czwartek, 31 stycznia 2013

Rozdział 9

Po szalonym weekendzie - u mnie powrót do pracy, chłopaki zaś mieli trening. Wszystko póki co układało się nieźle. W pracy byłam nieco jeszcze zamulona, jednak starałam się jakoś trzymać. 
Miałam nadzieję spotkać się wkrótce z Anką, która miała dziś wrócić do Dortmundu. 
Wszystko układało się nieźle, miałam nadzieję, że tak pozostanie jak najdłużej. Jednak szybko dobra passa się przerwała... 
Z pracy wracałam rozmarzona. Przechodząc na drugą stronę ulicy, przy rogu, nie rozejrzałam się, czy jakiś samochód jedzie. Zaczęłam przechodzić, a tu nagle zza rogu wyskoczył samochód. Przyśpieszyłam gwałtownie, ale nic to nie dało. Auto we mnie walnęło, i upadłam na ziemię. Straciłam przytomność. 


Ocknęłam się dopiero w szpitalu. Na szczęście, miałam swoją torebkę przy sobie, i nikt mi niczego nie ukradł. Nikogo na sali nie było oprócz mnie. 
Nagle weszła lekarka. 
- Jak się pani czuje? - zapytała. 
- A nawet dobrze... ale głowa mnie trochę boli - powiedziałam. 
- Na szczęście, nic poważnego się nie stało. Niech pani Bogu podziękuje, bo mogło się skończyć kalectwem. - powiedziała. - Pani jednak zostanie wypisana jutro. Proszę odpoczywać. - i wyszła. 
Całe szczęście. Ale jutro i tak do roboty iść nie mogę. Jednak na pewno dostanę zwolnienie lekarskie i uniknę ochrzanu. 
- Mam Bogu dziękować? - pomyślałam. - Jestem ateistką od 5 lat! 
Tak, jestem ateistką... i dobrze mi z tym. Kto mnie lubi, ten rozumie. 
Nagle ktoś zapukał do drzwi. Weszła jakaś kobieta. 
- Dzień dobry - powiedziała. - Najmocniej przepraszam, to ja panią potrąciłam! Mam nadzieję, że nic poważnego się nie stało? 
- Całe szczęście, wszystko jest w porządku. 
- Niech mnie pani nie pozywa o odszkodowanie... ja bez tego mam dość problemów! Bardzo panią proszę. Możemy załatwić to polubownie? 
- Jak by pani chciała? 
- Zapłacę pani, w ramach odszkodowania, pewną sumę pieniędzy. 
- Ale nic mi się nie stało takiego...
- Nieważne. - kobieta wyciągnęła portfel i wyciągnęła 400 euro. - Proszę. Na pewno się przyda. 
- Dziękuję... - powiedziałam. - Następnym razem nie będę szła rozmarzona po ulicy.
- Mam nadzieję - powiedziała. - Na mnie już jednak czas. Do widzenia!
- Do widzenia. - ja jeszcze nie pomyślałam o wystąpieniu o odszkodowanie, a kobieta już przyszła w tej sprawie! Widocznie miała jakieś powody, dla których chciała sprawę polubownie załatwić. 
W sumie, to nie jej wina, to ja szłam rozmarzona i się nie rozejrzałam na boki. A rodzice zawsze mnie o to upominali! Ciekawe, jak teraz by zareagowali. 
Schowałam pieniądze do torebki, sprawdziłam komórkę.
- Nikt mnie nie kocha, nikt nie pisze - stwierdziłam. - Trudno! Prześpię się teraz trochę. 



Obudziłam się tuż przed szpitalną kolacją. Podali mi do łóżka gotowane jajko, kromkę chleba z margaryną i kawałek żółtego sera, plus pomarańcza oraz zielona herbata. W ogóle, to już o 18 kolacja?  Gdy skończyłam jeść i odniosłam talerz, zadzwoniła moja komórka. To była Ania. 
- Nadio, skarbie, wróciłam! - obwieściła mi uroczyście. 
- Cieszę się bardzo - powiedziałam. - Co tam słychać? 
- Siedzimy z Robertem przed telewizorem. Ogólnie nic szczególnego. A co tam u Ciebie? 
- W szpitalu jestem - powiedziałam smutno. - Pod samochód wpadłam. 
- Jak to, wpadłaś pod samochód? - przeraziła się moja kumpelka. - Co z tobą w takim razie?! 
- Lekarka powiedziała, że nic mi nie jest. Ale mogło skończyć się kalectwem.
- Boże, teraz to pomyślałam, że na zawał padnę. Oj, Nadia! 
- Ale to moja wina. Kobieta która prowadziła auto, nie złamała reguł. To ja nie rozejrzałam się na boki, a przed rogiem przechodziłam przez ulicę. I tam nie było pasów chyba. 
- Na litość boską, Nadio, uważaj na przyszłość! Bo my tu trupem padniemy! - słychać było w głosie Ani szok. - Robert chce z tobą pogadać tak w ogóle. 
- Ok... no cześć Lewy! - powiedziałam. - Jak tam trening dzisiaj? 
- Z tymi wariatami to zawsze jest ciekawie - stwierdził. - A ty jak się czujesz? 
- Może być. Pospałam trochę, odpoczęłam. - powiedziałam. 
- Jak się Marco dowie o Twoim wypadku, to sam wyląduje w szpitalu - powiedział Lewy. Dość dziwnym tonem. 
- A Mario to nie? - zapytałam. - Też jest moim przyjacielem.
- No też, też... - zgodził się. Zdziwiona byłam. Czemu coś takiego powiedział? 
- Martwicie się o mnie. Kochani jesteście. - powiedziałam z czułością. 
- Pewnie że się martwimy, mogłaś życie stracić nawet. Będę kończył. Trzymaj się, Naduś. Pa! - rozłączył się. 
Wiedziałam, że Lewy jutro na treningu powie wszystko Mario i Marco. Ale zanim oni skończą trening i wymyśliliby przyjść mnie odwiedzić, to już będę wypisana do domu. I dobrze. Wolę spotkać się z nimi w domu, niż w szpitalu. 
Zadzwoniłam również do szefowej, uprzedzić, że nie będzie mnie jutro w pracy. Powiedziałam też, że przedstawię jej zwolnienie lekarskie po powrocie.
Siedziałam tak sama, grałam w gry na mojej komórce. Nie było zbytnio co robić, więc w końcu znużona zasnęłam... 



Wtorkowy poranek. Poranny obchód, przyszli do mojej sali lekarze. Zbadali mnie, zadali kilka pytań. Stwierdzili, że wszystko w porządku, tylko mam się zbytnio nie przemęczać w najbliższym czasie. 
Dostałam wypis i zwolnienie lekarskie z pracy, na dzisiejszy dzień. A jeżeli jutro nie czułabym się na siłach, prosili, abym przyszła po kolejne zwolnienie. 
Wróciłam do domu. Tym razem ostrożnie szłam, nie wpadałam w zamyślenie. 
Wzięłam tabletkę przeciwbólową, jak radzili mi w szpitalu. 



Zawsze mieszkanie w bloku tuż pod moim było puste. Przyzwyczaiłam się do robienia głośnych kroków. Krzątałam się właśnie po mieszkaniu, gdy usłyszałam energiczne pukanie do drzwi. Była to jakaś obca kobieta, której wcześniej tu nie widziałam. 
- Dzień dobry - powiedziała - czy byłaby pani tak miła, i przestała tak głośno chodzić w swoim mieszkaniu? Wszystko u mnie słychać! 
- Dzień dobry... ale zawsze to mieszkanie puste było, odkąd ja tu mieszkam - powiedziałam zdziwiona. - Wprowadziła się tu pani niedawno? 
- Tak, wczoraj wieczorem. Mam nadzieję, że się to nie powtórzy - powiedziała chłodno i poszła.
Jaka dziwna kobieta! Strasznie nerwowa. W ogóle nie przedstawiła się, nie przywitała się jakoś cieplej, tylko przyszła, żeby uwagę mi zwrócić. Wiele słyszałam, że sąsiedzi potrafią być wstrętni, ale sama nigdy w takiej sytuacji nie byłam. Miałam nadzieję, że dalej nie będę. 
Starałam się chodzić nieco ciszej. Postanowiłam przeznaczyć ten dzień na kompletny odpoczynek, skoro już tak się, niestety, stało. Oglądałam telewizję, leżałam na kanapie. Po cichu liczyłam, że którychś z chłopaków mnie odwiedzi. Nudno było tak samej siedzieć... 

