiać,  jesteśmy bliskimi przyjaciółmi i tyle. Ja tam lubię się z nim wygłupiać... - wyjaśniłam. - Z tobą też zresztą!
- Ale ja odnoszę wrażenie że od pewnego czasu...
- E tam, bzdura. - uszczypnęłam go za oba policzki. - Jak Ci ślicznie z rumieńcami!
- Jak ja zaraz tobie rumieńce zrobię, to będziesz przez tydzień je mieć - Mario złapał mnie za policzki i ani myślał puścić. - Będziesz czerwona jak stary alkoholik!
- Lamo, ogarnij emocje - wystękałam.
- Może Cię Marco uratuje - zachichotał.
Na szczęście, Marco właśnie wszedł do pokoju.
- Ty, masz coś do Nadii? - Marco złapał Mario za szyję, a ten się śmiał. - Zaraz patelnią w łeb dostaniesz!
- Okej! Patelnia Lewego jest fajna! - Mario pokiwał ochoczo głową.
Reus skoczył do kuchni i ją przyniósł. Faktycznie fajna, bo miała logo BVB. Stanął z nią nad Mario i groził, że mu przywali.
- No i co teraz? - naigrywał się.
- Przyjacielu, litości... - Mario udawał wystraszonego. Miałam niezły ubaw, patrząc na ich niby-spory.
- Ty moim przyjacielem? - Marco wytrzeszczył gały.
- Straszna z Ciebie ciota, ale i tak cię uwielbiam.
- No dobrze, no niech Ci będzie... - Marco odłożył patelnię. - Ale Nadia, przyznasz, że on jest taki trochę świrnięty, no nie?
- Tak jak Ty - pokiwałam głową. - Gdzie ten Lewy w ogóle?!
- Po co ci Lewy, masz nas - Marco wyszczerzył się najbardziej jak mógł. Usiadł Mario na kolanach. - No chodź tu, nie krępuj się!
- A ty gdzie mi wlazłeś - rzucił Mario.
- Na kolana, ziom - Marco dał mu kumpelskiego buziaka w skroń. - Nie kłóćmy się już dzisiaj!
- No ok... to jutro w takim razie - zgodził się Mario. - Życie bez sporów byłoby troszkę nudne.
- A jutro to ja do roboty mam - westchnęłam. Usiadłam chłopakom na kolanach. Te zapachy ich perfum prawie zawróciły mi w głowie. Zwłaszcza perfumy Marco...
W końcu, Lewy wrócił.
- No, nareszcie! Przyznaj się, specjalnie tak długo, żebym musiała z tymi ćmokami się użerać!
- Widzę, że dobrze ci jest z nimi, nie gadaj. - Lewy się zaśmiał. - Idę rozpakować zakupy, zaraz wracam.
- Tak, wrócić miałeś też zaraz - pokiwałam głową.
- A niech wcale nie wraca. - zaśmiały się miśki, na których kolanach siedziałam.
Spróbowałam wstać, ale trzymali mnie.
- A ty gdzie już uciekasz! Zostajesz - kategorycznie stwierdził Marco.
- Dokładnie! 3 dni cię nie widziałem i chcę się tobą nacieszyć - wtórował mu Mario.
- Całe, długie 3 dni... - pokiwałam głową.
- Dokładnie - zgodził się Mario, który nie wyczuł ironii w moim głosie. - Taka przyjaciółka jak Ty to skarb.
- Och - jak ja lubiłam takie wyznania. Nie miałam rodziny w Dortmundzie, przyjaciele więc byli dla mnie bardzo, ale to bardzo ważni...
- Tak, jeszcze mnie przykujcie do ściany... - ziewnęłam. Zachciało mi się spać, nie wiadomo czemu. Była chyba 16:30 dopiero. - Spać mi się chce, puśćcie mnie wy ćmoki.
- To śpij, słodkich snów - Marco zaczął mnie głaskać po głowie.

*

Faktycznie, usnęłam w ramionach chłopaków. Gdy się obudziłam, była 17:00, a ja dalej siedziałam im na kolanach.
- Przyśniłem Ci się? - Marco od razu podjął rozmowę.
- Koszmary rzadko mi się zdarzają - odparłam z złośliwym uśmieszkiem.
- Też Cię kocham! Jak przyjaciółkę - dodał, widząc spojrzenia Lewego i Mario.
- To może ja Ci się przyśniłem? - zapytał Mario.
- Mówiła przecież, że koszmary rzadko się jej zdarzają! Głuchy? - Lewy zabawny jak zwykle. Zaczęliśmy się śmiać. - Nadia, w sobotę masz urodziny, prawda?
- Prawda - potwierdziłam. - I tak się zastanawiam nad imprezą. Nie widzi mi się jej w bloku urządzać...
- To możesz u mnie urządzić! - zaoferował się Marco. - Caroline już się wyniosła, mieszkam sam. Chyba tylko naszą paczkę chcesz ugościć, no nie?
- Raczej - pokiwałam głową. - Jakiegoś grilla może rozpalić.
- Mam miejsce na ognisko - powiedział Marco. - Zresztą, będę mógł pomóc Ci w przygotowaniach.
- To zaczniemy je w czwartek. Chyba wystarczy czasu - stwierdziłam. Jak dobrze mieć w kimś wsparcie! Myślałam, że skoro Ani nie ma, to wszystko sama będę musiała ogarnąć. Byłam mile zaskoczona. ;)
Posiedziałam jeszcze trochę z wariatami, w końcu się pożegnałam i wróciłam do domu. Kolejne miłe popołudnie ze świętą trójcą - pomyślałam zadowolona. :)

2 komentarze: