Miałam nadzieję spotkać się wkrótce z Anką, która miała dziś wrócić do Dortmundu.
Wszystko układało się nieźle, miałam nadzieję, że tak pozostanie jak najdłużej. Jednak szybko dobra passa się przerwała...
Z pracy wracałam rozmarzona. Przechodząc na drugą stronę ulicy, przy rogu, nie rozejrzałam się, czy jakiś samochód jedzie. Zaczęłam przechodzić, a tu nagle zza rogu wyskoczył samochód. Przyśpieszyłam gwałtownie, ale nic to nie dało. Auto we mnie walnęło, i upadłam na ziemię. Straciłam przytomność.
*
Ocknęłam się dopiero w szpitalu. Na szczęście, miałam swoją torebkę przy sobie, i nikt mi niczego nie ukradł. Nikogo na sali nie było oprócz mnie.
Nagle weszła lekarka.
- Jak się pani czuje? - zapytała.
- A nawet dobrze... ale głowa mnie trochę boli - powiedziałam.
- Na szczęście, nic poważnego się nie stało. Niech pani Bogu podziękuje, bo mogło się skończyć kalectwem. - powiedziała. - Pani jednak zostanie wypisana jutro. Proszę odpoczywać. - i wyszła.
Całe szczęście. Ale jutro i tak do roboty iść nie mogę. Jednak na pewno dostanę zwolnienie lekarskie i uniknę ochrzanu.
- Mam Bogu dziękować? - pomyślałam. - Jestem ateistką od 5 lat!
Tak, jestem ateistką... i dobrze mi z tym. Kto mnie lubi, ten rozumie.
Nagle ktoś zapukał do drzwi. Weszła jakaś kobieta.
- Dzień dobry - powiedziała. - Najmocniej przepraszam, to ja panią potrąciłam! Mam nadzieję, że nic poważnego się nie stało?
- Całe szczęście, wszystko jest w porządku.
- Niech mnie pani nie pozywa o odszkodowanie... ja bez tego mam dość problemów! Bardzo panią proszę. Możemy załatwić to polubownie?
- Jak by pani chciała?
- Zapłacę pani, w ramach odszkodowania, pewną sumę pieniędzy.
- Ale nic mi się nie stało takiego...
- Nieważne. - kobieta wyciągnęła portfel i wyciągnęła 400 euro. - Proszę. Na pewno się przyda.
- Dziękuję... - powiedziałam. - Następnym razem nie będę szła rozmarzona po ulicy.
- Mam nadzieję - powiedziała. - Na mnie już jednak czas. Do widzenia!
- Do widzenia. - ja jeszcze nie pomyślałam o wystąpieniu o odszkodowanie, a kobieta już przyszła w tej sprawie! Widocznie miała jakieś powody, dla których chciała sprawę polubownie załatwić.
W sumie, to nie jej wina, to ja szłam rozmarzona i się nie rozejrzałam na boki. A rodzice zawsze mnie o to upominali! Ciekawe, jak teraz by zareagowali.
Schowałam pieniądze do torebki, sprawdziłam komórkę.
- Nikt mnie nie kocha, nikt nie pisze - stwierdziłam. - Trudno! Prześpię się teraz trochę.
*
Obudziłam się tuż przed szpitalną kolacją. Podali mi do łóżka gotowane jajko, kromkę chleba z margaryną i kawałek żółtego sera, plus pomarańcza oraz zielona herbata. W ogóle, to już o 18 kolacja? Gdy skończyłam jeść i odniosłam talerz, zadzwoniła moja komórka. To była Ania.
- Nadio, skarbie, wróciłam! - obwieściła mi uroczyście.
- Cieszę się bardzo - powiedziałam. - Co tam słychać?
- Siedzimy z Robertem przed telewizorem. Ogólnie nic szczególnego. A co tam u Ciebie?
- W szpitalu jestem - powiedziałam smutno. - Pod samochód wpadłam.
- Jak to, wpadłaś pod samochód? - przeraziła się moja kumpelka. - Co z tobą w takim razie?!
- Lekarka powiedziała, że nic mi nie jest. Ale mogło skończyć się kalectwem.
- Boże, teraz to pomyślałam, że na zawał padnę. Oj, Nadia!
- Ale to moja wina. Kobieta która prowadziła auto, nie złamała reguł. To ja nie rozejrzałam się na boki, a przed rogiem przechodziłam przez ulicę. I tam nie było pasów chyba.
- Na litość boską, Nadio, uważaj na przyszłość! Bo my tu trupem padniemy! - słychać było w głosie Ani szok. - Robert chce z tobą pogadać tak w ogóle.
- Ok... no cześć Lewy! - powiedziałam. - Jak tam trening dzisiaj?
- Z tymi wariatami to zawsze jest ciekawie - stwierdził. - A ty jak się czujesz?
- Może być. Pospałam trochę, odpoczęłam. - powiedziałam.
- Jak się Marco dowie o Twoim wypadku, to sam wyląduje w szpitalu - powiedział Lewy. Dość dziwnym tonem.
- A Mario to nie? - zapytałam. - Też jest moim przyjacielem.
- No też, też... - zgodził się. Zdziwiona byłam. Czemu coś takiego powiedział?
- Martwicie się o mnie. Kochani jesteście. - powiedziałam z czułością.
- Pewnie że się martwimy, mogłaś życie stracić nawet. Będę kończył. Trzymaj się, Naduś. Pa! - rozłączył się.
Wiedziałam, że Lewy jutro na treningu powie wszystko Mario i Marco. Ale zanim oni skończą trening i wymyśliliby przyjść mnie odwiedzić, to już będę wypisana do domu. I dobrze. Wolę spotkać się z nimi w domu, niż w szpitalu.
Zadzwoniłam również do szefowej, uprzedzić, że nie będzie mnie jutro w pracy. Powiedziałam też, że przedstawię jej zwolnienie lekarskie po powrocie.
Siedziałam tak sama, grałam w gry na mojej komórce. Nie było zbytnio co robić, więc w końcu znużona zasnęłam...
*
Wtorkowy poranek. Poranny obchód, przyszli do mojej sali lekarze. Zbadali mnie, zadali kilka pytań. Stwierdzili, że wszystko w porządku, tylko mam się zbytnio nie przemęczać w najbliższym czasie.
Dostałam wypis i zwolnienie lekarskie z pracy, na dzisiejszy dzień. A jeżeli jutro nie czułabym się na siłach, prosili, abym przyszła po kolejne zwolnienie.
Wróciłam do domu. Tym razem ostrożnie szłam, nie wpadałam w zamyślenie.
Wzięłam tabletkę przeciwbólową, jak radzili mi w szpitalu.
*
Zawsze mieszkanie w bloku tuż pod moim było puste. Przyzwyczaiłam się do robienia głośnych kroków. Krzątałam się właśnie po mieszkaniu, gdy usłyszałam energiczne pukanie do drzwi. Była to jakaś obca kobieta, której wcześniej tu nie widziałam.
- Dzień dobry - powiedziała - czy byłaby pani tak miła, i przestała tak głośno chodzić w swoim mieszkaniu? Wszystko u mnie słychać!
- Dzień dobry... ale zawsze to mieszkanie puste było, odkąd ja tu mieszkam - powiedziałam zdziwiona. - Wprowadziła się tu pani niedawno?
- Tak, wczoraj wieczorem. Mam nadzieję, że się to nie powtórzy - powiedziała chłodno i poszła.
Jaka dziwna kobieta! Strasznie nerwowa. W ogóle nie przedstawiła się, nie przywitała się jakoś cieplej, tylko przyszła, żeby uwagę mi zwrócić. Wiele słyszałam, że sąsiedzi potrafią być wstrętni, ale sama nigdy w takiej sytuacji nie byłam. Miałam nadzieję, że dalej nie będę.
Starałam się chodzić nieco ciszej. Postanowiłam przeznaczyć ten dzień na kompletny odpoczynek, skoro już tak się, niestety, stało. Oglądałam telewizję, leżałam na kanapie. Po cichu liczyłam, że którychś z chłopaków mnie odwiedzi. Nudno było tak samej siedzieć...
- A nawet dobrze... ale głowa mnie trochę boli - powiedziałam.
- Na szczęście, nic poważnego się nie stało. Niech pani Bogu podziękuje, bo mogło się skończyć kalectwem. - powiedziała. - Pani jednak zostanie wypisana jutro. Proszę odpoczywać. - i wyszła.
Całe szczęście. Ale jutro i tak do roboty iść nie mogę. Jednak na pewno dostanę zwolnienie lekarskie i uniknę ochrzanu.
- Mam Bogu dziękować? - pomyślałam. - Jestem ateistką od 5 lat!
Tak, jestem ateistką... i dobrze mi z tym. Kto mnie lubi, ten rozumie.
Nagle ktoś zapukał do drzwi. Weszła jakaś kobieta.
- Dzień dobry - powiedziała. - Najmocniej przepraszam, to ja panią potrąciłam! Mam nadzieję, że nic poważnego się nie stało?
- Całe szczęście, wszystko jest w porządku.
- Niech mnie pani nie pozywa o odszkodowanie... ja bez tego mam dość problemów! Bardzo panią proszę. Możemy załatwić to polubownie?
- Jak by pani chciała?
- Zapłacę pani, w ramach odszkodowania, pewną sumę pieniędzy.
- Ale nic mi się nie stało takiego...
- Nieważne. - kobieta wyciągnęła portfel i wyciągnęła 400 euro. - Proszę. Na pewno się przyda.
- Dziękuję... - powiedziałam. - Następnym razem nie będę szła rozmarzona po ulicy.
- Mam nadzieję - powiedziała. - Na mnie już jednak czas. Do widzenia!
- Do widzenia. - ja jeszcze nie pomyślałam o wystąpieniu o odszkodowanie, a kobieta już przyszła w tej sprawie! Widocznie miała jakieś powody, dla których chciała sprawę polubownie załatwić.
W sumie, to nie jej wina, to ja szłam rozmarzona i się nie rozejrzałam na boki. A rodzice zawsze mnie o to upominali! Ciekawe, jak teraz by zareagowali.
Schowałam pieniądze do torebki, sprawdziłam komórkę.
- Nikt mnie nie kocha, nikt nie pisze - stwierdziłam. - Trudno! Prześpię się teraz trochę.
*
Obudziłam się tuż przed szpitalną kolacją. Podali mi do łóżka gotowane jajko, kromkę chleba z margaryną i kawałek żółtego sera, plus pomarańcza oraz zielona herbata. W ogóle, to już o 18 kolacja? Gdy skończyłam jeść i odniosłam talerz, zadzwoniła moja komórka. To była Ania.
- Nadio, skarbie, wróciłam! - obwieściła mi uroczyście.
- Cieszę się bardzo - powiedziałam. - Co tam słychać?
- Siedzimy z Robertem przed telewizorem. Ogólnie nic szczególnego. A co tam u Ciebie?
- W szpitalu jestem - powiedziałam smutno. - Pod samochód wpadłam.
- Jak to, wpadłaś pod samochód? - przeraziła się moja kumpelka. - Co z tobą w takim razie?!
- Lekarka powiedziała, że nic mi nie jest. Ale mogło skończyć się kalectwem.
- Boże, teraz to pomyślałam, że na zawał padnę. Oj, Nadia!
- Ale to moja wina. Kobieta która prowadziła auto, nie złamała reguł. To ja nie rozejrzałam się na boki, a przed rogiem przechodziłam przez ulicę. I tam nie było pasów chyba.
- Na litość boską, Nadio, uważaj na przyszłość! Bo my tu trupem padniemy! - słychać było w głosie Ani szok. - Robert chce z tobą pogadać tak w ogóle.
- Ok... no cześć Lewy! - powiedziałam. - Jak tam trening dzisiaj?
- Z tymi wariatami to zawsze jest ciekawie - stwierdził. - A ty jak się czujesz?
- Może być. Pospałam trochę, odpoczęłam. - powiedziałam.
- Jak się Marco dowie o Twoim wypadku, to sam wyląduje w szpitalu - powiedział Lewy. Dość dziwnym tonem.
- A Mario to nie? - zapytałam. - Też jest moim przyjacielem.
- No też, też... - zgodził się. Zdziwiona byłam. Czemu coś takiego powiedział?
- Martwicie się o mnie. Kochani jesteście. - powiedziałam z czułością.
- Pewnie że się martwimy, mogłaś życie stracić nawet. Będę kończył. Trzymaj się, Naduś. Pa! - rozłączył się.
Wiedziałam, że Lewy jutro na treningu powie wszystko Mario i Marco. Ale zanim oni skończą trening i wymyśliliby przyjść mnie odwiedzić, to już będę wypisana do domu. I dobrze. Wolę spotkać się z nimi w domu, niż w szpitalu.
Zadzwoniłam również do szefowej, uprzedzić, że nie będzie mnie jutro w pracy. Powiedziałam też, że przedstawię jej zwolnienie lekarskie po powrocie.
Siedziałam tak sama, grałam w gry na mojej komórce. Nie było zbytnio co robić, więc w końcu znużona zasnęłam...
*
Wtorkowy poranek. Poranny obchód, przyszli do mojej sali lekarze. Zbadali mnie, zadali kilka pytań. Stwierdzili, że wszystko w porządku, tylko mam się zbytnio nie przemęczać w najbliższym czasie.
Dostałam wypis i zwolnienie lekarskie z pracy, na dzisiejszy dzień. A jeżeli jutro nie czułabym się na siłach, prosili, abym przyszła po kolejne zwolnienie.
Wróciłam do domu. Tym razem ostrożnie szłam, nie wpadałam w zamyślenie.
Wzięłam tabletkę przeciwbólową, jak radzili mi w szpitalu.
*
Zawsze mieszkanie w bloku tuż pod moim było puste. Przyzwyczaiłam się do robienia głośnych kroków. Krzątałam się właśnie po mieszkaniu, gdy usłyszałam energiczne pukanie do drzwi. Była to jakaś obca kobieta, której wcześniej tu nie widziałam.
- Dzień dobry - powiedziała - czy byłaby pani tak miła, i przestała tak głośno chodzić w swoim mieszkaniu? Wszystko u mnie słychać!
- Dzień dobry... ale zawsze to mieszkanie puste było, odkąd ja tu mieszkam - powiedziałam zdziwiona. - Wprowadziła się tu pani niedawno?
- Tak, wczoraj wieczorem. Mam nadzieję, że się to nie powtórzy - powiedziała chłodno i poszła.
Jaka dziwna kobieta! Strasznie nerwowa. W ogóle nie przedstawiła się, nie przywitała się jakoś cieplej, tylko przyszła, żeby uwagę mi zwrócić. Wiele słyszałam, że sąsiedzi potrafią być wstrętni, ale sama nigdy w takiej sytuacji nie byłam. Miałam nadzieję, że dalej nie będę.
Starałam się chodzić nieco ciszej. Postanowiłam przeznaczyć ten dzień na kompletny odpoczynek, skoro już tak się, niestety, stało. Oglądałam telewizję, leżałam na kanapie. Po cichu liczyłam, że którychś z chłopaków mnie odwiedzi. Nudno było tak samej siedzieć...