środa, 30 stycznia 2013

Rozdział 8

Obudziłam się dość wcześnie rano w niedzielę. Leżałam na kanapie w salonie, obok mnie leżał Marco. Jeszcze się nie obudził. W fotelu spał Lewy, Mario obok na dywanie.  Wokół straszny bałagan. 
Niemiłosiernie bolała mnie głowa. Nie wyspałam się za bardzo w dodatku. Podeszłam do lustra, aż się zdziwiłam że nie pękło. Kok mi się rozwalił, oczy miałam podpuchnięte. 
Weszłam z powrotem do salonu, Mario już się zdążył obudzić. 
- Żyjesz, Nadia? - zapytał mnie słabym głosem. - Mi to zaraz bańka pęknie. 
- Mi również... przesadziliśmy wczoraj - stwierdziłam. 
- A weź, co to było. Jak wczoraj padłaś, to jeszcze dawaliśmy czadu. Żebyś Ty widziała... - powiedział cicho. 
- Mam nadzieję, że się nie zatruli - powiedziałam z niepokojem. 
Mario sprawdził puls chłopakom. 
- Żyją, ale śpią napruci. Mats i Cathy tyle nie wypili - powiedział. 
- Niech się teraz cieszą. - powiedziałam. - Ominie ich wielki kac. 
- A pamiętasz, jak cię wczoraj pocałowałem? - zachichotał. 
- Pamiętam, ty wariacie. 
- Wolałabyś, żeby to był Marco? 
- Czemu mi takie pytania zadajesz? - zagotowało się aż we mnie. 
- Wiesz... mam wrażenie, że ty mu się podobasz - powiedział Mario. 
- Przestań, po prostu jesteśmy bliskimi przyjaciółmi - ucięłam krótko. 
- Też jestem twoim bliskim przyjacielem, pamiętasz? 
- Ależ ja wiem o tym doskonale, bejbe - powiedziałam ze śmiechem. - Chodź lepiej trochę to ogarnąć. 
Sprzątnęliśmy nieco ten bałagan, Marco na pewno się ucieszy. W końcu chłopaki się obudzili. 
- O matko... moja głowa... - jęknął Marco. - Mario, widzę, nieźle się trzymasz, zrób mi proszę herbatę ziołową. 
- Nie ma problemu. 
- Nadia, a jak Ty się czujesz? - zapytał Lewy, który też się obudził. Również wyglądał kiepsko. 
- Daj spokój, co to było. - machnęłam ręką. - Ale nie żałuję, że ta impreza się odbyła. 
- Marco, czajnik masz zepsuty! - zawołał Mario z kuchni. 
- Niemożliwe - westchnął Marco i poszedł. Powlokłam się za nim, musiałam napić się wody. 
- Może coś nie styka? - powiedział Mario. 
- Może... czekaj czekaj... wiesz co?! Takie urządzenia to lepiej działają, jak są do prądu podłączone - powiedział Marco i dostał ataku śmiechu. - Trochę techniki i Mario się gubi! Widziałaś to, Nadia?! 
- Widać, że na kacu - zaśmiałam się. 
- I kto to mówi. - Mario pokiwał głową i popatrzył na nas z politowaniem. 
- Co się dzieje? - zapytał Lewy, ziewając. - Z czego ten zaciesz? 
- Mario myślał, że ugotuje wodę bez podłączenia do prądu - powiedział Marco, śmiejąc się. - Co Lewy, tobie też bańka pęka? 
- Żebyś wiedział. Co to wczoraj było... 
- A wiecie, że podobno piwo jest dobre na kaca? - powiedział Marco. 
- To jeszcze coś zostało? - zrobiłam wielkie oczy. - Przecież jak wczoraj zasnęłam, to jeszcze dawaliście czadu! 
- A kto ci tak powiedział? - zapytał Lewy. - Mario, przyznaj się! 
- No i co. Ma prawo wiedzieć - stwierdził mój kamrat. 



Siedzieliśmy i popijaliśmy piwo, które zostało ze wczoraj. Chciałam pozbyć się tego uporczywego bólu głowy. Miałam jutro do pracy, chłopaki na trening. 
Zapowiadał się upalny dzień. Był sierpień, więc nic dziwnego. Słońce świeciło mocno. 
- Chyba będę do domu już się zbierała... - powiedziałam. 
Popatrzyli na mnie jak na idiotkę. 
- Już chcesz uciekać? A myślałem, że miły dzień spędzimy we czwórkę - zasmucił się Marco. - Nie idź! 
- Przydałoby się przebrać. - stwierdziłam, patrząc na swoją stłamszoną nieco kieckę. 
- Marco ci coś pożyczy - zaśmiał się Lewy. 
- Czemu nie! - powiedział Marco. - Chcesz, Nadia? 
- Dlaczego nie - zgodziłam się. 
- To chodź na górę. - powiedział. 
Poszłam z nim na górę. Sporo miał tych ubrań. I jaką wielką szafę. Nic dziwnego, sporo zarabiał, więc mógł sobie pozwolić. 
- Może weź tą koszulkę i te czarne spodenki? - zaproponował. - Takich koszulek to mam z tuzin! 
Ta koszulka to była koszulka BVB, z nazwiskiem i 11 na plecach. Przebrałam się, nawet pasowały na mnie. Uczesałam się w kucyk i poszłam do chłopaków. 
- No ślicznie Nadia, ślicznie - komplementował mnie Mario. 
- Wiadomo - Marco mnie klepnął w ramię. - Bo w moich ciuchach! 
- Bo ładna dziewczyna, powiedziałbym - zaprotestował Mario. 
- Także... - pokiwał głową Marco.
- Przestańcie, bo się zaczerwienię - przerwałam im. - Chodźcie lepiej do ogrodu, taka ładna pogoda! 
- Zapalić idziesz? - zapytał Lewy. 
- Nie mam fajek - westchnęłam. - Cathy wczoraj miała. 
- Ale ty... palisz nałogowo? - zapytał Marco. 
- Czasami. W Polsce bardziej paliłam, co najmniej pół paczki dziennie szło - wyznałam im. 
- Oj ty palaczu - Marco pociągnął mnie za kucyk. 
- Auuuuu! Cioto - jęknęłam. 
Wyszliśmy do ogrodu. Już gorąco dość było. 
- Tak gorąco, to może podleję dziś trawnik - powiedział Marco. 
- To może i przy okazji Nadię? - zaproponował Mario. 
- Czemu nie. - powiedział i poszedł po wąż ogrodowy. Myślałam, że uduszę tego Mario. 
- Mario cwelu, może tak Ciebie podlejemy?!
- Spokojnie, Nadia! Możemy tak jeszcze Lewego trochę podlać... a co! 
- Uważaj, żebym ja ciebie nie podlał - wkurzył się Lewy. - A Nadia to wiadomo - uśmiechnął się. 
- Wy to zaplanowaliście! - wkurzyłam się. 
- To Marco teraz wymyślił - zaprotestował Mario. - Oj nie denerwuj się, złość piękności szkodzi.
- Nie jestem pięknością - powiedziałam. - Albo dobrze! Jak mnie podlejecie, to ja was podleję dwa razy bardziej - stwierdziłam z  uśmiechem. 
- No i o to chodzi, o zabawę właśnie - uśmiechnął się. - Nie możemy tak ciągle tylko siedzieć na kanapie. 
- Szkoda tylko, że Anki nie ma. No nie, Robert? - powiedziałam. 
- Oj szkoda, szkoda... a jutro ponoć wraca - powiedział. - Wreszcie. 
- Serio? To świetnie - ucieszyłam się. - Inaczej już nie wychodziłabym z domu - zażartowałam. 
- To i tak byśmy Cię napadli - powiedział Marco, który właśnie przyszedł taszcząc ze sobą węża ogrodowego. - Myślisz, że przed nami się schowasz? 
Marco podłączył przewód do wody i zaczął machać natryskiem. Poczułam na plecach strumień wody. 
- Marco deklu, miałeś trawnik podlewać a nie mnie! 
- Ależ podlewam - grzecznie powiedział Marco, podlewając trawę. - Zobacz, podlewam trawnik. 
- I na tym poprzestań - powiedziałam. 
- Chyba śmieszna jesteś - powiedział Marco i znowu we mnie wycelował. Strumień niezbyt ciepłej wody wylądował na mnie. 
- Marco, ogarnij - wrzasnęłam i zaczęłam biec dookoła ogrodu. Marco ruszył za mną z przewodem i mnie ciągle polewał. Chciałam wbiec do domu, ale Lewy i Mario mnie złapali. 
- Mamy ją! - wrzasnął Robert. - Marco, chodź szybko!
- Nieee!!! - wrzasnęłam. - Zlitujcie się! 
- Litość to zbrodnia - rzucił Mario. Trzymali mnie mocno a Marco mnie całą oblał zimną wodą. Byłam przemoczona do suchej nitki! A jaki zaciesz mieli z tego.
Wyrwałam Marco natrysk i natychmiast go oblałam. Mario go złapał, żeby do domu nie uciekł. 
- Dobrze Nadia, masz okazję się zemścić! - zawołał wesoło Mario. - Nie oszczędzaj go nawet!
- Nie mam zamiaru - obwieściłam i szybko sprawiłam, że Marco wyglądał jakby z wanny dopiero co wyszedł. Korzystając z tego że mam węża, oblałam Lewego i Mario. 
- O nie! - wrzasnął Lewy. - Nadia, masz przeplute! 
- Wojna ? - zapytałam. 
- TAK! - wrzasnął wesoło. - Ej, Marco, przynieś konewkę! 
Marco szybko przybiegł z konewką pełną wody, ale zamiast na mnie, wylał wodę na Mario. Ten nie został mu dłużny, wyrwał mi węża i zaczął gonić przyjaciela. Lewy wziął konewkę i wylał na mnie wodę która tam została jeszcze.
Tak oblewaliśmy się, jak szaleńcy, aż w końcu postanowiliśmy usiąść na słońcu i nieco obeschnąć. 

- Całe życie z wariatami - powiedziałam. - Zamorduję was jak się rozchoruję! 
- To te ćmoki zaczęły - zaprotestował Robert. - Jak się rozchorujesz, to będą się tobą opiekować zamiast chodzić na treningi. A co! 
- Oj tam, z nami przynajmniej nigdy nie jest nudno. - stwierdził Mario. - Reus, palancie, chyba to mnie najbardziej oblałeś! Zimno mi teraz. 
- Mi się wydawało, że Nadię - zdziwił się Marco. - Mam Cię przytulić? 
- Miło by było. 
Objęli się jeden z drugim, a Lewy poszedł po coś do domu. Wyciskałam wodę z włosów. 
- Nadia zmokła kura - skomentował Marco.
- Przez ciebie - warknęłam. - W ogóle, to wasz bromance wymiata. 
- Nie zazdrość - Mario specjalnie jeszcze mocniej przytulił Marco. - A my to jak bracia jesteśmy, no nie? 
- A jakże - dumnie powiedział Marco. - Nic nas nie rozdzieli! 
Właśnie przyszedł Lewy, pogryzając marchewkę. 
- Może gryza? - zaproponował mi. 
- O fuj, nigdy w życiu! Jak ty możesz to jeść - skrzywiłam się. Nie bez powodu. Nienawidziłam marchewki od dzieciństwa, to nie do wiary, że Robert jadł ją bez natychmiastowego biegu do toalety. 
- Marchewka jest dobra! - zaprotestował Marco. 
- I zdrowa - dodał Mario. 
- Obrzydlistwo - stwierdziłam. - Ja to już bym prędzej się denaturatu napiła niż marchewkę zjadła. 
Chłopaki dostali ataku śmiechu. 
- Nadia, jak Ty czasem coś powiesz... - śmiał się Mario. 
- To ja ci kiedyś denaturat przyniosę, to sobie skosztujesz - wypalił Lewy. - Ale chyba nie pije się tego prosto z butelki? 
- Zależy kto pije - stwierdził Marco. - W denaturacie podobno są jakieś substancje odstraszające od spożycia... ale niektórych to nie odstrasza, słyszałem. 
- Na przykład Nadii - wiedziałam, że Mario to powie. Inaczej to bym się zdziwiła. 
- Ale wy żałośni - wkurzyłam się. 
- Też Cię kochamy! - krzyknął Marco. 
- Mów za siebie - powiedziałam. - A w ogóle, nie pije się denaturatu prosto z gwinta, trzeba go przesączyć na przykład przez piętkę chleba. 
- A skąd Ty wiesz? - zapytał złośliwie Lewy. 
- To już mi wiedzieć nie wolno? A w ogóle, o czym my gadamy... - zaśmiałam się. 
- Ej, my tu gadu gadu, a zapomnieliśmy zrobić Nadii urodzinowe lanie - wypalił Mario. 
- No właśnie... Ale nie ma problemu, nie szkodzi jak będzie dzień opóźnione. - stwierdził Lewy i puścił oko do Mario. 
- Chłopaki, o czym wy gadacie? - zaniepokoiłam się. 
- Dobry pomysł! - zawołał Marco. Zaczął wyciągać pasek ze swoich spodni. Ogarnęłam od razu, chcą mi dać 19 pasów, bo 19 urodziny! 
- Ej! Chyba nie chcecie dać mi lania - zawołałam.
- No właśnie zamierzamy... - uśmiechnął się Mario. - Oj, na mokre spodnie to będzie boleć! 
- Powaleni jesteście - krzyknęłam - ja stąd zwiewam! 
Uwielbiałam wygłupy z nimi, nawet bardzo, ale bez przesady! Odczułam, że brakuje mi kobiecego towarzystwa. A tak, byłam sama, i oni trzej. Szkoda, że Cathy nie przenocowała. 
Ruszyłam w stronę chaty, ale Marco mnie złapał. 
- Spokojnie Nadia - powiedział cicho - przecież krzywdy Ci nie zrobimy. Znasz nas przecież...
- A kto was tam wie - wyszeptałam - odwala wam dzisiaj konkretnie. 
- Ej, te miłosne wyznania zostawcie sobie na później - zawołał Mario. Za nim skradał się Robert, i trzymał skórzany pasek. Jeszcze moje nie do końca suche spodnie... 
- Będę krzyczeć - ostrzegałam. - I wiercić! 
- Marco cię przytrzyma - powiedział Robert. - Krzycz, krzycz, postaw cały Dortmund na nogi. 
- My z Lewym po 6 pasów, a ty 7, Marco - powiedział Mario. 
Lewy zaczął urodzinowe manto. Bolało trochę, nie zaprzeczę. Mario podobnie. W końcu nadeszła kolej Marco. 
Kiedy się skończyło, zakręciła mi się łezka w oku. Chłopaki oszczędzili mnie i tak, ale przez mokre spodnie bardziej bolało. 
Marco to zauważył i od razu mnie mocno przytulił. 
- Zemścisz się 31 maja, obiecuję - powiedział cicho. 
- Żebyś wiedział. - odparłam. 
Ogólnie to jednak byłam zadowolona z całej tej wczorajszej imprezy i dzisiejszej zabawy z wodą. Dobrze jest mieć takich wspaniałych przyjaciół, jak Marco, Mario i Robert. ♥ 
W końcu wszyscy rozeszli się do siebie, licząc, że znów niedługo się zobaczymy. 
A także już 24 sierpnia BVB czekał mecz z Werderem Bremen. Znowu powrót piłkarskich emocji :) 

wtorek, 29 stycznia 2013

Rozdział 7

Rozpadało się na dobre, więc mogliśmy zapomnieć o ognisku. Ale nikt się nie zraził i zabawa zapowiadała się wspaniale. Brakowało mi jednak nieco Anki. 
- Happy Birthday to you, Nadia - zaczęli śpiewać Lewy i Mario. Zaraz przyłączyła się do nich reszta. Aż ciepło mi się w środku zrobiło. 
- Dzięki Wam - powiedziałam zarumieniona. - To może czas na torta? 
- Tak, i na szampan - dodał Marco. 
- A ten jak zwykle - skomentował Mario. 
- Zdrowie Nadii trzeba opić, no halo! - Marco dał kuksańca Mario. 
Przyniosłam tort. Wszyscy byli pod wrażeniem. 
- Jaki śliczny! Aż szkoda jeść - powiedziała Cathy. 
- Zgadzam się z Tobą, ale mam wrażenie że męczy się w lodówce - zaśmiałam się i dałam każdemu po kawałku. 
Miał świetny smak, cytrynowy. 
Kiedy zjedliśmy, Marco otworzył szampana. Zaczął mu się wylewać na spodnie. 
- Nadia, dawaj kielichy, bo zaraz nic nie zostanie - krzyknął. 
- Słyszę, czego się drzesz - warknęłam i podałam mu to o co prosił. 
- Spokojnie Marco, widzę że masz więcej towaru - powiedział Mats, spoglądając na zapasy procentowych napojów. 
- Dla Ciebie to ja mam sok pomarańczowy - powiedział Marco, polewając szampan. 
- Nie lubię - skrzywił się Mats. 
- A jabłkowy może być? - zapytałam, biorąc kielicha. - Wasze zdrowie, przyjaciele! 
- No i oczywiście Twoje - uzupełnił Lewy, i stuknęliśmy się wszyscy kielichami. 



Pierwszy toast za nami. Czas rozkręcić imprezę, pomyślałam. Nagle zadzwoniła do mnie Ania. Nareszcie! 
- Cześć Nadia! Wszystkiego najlepszego, spełnienia marzeń, dużo zdrowia i pomyślności! - od razu złożyła mi życzenia.
- Dzięki wielkie, kochana! A u Ciebie co tam?
- A nic takiego w sumie. Jak tam impreza? 

- Właśnie się rozkręca - spojrzałam z uśmieszkiem na towarzystwo. Włączyłam tryb głośnomówiący. 
- Pilnuj Roberta, żeby tam za dużo nie wypił - zaśmiała się Anka. 
- Ej Marco przynieś piwo - wrzasnął Lewy, chyba specjalnie żeby Anka usłyszała. 
- Nie będzie to takie proste - stwierdziłam. - Przyjechali z Mario samochodem ale chyba nie wrócą dziś do domu. Upiją się i tyle z tego będzie.
- Szybka jesteś - wypalił Mario. 
- Ale chyba wódki nie macie? - zaniepokoiła się moja przyjaciółka. - Piwo z wódką to mieszanka wybuchowa! Wiesz, jak potem głowa boli? 
- Nie wiem. Zapewne dziś się dowiem - zaśmiałam się. 
- Wy pijaki, tylko was zostawić na moment! Nadia, chociaż Ty głowy nie strać - zaśmiała się Ania. - Muszę kończyć, bawcie się dobrze. Pa! 
- Dziękuję Ci bardzo, pa - rozłączyłam się. 
Czułam, że będzie to bardzo alkoholicka 19-tka. Ciekawe, co by moi rodzice powiedzieli! 
- A Lewy i tak zaliczy zgona - pokiwał głową Mats.
- Już nie będę gadał, kto zgona zaliczy... - odgryzł się Lewy. 
- Ja ciebie Mats pijanego nie będę prowadziła, zapomnij - wtrąciła się Cathy. 
- Może być równie dobrze na odwrót - powiedziałam. 
Roześmialiśmy się. Oni byli we dwójkę, ja miałam większy problem, bo musiałam sama wracać. 
- Ja będę musiała sama wracać. - powiedziałam wkurzona. - A wy chociaż we dwójkę! 
- Chyba z choinki się urwałaś, nie puszczę Cię samej i do tego podpitej - powiedział Marco. - Jeszcze ktoś na Ciebie napadnie. 
- To może poprzestanę na szampanie? - zażartowałam. 
- Niezły żart, a ja właśnie idę po flaszkę - powiedział Marco i zrobił jak powiedział. 
- Lewy, weź nie pij, będziesz prowadził - powiedział Mario. 
- Chyba cię coś gnie - powiedział Lewy. - Ty jesteś młodszy, mógłbyś się choć raz powstrzymać! 
- Jaja sobie robisz - stwierdził Mario. - Chcę opić zdrowie Nadii. 
- Ja mogę opić za Ciebie - zaoferował się Lewy. - Podwójnie. 
- Wy pijaki! Robert, Ania mnie prosiła abym nie dała Ci się upić - wypaliłam. - Będziecie tak szli ulicą, chwiejnym krokiem... 
- Zanim wróci, to już trzeźwy będę - powiedział mój ziomal. 
- Ja jej powiem, zobaczysz! - pogroziłam. Na żarty, oczywiście. Ania doskonale wiedziała, że Lewy nie będzie sobie żałował niczego. 
- Nadia, to twoje urodziny, więc Ty polejesz jako pierwsza - powiedział Marco, który właśnie przyszedł i podał mi czyścioszkę. 
- Nie ma sprawy - powiedziałam. Była cytrynowa, nie była najgorsza. Powoli impreza się rozkręcała. 



Wypiliśmy nieco czystej, to przyszła kolej na browary. Powoli czułam, że dostaję fazy. Wszyscy powoli się rozkręcali, najbardziej to chłopaki. Robiliśmy sobie sweet zdjęcia, wygłupialiśmy się. 
- Nadia, polej czystej - zawołał Mario. 
- Ależ proszę! 
- Ale faza, ja pier*olę - wykrztusiła Cathy. 
- Wszystko ok? - zaniepokoiłam się. 
- Tak, jak najbardziej... o, przestało padać? To ja wyjdę zapalić - powiedziała i wyszła do ogrodu. Poszłam za nią. 
- Ja też czasami palę. Nie przyznawałam się jednak chłopakom. Ale dość dawno nie paliłam.  - powiedziałam. 
- Serio? - zdziwiła się. - Ja zaczęłam, jak jeszcze 18-tu lat nie miałam. 
- A myślisz, że ja inaczej? 
- Raczej nie... Mam dwie paczki, widzę. Sztachnij sobie - zgodziłam się z chęcią. Dawno nie paliłam. Gdy jeszcze mieszkałam w Warszawie, to co najmniej pół paczki szło dziennie. Na szczęście, nie zapomniałam, jak się należy zaciągać. Poczułam, że w bani mi się kręci. 
- Smacznego, palaczki - Mario nas zaskoczył. 
- Dzięki, chcesz macha? - zaproponowałam.
- Nie, dzięki! Twoja mama wie, że palisz? 
- Jasne, paliłyśmy razem, jak jeszcze w Polsce mieszkałam - zażartowałam. 
- Ostro - stwierdził. - Albo daj spróbować! 
- Bierz, mam dwie całe paczki - powiedziała Cathy. 
Mario odpalił, i pokazałam mu, jak się zaciągać. Na początku mu nie bardzo wychodziło, ale w końcu dał radę. 
- Masakra, ale samolot mam od tego - stwierdził. 
- To od piwa! Które już pijesz? - zapytałam. - Jeszcze tyle wódki poszło... 
- Dziewczyno, ja już nawet nie liczę! Nie no żartuję... trzecie chyba - powiedział. 
- Jeszcze wino mamy i whisky co przynieśliśmy - Lewy przyszedł do nas. - Mario, nie wiedziałem że palisz! 
- A co tu się wyrabia? - Marco z Matsem także wyszli.
- A wy co tu wszyscy przyleźliście? - zawołała Cathy. - Chyba nas lubicie, co?  
- Nad życie, skarbie - powiedział Mats. - Jeśli o mnie chodzi. 
- Dobrze się bawicie? - zapytałam. 
Wszyscy zgodnie potwierdzili. Cieszyłam się niezmiernie z tych urodzin. 
Staliśmy sobie tak jeszcze, i paliłam sobie z Cathy. Chłopaki też nie omieszkali spróbować. Nagle znowu zaczęło kropić i musieliśmy wracać do domu. 
- Ale wy śmierdzicie - Marco machał sobie gazetą przed nosem. - Nadia, palaczu! 
- Ale co ty chcesz? - wzruszyłam ramionami. 
- Nadia, dawaj jeszcze po browarku - Cathy mi wcisnęła butelkę. 
Było już może po 20:00. Włączyłam radio. Akurat leciała piosenka Rihanny "Only Girl".   Świetna, bardzo ją lubiłam. 
- O, Rihanna - zawołała Cathy i podkręciła głośność. - Zatańcz ze mną! 
Chętnie się zgodziłam. Podałyśmy sobie ręce i zaczęłyśmy wirować. 
- Want you to make me feel like the only girl in the world - śpiewałyśmy na całe gardło. Pociągnęłam Mario za rękę, do tańca. Cathy pociągnęła Matsa. Lewy z Marco również się przyłączyli. Potem ja zatańczyłam z Lewym, a Mario i Marco usiedli i mieli niezły zaciesz. Popijali kolejne piwo. 
W końcu wszyscy usiedliśmy. Zmęczyły mnie trochę te wygibasy, nalałam sobie coli.
- Nie zapomniałaś o czymś? - Mats niespodziewanie wlał mi wódki do tej coli. 
- Mats, ogarnij - rzuciłam. 
- O 21 i tak musimy wracać - rzuciła Cathy. 
- Ej, zostawisz mnie samą wśród samców? - jęknęłam. 
- Będziesz miała fajnie - zaśmiała się. 
- Tak, fajnie... jeszcze bardziej mnie upiją - powiedziałam. 
- Będziesz dobrze wspominała 19 urodziny - rzucił Marco. 
- Zwłaszcza Ciebie - rzuciłam. Marco aż się zarumienił. 
- Nadia, a skąd masz takie ładne kolczyki? - zapytała Cathy. 
- Od Marco na urodziny.
- Marco, my o czymś nie wiemy? - Mario spojrzał przenikliwie na Marco. 
- Moja przyjaciółka zasługuje na super prezent na urodziny - powiedział tylko dumnie. 
- A z tym to się zgodzę - powiedział Mario. - Nadia, załóż tą czapkę od nas! 
Zrobiłam, jak chciał. Wyglądałam bardzo zabawnie. 
- Nadia jednorożec - rzucił Lewy. - Zróbmy zdjęcie pamiątkowe! 
Cyknęliśmy kilka fotek. Obiecał mi potem je przesłać na e-maila. W końcu musieliśmy pożegnać się z Matsem i Cathy, którzy musieli wracać. Przedtem wznieśliśmy pożegnalny toast z nimi. A może nawet i dwa. 
Zostałam sama z Mario, Marco i Robertem. 



- Nadia, jak wrażenia? - zapytał Lewy. 
- Jeszcze piwko? - zaproponował Mario. 
- Ej, lepiej whisky otwórzmy - powiedział Marco.
- Wy pijaki, jak teraz do domu wrócicie? - zapytałam. 
- Ja tam nie wiem - zaśmiał się Mario. 
- Odprowadzisz nas? Będziemy Ci na ramionach się opierać - powiedział Lewy. 
- Jeszcze czego - prychnęłam. 
Coraz bardziej czułam fazę. A chłopaki nie zamierzali przestać. Oni to mieli głowy. 
- Ej, może w butelkę zagramy? - zaproponowałam.
- Dawajcie - podchwycił pomysł Marco. - Ale będzie zabawa. 
- Bania jak u Cygana - powiedział Mario. - Nie ma to jak impreza z wami. 
- Dobra, zaczynamy - powiedziałam i zakręciłam butelką. Wskazała na Lewego. 
- Ok, Lewy... Szczerość czy odwaga? 
- Odwaga.
- Przytul Mario. - serio musiałam być nawalona. Takie durne zadanie mu wymyśliłam. 
Ale Robert spełnił je bez marudzenia. Uściskał kumpla, jakby go 100 lat nie widział. Zaczęłam się śmiać z Marco. 
- Ale śmieszne - Lewy zakręcił butelką. Wskazała na Mario, który też wybrał polecenie.
- Mario... pocałuj Nadię - powiedział Lewy ze śmiechem. 
Mario nie protestował. Myślałam, że jedynie cmoknie mnie w policzek, ale on poszedł na całość! Pocałunek z języczkiem... czuć było alkohol od niego. Jakby był trzeźwy, pewnie zastanowiłby się. 
- Mario, wariacie - zaśmiałam się. 
- Oj tam przecież to nic nie znaczyło - stwierdził. 
Dalej sobie nie żałowałam alkoholu. Było już późno. W końcu poczułam, że zasypiam... 

poniedziałek, 28 stycznia 2013

Rozdział 6

Od sobotniego rana, jakże miły dzień. 
Rodzice zadzwonili do mnie i złożyli mi życzenia, na facebooku również moi znajomi z Polski pamiętali o moim święcie. Cieszyło mnie to. 
Jednak to najbardziej nie mogłam doczekać się imprezki. W weekendy nie miałam pracy, jedynie od poniedziałku do piątku. Czyli miałam trochę czasu wolnego. 
Siedziałam sobie i oglądałam jakieś niemieckie programy, ale nic fascynującego. 
Na facebooku napisała do mnie przyjaciółka ze szkoły, Kamila. 

Cześć Nadia! Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, dużo zdrowia i szczęścia, abyś znalazła jakiegoś fajnego chłopaka w tym Dortmundzie! Tak przy okazji, co tam słychać w Szwabii? Nie czujesz się tam osamotniona? 

Parsknęłam śmiechem, jak to przeczytałam. Nie mam rodziny w Dortmundzie, ale za to wspaniałych przyjaciół. Życie tutaj wcale a wcale nie było nudne. Czasami były dni kiedy tęskniłam za rodziną. To chyba normalne. 

Cześć! Dzięki, Kamilka, dzięki wielkie! Nie, tutaj życie jest super, muszę przyznać. Czasami tęsknię za Warszawą. Nie mam tu rodziny, ale świetnych znajomych za to. Może kiedyś znajdzie się i Ten Jedyny... 

No właśnie, ciekawe, czy kiedyś znajdę Tego Jedynego. 
Pogoda była słoneczna i ładna. Na pewno uda się ognisko rozpalić.
Nie mogłam dłużej siedzieć w domu. Wyjdę na dwór, pomyślałam, chociaż mniej za prąd będzie do zapłacenia. No bo ile można siedzieć na facebooku lub przed TV? 


Szlajałam się bez celu po mieście. Dziadkowie zadzwonili z życzeniami oraz informacją, że wysłali mi na konto nieco pieniędzy, żebym sobie kupiła jakiś prezent z okazji urodzin. Poszłam i sprawdziłam ile to pieniędzy, całkiem niezła sumka. Aż się zdziwiłam. Postanowiłam więc pobuszować po sklepach z ciuchami. Miałam zamiar kupić jakiegoś ciuszka na dzisiejszą imprezę. 
Kupiłam sobie żółtą, krótką sukienkę. Miałam w domu czarne balerinki, więc będzie to do siebie pasować. Wstąpiłam także do BVB Shopu i kupiłam kolczyki z logiem Borussii. 
- To chyba wszystko - pomyślałam. - Trzeba wracać do domu i powoli się przygotowywać. 
Wtedy zadzwonił do mnie Marco. 
- Hej Nadia! Może już przyjdziesz, to wszystko zaczniemy już przygotowywać? 
- Cześć! Ok, tylko jeszcze zajdę do domu, ogarnę się i przyjdę. 
- Nie ma problemu, jeszcze jest czas. Pa! - rozłączył się. 
Poszłam jak najszybciej mogłam do domu, założyłam mój nowy nabytek. Wyglądałam całkiem nieźle. Uczesałam się w koka, zrobiłam delikatny makijaż i wyszłam. 


- Wszystkiego najlepszego, kochana, obyś zawsze była szczęśliwa i zdrowa, i tak piękna - Marco już od progu złożył mi życzenia. 
- Dzięki, ale piękną to ty mnie nie nazywaj - zaśmiałam się. - Nie należę do pięknych dziewczyn. 
- Jak to nie? - obruszył się. - W ogóle, świetny kolor sukienki. 
- Lepszy niż niebieski, no nie? - puściłam oczko. 
- O wiele! Najlepiej to wcale nie ubieraj się na niebiesko - poradził. 
Oboje nie znosiliśmy Schalke 04 Gelsenkirchen. 
- Wir sind die schwarz gelbe macht... - zanuciłam przyśpiewkę stadionową. 
- Wir sind die macht im Ruhrpott! - dokończył za mnie Marco. - Nur der BVB! 
- Masz torta? - zapytałam. 
- A tak, odebrałem - powiedział. - A co do alkoholi, to będziesz miała kaca jeszcze w poniedziałek, zobaczysz. 
- Ej, ja do pracy mam w poniedziałek - przypomniałam.
- A ja na trening, no i co? - wzruszył ramionami. - A urodziny są tylko raz na rok. 
- A ty masz dopiero w maju, no nie? 
- Daj spokój, w ostatni dzień maja - machnął ręką. 
- Oj ty pijaku - zaśmiałam się. - W ogóle jakie masz te napoje? 
- Dwie zgrzewki najtańszych jaboli, po 2 euro za butelkę - zaśmiał się. 
- No tak, tobie to więcej do szczęścia nie potrzeba - podsumowałam. 
- Ale mi pocisnęłaś. Żartowałem, bejbe. A tam stoją, dwie skrzynki piwa, wino czerwone i szampan. - powiedział.
- Więcej to się nie dało? - wytrzeszczyłam gały. - Ależ będę długi miała u Ciebie! 
- A, jeszcze wódka w lodówce stoi, no tak. - pokiwał głową. - Jakie tam długi, przestań kobieto! Wiesz dobrze, że chcę Ci pomóc. 
- To weź chociaż kasę za torta, nie chcę czuć się jak darmozjad - zaśmiałam się i próbowałam mu wcisnąć 20 euro, ale nie udało się. 
- Chodź lepiej stół przygotować - powiedział. 
Poustawialiśmy jedzenie i picie na stole, jeszcze 15 minut zostało do 17:00. Wyszliśmy do ogrodu, z nadzieją że będziemy mogli ognisko rozpalić, a tu klops! Czarne chmury zawisły nad Dortmundem. Będzie burza? 
- Ojej, niedobrze! Chyba nici z naszego ogniska - zmartwił się Marco.
- Oj, kiepsko... - jęknęłam. 
Zaczynało kropić. Taka ładna pogoda była, a tu taka niespodzianka. 
- Nadio, jaka ciota ze mnie! Zapomniałem Ci prezent dać - Marco się za głowę złapał. 
- Ojej! Już tyle od Ciebie dostałam... Cała ta impreza...
- Czekaj moment - przerwał mi Marco i pobiegł na górę. 
Gdy wrócił, trzymał małą torebkę. 
- Jeszcze raz wszystkiego najlepszego. Mam nadzieję, że Ci się spodoba. 
Zajrzałam. Były to moje ulubione orzechy w czekoladzie. Wcale nie takie tanie. Obok pudełeczko z... kolczykami z białego złota, z czerwonymi kamyczkami. Prześliczne. 
- O matko... jakie piękne - zawołałam. - A ile musiały kosztować! 
- Nie mów już mi o kasie, ważne że Tobie się podobają. Chciałem, żebyś była zadowolona - uśmiechnął się. 
- Dzięki... dzięki wielkie - uściskałam go mocno. 
- Nie ma za co. O, to chyba Mario z Robertem przyjechali? Widzę że z samochodu wysiadają - zauważył mój kompan. 
Nie pomylił się. Poszedł otworzyć drzwi, a ja założyłam te urocze kolczyki. Również pasowały mi do stroju. Zadowolona przejrzałam się w lustrze.
- No cześć, stary! A gdzie nasza solenizantka? - od progu słychać było Lewego. 
- Nadia, goście do Ciebie przyszli - zawołał mnie Marco, z zacieszem. 
- Wszystkiego najlepszego, kochana, obyś cieszyła się każdym dniem, abyś była zdrowa i znalazła fajnego faceta - Lewy mnie uściskał mocno. W ręku trzymał Jack Danielsa. 
- Imprezaaa! - wrzasnął od progu Mario. - Chodź tu Nadia do mnie, niech Cię ucałuję! 
Spełniłam jego prośbę ;) 
- Wszystkiego najlepszego, zdrowia, radości i spełnienia marzeń, a także abyś znalazła szczęście w miłości! 
- Dzięki Mario, mam nadzieję na to ostatnie - stwierdziłam. 
- Taki epicki prezent Ci z Lewym wymyśliliśmy, padniesz z wrażenia jak zobaczysz - zaśmiał się Mario. - Będziesz to musiała zakładać na każde nasze spotkanie! 
- Będziemy tak szli wszyscy razem, a ludzie będą gapili się na nas jak na debili - dodał Lewy. - Zobacz sama! 
Otworzyłam paczkę, była tam bombonierka i... czapka z rogiem, jakie mają bajkowe jednorożce. Do tego wściekle różowa. 
- Ahahahahaha, nie no to jest świetne! Nadia jednorożec - śmiał się Marco. 
- Ale wy pomysłowi, nie no uwielbiam Was - padłam Lewemu i Mario w ramiona. 
- A my Cię jeszcze bardziej - powiedział Mario. - Ej, tam chyba coś jeszcze było w tej paczce! 
Zajrzałam. Były tam perfumy firmy Nike. Miały zniewalający zapach. 
- I jak, zapach się podoba? - spytał Lewy. 
- Jeszcze jak! 
W tym momencie przyszli Mats z Cathy. 
- Cześć wszystkim! - powiedział Mats. - Nadia, wszystkiego dobrego, szczęścia w pracy i spełnienia marzeń! 
- Przyłączam się do życzeń Matsa, a to od nas - uśmiechnęła się Cathy. Wymieniłyśmy uściski. 
Zobaczyłam, co od nich dostałam. Była to maskotka klubowa Borussii, czekoladki, oraz koszulka z napisem Leuchte Auf. Odnosiło się to do piosenki o BVB "Leuchte Auf Mein Stern" (Świeć Moja Gwiazdo). 
- To jak, zaczynamy imprezę? - rzuciłam. 
Wszyscy chętnie na to przystali. 

niedziela, 27 stycznia 2013

Rozdział 5

Dałam już cynk tym, których chciałam zaprosić na sobotę na urodzinki. Byli to : oczywiście Mario, Robert i Marco (ten ostatni miał miejsce udostępnić i mi pomóc!), a także zaprosiłam Matsa z jego dziewczyną Cathy. Znałyśmy się, ale nie tak dobrze jak z Anią. Dzwoniłam także do Kuby, Łukasza oraz Moritza, ale oni wszyscy powyjeżdżali. Ich strata! Najwyżej coś ich ominie ;)

*

Nadszedł piątek. Wychodziłam już z pracy, gdy napotkałam przed sklepem Marco.
- O, Nadia, czekałem na Ciebie. Robiłaś już jakieś przygotowania na ten melanż? - rozbrajająco się uśmiechnął.
- Tobie Marco to kupię soczek jabłkowy - zaśmiałam się. - Dzisiaj mam zamiar jakieś zakupy zrobić.
- Skoro to ma być u mnie, to może Ci pomogę? Obiecałem w końcu...
- Okej, to będziesz niósł torby!
- Czego sobie życzysz skarbie - Marco mnie objął ramieniem i poszliśmy.
- Ojej, a co tobie się stało? 
- A co miało się stać? - Marco się zdziwił.
- Zwracasz się do mnie "skarbie" itd...
- A! Bo tak bardzo Cię uwielbiam, wiesz?
- Sama radość - stwierdziłam.
W supermarkecie wzięliśmy jakieś chipsy, picie, słodycze i dania tylko do odgrzania w mikrofali (i kiełbaski do podgrzania na ognisku).
- Mam nadzieję, że rodzice mi coś wysłali na konto, bo trochę poszło na te zakupy - westchnęłam, gdy wychodziliśmy. - O nie, zapomniałam jakieś napoje z procentami wziąć!
- Spokojnie Nadia - Marco mnie uspokoił. - Jutro i tak mam jakieś sprawy do załatwienia na mieście, więc ja mogę to załatwić. Dobrze?
- A czemu nie, tylko będę musiała kasę wziąć z konta.
- A weź przestań! Dziewczyno, absolutnie nie musisz mi nic zwracać.
- Marco, ale...
- Żadnego ale, lepiej pomyślmy co z tortem. Przydałby się jakiś wyjątkowy, prawda? - stwierdził Marco.
- Prawda, prawda... - pokiwałam głową.
- Wiesz co? W pobliskiej cukierni można zamówić tort z jakim chcesz napisem czy rysunkiem. Może zamówiłabyś taki z logiem BVB?
- Wspaniały pomysł! Na jutro byłby gotowy?
- Na pewno. Na 17:00 na bank - powiedział.
O matko, co ja bym bez niego zrobiła! Musiałabym przesunąć wtedy tę imprezę o kilka dni, bo musiałabym wszystko sama to ogarnąć.

*

Tort został zamówiony, taki jak proponował mi Marco. Posprzątaliśmy salon, w którym miała odbyć się prywatka, no i ogród. Mieliśmy zamiar ognisko rozpalić i kiełbaski usmażyć, jeśli tylko pogoda pozwoli.
Wszystko było już w zasadzie gotowe, tylko jeszcze Marco miał jakiś alkohol załatwić. Już się bałam kaca w niedzielę.
Siedzieliśmy sobie na kanapie, popijając sok porzeczkowy i rozmawiając.
- Marco, dzięki... - wyszeptałam.
- Za co kochana?
- A za to wszystko, że mi pomogłeś i udostępniłeś miejsce na imprę.
- Nie dziękuj mi, po prostu chciałem Ci pomóc... Nadia, a co jak kac będę miał do poniedziałku? Trening wtedy mamy!
- To nie pij - zaśmiałam się.
- Dobry żart! Twoje zdrowie przynajmniej trzeba opić, żebyś była szczęśliwa, żebyś w Dortmundzie już zawsze mieszkała...
- Oj dobra, starczy - przerwała mu ze śmiechem. - Jesteś taki... taki...
- Jaki?
- Wspaniały - westchnęłam i go objęłam w pasie. Jak dobrze było mieć takiego przyjaciela jak Marco.

sobota, 26 stycznia 2013

Rozdział 4

Smutno mi było, że Anki w sobotę nie będzie. Tak się składało, że w sobotę kończyłam 19 lat i chciałam spędzić ten dzień z całą moją paczką. Miałam zamiar urządzić jakieś skromne przyjęcie. Tyle że nie widziało mi się, aby je w moim mieszkaniu w bloku urządzać. Postanowiłam zapytać chłopaków o radę, jak ich spotkam.
Nagle zadzwoniła moja komórka. To była Anka.
- Hej Nadia! Co tam w Dortmundzie słychać?
- Nic w sumie takiego, dziś też mam dzień wolny. Może potem napadnę kogoś z naszej wspaniałej paczki... A tak w ogóle, będziesz już w sobotę w Dortmundzie?
- W sobotę? Oj, raczej nie, kochana. Ach, no tak... Ty przecież masz urodziny w sobotę! Tak mi przykro. Urządzasz jakąś imprezę?
- No mam zamiar jakieś skromne spotkanie zorganizować, i chciałabym żebyś była.
- Też bym chciała. Ale rozumiesz, sprawy zawodowe... Może gdy wrócę, wyjdziemy gdzieś we dwie opić Twoje zdrowie? Co Ty na to?
- Brzmi fajnie.
- Pewnie że fajnie. Oj, muszę kończyć, może jeszcze kiedy się odezwę. Pa!
- Pa - rozłączyłam się.
No cóż, przynajmniej pamiętała, że mam swoje święto w sobotę.

*

Postanowiłam, tak jak mówiłam Ani, napaść kogoś z naszej paczki. Wybór padł na Lewego. Nie widziałam się z nim dość długo.
Pewnie siedział sam w domu, skoro Anka wyjechała. Jak się później okazało, pomyliłam się.
Ucieszył się, kiedy zobaczył, kto zadzwonił do jego drzwi.
- Nadia, sto lat Cię nie widziałem! Wchodź! - prawie wepchnął mnie do środka.
- Też tęskniłam - uśmiechnęłam się. - Co tam powiesz?
- Miałem właśnie wyjść do sklepu. Idź do salonu, niedługo wrócę i sobie pogadamy - Lewy wziął plecak, założył buty i wyszedł.
Poszłam do salonu, a tam sobie siedzą moi dwaj kochani kamraci, którzy wpadli na podobny pomysł odwiedzenia dziś Lewego. Spodziewałam się, że spędzają dziś czas z rodziną, w końcu mieli ją tu na miejscu, nie to co Lewy i ja.
Ci kamraci, czyli Mario i Marco, zacieszu dostali jak tylko weszłam do pomieszczenia.
- O, któż to przyszedł, sama Nadia Hanf! - Mario od razu wstał i mnie przywitał tradycyjnie uściskiem i całuskiem w policzka. - Całe 3 dni bez spotkania!
- Co, stęskniłeś się? - zadziornie zapytałam.
- Ja bardziej - Marco niemal wyrwał mnie z ramion Mario.
- Nadia i tak mnie bardziej kocha - Mario założył ręce i spojrzał z udawanym fochem na kumpla.
- Chciałbyś, koleś! - Marco mnie z całej siły przytulił do siebie i patrzył na Mario z złośliwym uśmieszkiem. - Zobacz jak Nadia mnie uwielbia.
- Ej, nie uduś mnie... - pisnęłam.
- Przepraszam kochana - Marco uwolnił mnie z uścisku. - Zostawię was samych na moment, idę do...
- Idź idź! Chętnie skorzystamy, nie Nadio? - Mario został zacieszu.
Usiedliśmy na kanapie, Mario polał mi coli. Zauważyłam, że już jedną butlę zdążyli wypić. Nałogowcy! Ale ok, ja tak samo. Już 4-5 lat nie mogę żyć bez tego napoju bogów. Wiem, że cola jest niezdrowa, no ale mam do niej straszną słabość.
- Nadia, czy ja o czymś nie wiem? - zapytał mnie mój ziomal.
- Ale o co ci chodzi? - zapytałam. 
- Czy wy, z Marco... jesteście razem? - zapytał cicho. - Nie żebym był zazdrosny. Nawet świetnie by było jakbyście razem byli. Pasujecie do siebie.
- A weź przestań! On po prostu musi mnie uwielbiać,  jesteśmy bliskimi przyjaciółmi i tyle. Ja tam lubię się z nim wygłupiać... - wyjaśniłam. - Z tobą też zresztą!
- Ale ja odnoszę wrażenie że od pewnego czasu...
- E tam, bzdura. - uszczypnęłam go za oba policzki. - Jak Ci ślicznie z rumieńcami!
- Jak ja zaraz tobie rumieńce zrobię, to będziesz przez tydzień je mieć - Mario złapał mnie za policzki i ani myślał puścić. - Będziesz czerwona jak stary alkoholik!
- Lamo, ogarnij emocje - wystękałam.
- Może Cię Marco uratuje - zachichotał.
Na szczęście, Marco właśnie wszedł do pokoju.
- Ty, masz coś do Nadii? - Marco złapał Mario za szyję, a ten się śmiał. - Zaraz patelnią w łeb dostaniesz!
- Okej! Patelnia Lewego jest fajna! - Mario pokiwał ochoczo głową.
Reus skoczył do kuchni i ją przyniósł. Faktycznie fajna, bo miała logo BVB. Stanął z nią nad Mario i groził, że mu przywali.
- No i co teraz? - naigrywał się.
- Przyjacielu, litości... - Mario udawał wystraszonego. Miałam niezły ubaw, patrząc na ich niby-spory.
- Ty moim przyjacielem? - Marco wytrzeszczył gały.
- Straszna z Ciebie ciota, ale i tak cię uwielbiam.
- No dobrze, no niech Ci będzie... - Marco odłożył patelnię. - Ale Nadia, przyznasz, że on jest taki trochę świrnięty, no nie?
- Tak jak Ty - pokiwałam głową. - Gdzie ten Lewy w ogóle?!
- Po co ci Lewy, masz nas - Marco wyszczerzył się najbardziej jak mógł. Usiadł Mario na kolanach. - No chodź tu, nie krępuj się!
- A ty gdzie mi wlazłeś - rzucił Mario.
- Na kolana, ziom - Marco dał mu kumpelskiego buziaka w skroń. - Nie kłóćmy się już dzisiaj!
- No ok... to jutro w takim razie - zgodził się Mario. - Życie bez sporów byłoby troszkę nudne.
- A jutro to ja do roboty mam - westchnęłam. Usiadłam chłopakom na kolanach. Te zapachy ich perfum prawie zawróciły mi w głowie. Zwłaszcza perfumy Marco...
W końcu, Lewy wrócił.
- No, nareszcie! Przyznaj się, specjalnie tak długo, żebym musiała z tymi ćmokami się użerać!
- Widzę, że dobrze ci jest z nimi, nie gadaj. - Lewy się zaśmiał. - Idę rozpakować zakupy, zaraz wracam.
- Tak, wrócić miałeś też zaraz - pokiwałam głową.
- A niech wcale nie wraca. - zaśmiały się miśki, na których kolanach siedziałam.
Spróbowałam wstać, ale trzymali mnie.
- A ty gdzie już uciekasz! Zostajesz - kategorycznie stwierdził Marco.
- Dokładnie! 3 dni cię nie widziałem i chcę się tobą nacieszyć - wtórował mu Mario.
- Całe, długie 3 dni... - pokiwałam głową.
- Dokładnie - zgodził się Mario, który nie wyczuł ironii w moim głosie. - Taka przyjaciółka jak Ty to skarb.
- Och - jak ja lubiłam takie wyznania. Nie miałam rodziny w Dortmundzie, przyjaciele więc byli dla mnie bardzo, ale to bardzo ważni...
- Tak, jeszcze mnie przykujcie do ściany... - ziewnęłam. Zachciało mi się spać, nie wiadomo czemu. Była chyba 16:30 dopiero. - Spać mi się chce, puśćcie mnie wy ćmoki.
- To śpij, słodkich snów - Marco zaczął mnie głaskać po głowie.

*

Faktycznie, usnęłam w ramionach chłopaków. Gdy się obudziłam, była 17:00, a ja dalej siedziałam im na kolanach.
- Przyśniłem Ci się? - Marco od razu podjął rozmowę.
- Koszmary rzadko mi się zdarzają - odparłam z złośliwym uśmieszkiem.
- Też Cię kocham! Jak przyjaciółkę - dodał, widząc spojrzenia Lewego i Mario.
- To może ja Ci się przyśniłem? - zapytał Mario.
- Mówiła przecież, że koszmary rzadko się jej zdarzają! Głuchy? - Lewy zabawny jak zwykle. Zaczęliśmy się śmiać. - Nadia, w sobotę masz urodziny, prawda?
- Prawda - potwierdziłam. - I tak się zastanawiam nad imprezą. Nie widzi mi się jej w bloku urządzać...
- To możesz u mnie urządzić! - zaoferował się Marco. - Caroline już się wyniosła, mieszkam sam. Chyba tylko naszą paczkę chcesz ugościć, no nie?
- Raczej - pokiwałam głową. - Jakiegoś grilla może rozpalić.
- Mam miejsce na ognisko - powiedział Marco. - Zresztą, będę mógł pomóc Ci w przygotowaniach.
- To zaczniemy je w czwartek. Chyba wystarczy czasu - stwierdziłam. Jak dobrze mieć w kimś wsparcie! Myślałam, że skoro Ani nie ma, to wszystko sama będę musiała ogarnąć. Byłam mile zaskoczona. ;)
Posiedziałam jeszcze trochę z wariatami, w końcu się pożegnałam i wróciłam do domu. Kolejne miłe popołudnie ze świętą trójcą - pomyślałam zadowolona. :)

piątek, 25 stycznia 2013

Rozdział 3

Budzę się w poniedziałek, patrzę na zegarek, a tu 12:00!
- O matko, dobrze że do pracy dziś nie mam - pomyślałam.
Poszłam do kuchni. Jadłam śniadanie i popijałam kawę, myśląc, co by porobić tego ślicznego dnia. Ciągle przed oczami miałam porażkę Borussii w Monachium. Ciężko było to przeboleć. Prestiżowe trofeum przeleciało koło nosa. Chociaż na pewno nie można zarzucić chłopakom, że się nie starali. Wręcz przeciwnie.
Nagle usłyszałam dzwonek do drzwi. Pomyślałam, że to Marco. Ale się pomyliłam. To była Anka.
- Cześć Naduś, wpadłam tylko się pożegnać. Wyjeżdżam na tydzień. Sprawy zawodowe mnie wzywają - uśmiechnęła się.
- Nic nie mówiłaś wczoraj - nie ukrywałam zdziwienia. - I zostanę tu sama z tymi matołami? Ej no...
- Oj szybko zleci. - Ania próbowała mnie pocieszyć. - Muszę pędzić! Niedługo mam samolot. Zadzwonię do Ciebie, jak tylko znajdę chwilkę. Pa - uściskała mnie, cmoknęła w policzek i poszła.
No, ładnie. Myślałam, że może jutro wyciągnę Ankę na zakupy czy gdzieś, ale musiała wyjechać. Chłopaków raczej nie uda mi się wyciągnąć.

*

Snułam się bez celu po mieście. Chłopaki chyba nie mieli dziś treningu. Pewnie siedzą w domu i przeżywają wczorajszy mecz - stwierdziłam. Postanowiłam, że dziś nie będę ich zadręczać, pomyślałam że jutro się odezwę do któregoś z nich.
Szłam tak sobie, nagle napotkałam pewną znajomą osobę na swojej drodze. Tą osobą była eks Marco - Caroline. Ona też mnie od razu rozpoznała.
- O, kogo ja tu widzę - zaczepiła mnie. - Nadia która wyemigrowała z Polski, po to żeby ukraść mi faceta!
- Ale o co ci chodzi?! - wkurzyłam się. - My z Marco tylko przyjaciółmi jesteśmy. Rozstał się z tobą, bo się widocznie nie dogadywaliście. Poza tym, facetów nie można trzymać pod kloszem całe życie.
- Przestań mnie pouczać! Powiedziałabym, że odkąd ty się w Dortmundzie pojawiłaś, to zaczęły się nasze problemy w związku. Ciągle przychodzisz na treningi chłopaków i się aż ślinisz do Marco. I jemu to się zaczęło podobać, i w końcu mnie zostawił! PRZEZ CIEBIE - wrzeszczała już Caroline.
- Przestań z siebie idiotkę robić. Powtórzę Ci jeszcze raz, ja i Marco tylko przyjaciółmi jesteśmy, a że ty jesteś taka chorobliwie zazdrosna i w to nie wierzysz, to twój problem. - starałam się być opanowana, ale czułam, że zaraz mnie nerwy poniosą. - Ty to byś najchętniej go w klatce zamknęła i nie pozwalała nigdzie wychodzić. Nie moja wina że taka zaborcza do bólu jesteś. Jak taka dalej będziesz to staropanieństwo gwarantowane. A tak przy okazji, Marco mówił mi kiedyś że nienawidzi brudnych paznokci u kobiet. - spojrzałam na jej paznokcie, i złośliwie się uśmiechnęłam.
Caroline gdy to usłyszała, dostała ataku agresji.
- ZABIJĘ CIĘ SZMATO - wrzeszczała, i rzuciła się na mnie. Chciała mnie przewrócić, ale zrobiłam unik. - Najlepiej by było, jakbyś w ogóle z Polski nie wyjeżdżała! Marco jest mój, rozumiesz, złodziejko?!
- Uspokój się, wariatko! Chyba leków dziś nie wzięłaś! Co ty mi próbujesz w ogóle wmówić!
- Ty, ty suko... - Caroline złapała mnie za szyję. - Ja ci tego nie daruję, ja wiem swoje!
- Nie pozwalaj sobie - odepchnęłam ją. - Ania zna karate, i jak jej powiem że mi wygrażasz to po tobie.
- Podziękuję jej i Lewemu bardzo serdecznie, że Cię tu ściągnęli. Pewnie mieli na celu żebyś odbiła mi chłopaka. Ania mnie nie lubiła od początku.
- Jeśli to prawda, nie dziwię się jej - zaśmiałam się dość bezczelnie. - Ile mam jeszcze razy k*rwa powtarzać, że nie jesteśmy z Marco parą?! Przyjmij to wreszcie do wiadomości i nie wmawiaj mi bzdur. A ściągnęli, jak ty to mówisz, dlatego że jestem z nimi zaprzyjaźniona. Poza tym jestem tutaj szczęśliwa, mam przyjaciół, pracę, i taka wariatka jak Ty na pewno mi tego nie zepsuje.
- I tak ci nie wierzę.
- Twój problem, moja droga. Radziłabym Ci jednak skończyć z tą zaborczością, bo żaden facet nie zniesie czegoś takiego. - wydawałam się sobie bardzo mądra. Caroline kompletnie nie umiała się opanować.
- Nie będzie mi taka szmata morałów prawiła! Zamknij się już ku*wa! - Caroline zaczęła mnie szarpać. - Zniszczę cię!
- Puszczaj mnie - krzyknęłam przerażona. Kto mógł przewidzieć, do czego ona może być zdolna! - Puszczaj!
Zobaczyłam biegnącego  Marco. O matko, ależ się ucieszyłam na jego widok!
- Ej! Zostaw Nadię - krzyknął Marco i odciągnął Caroline, która aż kipiała złością. - Wszystko w porządku, Nadia?
- Tak... twoja eks zarzuca mi, że to przeze mnie ją zostawiłeś - wyznałam. - Rzuciła się na mnie, wrzeszczy, na ulicy... Wstydu trzeba nie mieć!
- Caroline, wyjaśniałem Ci przecież, że to nie przez Nadię! To tylko i wyłącznie przez twoją chorą zazdrość i zaborczość. Rozumiesz to ku*wa?! - Marco też już się zdenerwował. Nie dziwię się. Caroline potrafiła najspokojniejszą osobę doprowadzić do szału.
Marco objął mnie ramieniem. Dopiero teraz poczułam się bezpiecznie.
- Jeśli jeszcze raz tak mnie napadniesz, to złożę doniesienie na policji. - pogroziłam. - W ogóle, jak masz problem z panowaniem nad sobą to idź do psychologa. Żegnam!
Byłam jeszcze rozstrzęsiona całą tą kłótnią. Patologia po prostu. Dlaczego ona mi tak zarzucała, że to moja wina, to jej rozstanie z Marco? To, że byłam jego bliską przyjaciółką, nie oznaczało że on ją zdradzał ze mną czy coś.
- Nadia... nie przejmuj się. To nie twoja wina - pocieszał mnie Marco. - Ona po prostu chce znaleźć winnego, ale swoich błędów to ona nie widzi.
- Wiem... Marco, ale widzisz, jaka ona jest. A jak coś mi kiedyś zrobi? Ona święcie wierzy że wasze rozstanie to moja wina.
- Jeżeli by ci groziła, nachodziła cię czy coś podobnego, od razu mi powiedz. Nie możesz dać się jej zastraszyć. - Marco przytulił mnie. Dobrze było mieć takiego przyjaciela jak on.
- No proszę proszę! Co ja widzę - usłyszałam komentarz Caroline, która przyszła za nami. - Obściskują się na ulicy i twierdzą, że parą nie są...
- Przyjaciółki nie mogę przytulić? Nie ty będziesz o tym decydowała - wkurzył się Marco. - Idź stąd i nas nie denerwuj.
Caroline poszła, prychając pod nosem. Serdecznie miałam dość wszystkiego.

*

Marco zaprosił mnie do siebie na herbatę. Chętnie przyjęłam zaprosiny.
- A miałam dziś nikomu z Was głowy sobą nie zawracać - powiedziałam cicho.
- A niby czemu? - zdziwił się Marco.
- Niemal codziennie się wszyscy widujemy... a i jeszcze wczoraj przegrany mecz w Monachium... - westchnęłam. - Myślałam, że każdy z was musi to jakoś sam przeboleć.
- Tak, widujemy się codziennie. Co do mnie, nie mam wcale ochoty tego zmieniać - Marco uśmiechnął się do mnie tak uroczo, że aż mi serce zabiło mocniej. - I myślę, że Mario i Lewy tak samo myślą. A co do wczorajszego meczu, nie ma sensu rozpamiętywać porażki. Jeszcze będzie okazja się odegrać. Zobaczysz - objął mnie ramieniem i przytulił mocno do siebie. - Nie strać wiary w Borussię.
- Nigdy nie stracę, tego możesz być pewny. Jesteście wspaniałą drużyną. - powiedziałam. - Macie jutro trening?
- Nie, ten tydzień mamy wolny.  - Marco pogładził mnie po włosach. - Słyszałem, że Ania wyjechała?
- A tak, dziś przychodziła żeby się pożegnać. Sprawy zawodowe, wiesz - uśmiechnęłam się. - Na cały tydzień mnie zostawiła z wami. Ja z wami przecież nie wyrobię - humor zaczął mi powracać. Marco to umie człowieka pocieszyć!
- Na cały tydzień Cię opuściła... o, to tortury cię czekają - Marco szelmowsko się wyszczerzył. - Niech no Cię dorwiemy razem z Lewym i Mario!
- No i co wy mi niby chcecie zrobić? - zmrużyłam oczy i spojrzałam lekceważąco. - Nie boję się was.
- Ha, zobaczysz!
- O, jaki groźny się zrobiłeś... Marco, ja się Ciebie boję - udawałam przestraszoną.
- Myślałaś, że jak nie jestem łysy to nie jestem groźny, taaak?
- Łysina by ci nie pasowała... chociaż, razem z tymi tatuażami... byłby niezły z Ciebie gangster. - stwierdziłam. - Oj zły ten Marco, zły. Ale i tak kochany - objęłam go w pasie i się przytuliłam. - Wiem, że dobry z Ciebie przyjaciel. Nie musisz przede mną twardziela zgrywać.
- Uwielbiam, jak okazujesz mi przyjaźń w ten sposób - powiedział blondyn.
- I o to Caroline właśnie się czepiała - westchnęłam.
- Nie mów już o Caroline. Caroline to przeszłość, rozumiesz? - spojrzał mi głęboko w oczy.
- Rozumiem. - odwzajemniłam to spojrzenie.
W końcu postanowiłam wracać do domu, trzeba było trochę tam posprzątać i ugotować sobie jakiś obiad. Marco uparł się, że mnie odprowadzi. Nie protestowałam w sumie. Z nim czułam się bezpiecznie. A jakbym znowu natknęła się na jego eks?

*

Sprzątając dom, rozmyślałam sobie o Marco. Kilka razy przychodziło mi do głowy, że mogłabym być w parze z takim chłopakiem jak on... Nic mu nie brakuje. Czuły, szarmancki, zabawny chłopak, w dodatku wyśmienity piłkarz. I jaki przystojny!
- Nie! To niemożliwe - powiedziałam sama do siebie. - To że on tak chętnie ze mną przebywa, nie musi oznaczać że zakochany jest we mnie. Lewy i Mario też chętnie ze mną przebywają... Nie mogę sobie robić nadziei!!!
Sprzątałam, rozmyślałam i jednocześnie smażyła się na patelni jajecznica. Nagle zapach dymu wyrwał mnie z zamyślenia. Pobiegłam do kuchni, i stwierdziłam że moja jajecznica się przypaliła. Zaczęłam śmiać się z samej siebie.
- Dobrze że się skapnęłam, inaczej cały blok poszedłby z dymem - pomyślałam rozbawiona. - I chłopaki już by mnie nie zobaczyli.
Dobrze, że wtorek również miałam wolny od pracy. Chłopaki cały tydzień wolny mieli, więc mogłam się na luzie z nimi spotykać i się cieszyć życiem :)