Marco pobiegł do szatni. Usiadłam na ławce i przyglądałam się, jak ćwiczą żółto-czarni.
Nagle moje spojrzenie spotkało się ze spojrzeniem Moritza. Gdy mnie zobaczył, podbiegł do mnie od razu. Wstałam, żebyśmy mogli paść sobie w ramiona.
- Nadia! Żyjesz! - krzyknął szczęśliwy, obejmując mnie. - Powiedz, co się z tobą działo, moja przyjaciółko droga?
Jak mi się przypomniało, co się ze mną działo, zrobiło mi się nieco smutno. Ale postanowiłam zaspokoić ciekawość Moritza.
- Byłam uwięziona - wyznałam. - W piwnicy byłej dziewczyny Marco.
- Caroline?! - zapytał Moritz, robiąc wielkie oczy. - Jakim cudem tam trafiłaś?!
- Porwała mnie, jak wracałam do domu - westchnęłam. - Oczywiście nie była sama.
- Wiedziałem, że to suka - syknął. - Jak jeszcze Marco z nią był, to go ostrzegałem wielokrotnie, że nie jest to dziewczyna dla niego. Cały czas go kontrolowała, o wszystko wypytywała, czepiała się o byle co... Uwielbiała stawiać na swoim, to taka bezkompromisowa kobieta.
- Ale skąd ty wiesz? - zapytałam.
- Jak to skąd? Ciągle przychodziła na treningi - powiedział. - Chyba tylko po to, żeby tylko kontrolować i pouczać Marco. Więc coś wiem na ten temat.
- O matko... - westchnęłam.
- Ale że ciebie porwała i zamknęła, to grubo przesadziła! Powinnaś wytoczyć jej proces - powiedział mój kumpel.
- Pójdzie się do prawnika, i się to załatwi - powiedziałam. - Niech ją zamkną, i tego jej Hansa razem z nią.
- To jej chłopak? - zaciekawił się Mo.
- Nie wiem, i nie obchodzi mnie to - skrzywiłam się.
- Ok, ja wracam do ćwiczeń - uśmiechnął się Moritz.
- Okej - odparłam.
Marco wnet do nich dołączył. Zaczęłam się bawić swoją komórką, gdy nagle podszedł trener, Jurgen Klopp, i usiadł obok.
- Dzień dobry, Nadia - odezwał się. - Widzę, że jesteś tutaj stałym gościem - uśmiechnął się szeroko.
- Witam, witam - odpowiedziałam. - Mam nadzieję, że nie przeszkadzam. Zresztą, Marco lubi, jak przychodzę.
- Skądże, nie przeszkadzasz! Zresztą, zaobserwowałem, że Marco bardziej się stara i przykłada do tego, co robi, gdy jesteś. Pewnie chce ci zaimponować - tu trener puścił do mnie oko.
Bardzo lubiłam Jurgena, bardzo sympatyczny facet. Pożartujesz, porozmawiasz, Marco zawsze mi to powtarzał.
- No tak, już sobie posiedziałem. Widzisz? Już muszę do nich iść - trener pokręcił głową z uśmiechem i poszedł do chłopaków, którzy zaczęli się wygłupiać.
- Oni są wspaniali - powiedziałam ze śmiechem.
*
Minął trening, dość ciekawie, wyszliśmy z boiska we czwórkę. W piątek miała Anka wrócić, cieszyłam się już na jej powrót. Cathy miała pracę. Potrzebowałam jednak nieco damskiego towarzystwa, głównie to z chłopakami przebywałam.
- Wreszcie we czwórkę - cieszył się Mario.
- Też się cieszę! - zawołałam.
Mario wyciągnął butelkę ze swojego plecaka. Wziął łyka i jak nie splunie na ziemię!
- Fuj! - wykrzywił się.
- A tobie co? - zainteresował się Marco.
- Co to kurwa jest, woda ze stawku?! - wkurzył się.
Robert wyjął mu butelkę z ręki i pociągnął łyka.
- To chyba jakiś kompot - stwierdził.
- Jak ja nienawidzę kompotów - wzdrygnął się Mario. - Powodują u mnie torsje. W ogóle nie lubię domowych przetworów.
- To po co to brałeś? - zapytałam.
- Nie wiedziałem, co tu jest. To matka mi dała - wyjaśnił.
- Ale ty masz problemy - zaśmiał się Marco.
- Raczej matka ma, bo robi takie, za przeproszeniem, gówna - odparł. - Ja tam wolę się napić kupnego soku, a nie jakiegoś siuśkowatego kompotu ze zgniłych jabłek.
- A ja tam wolę coca-colę - odparłam.
- Żółwik! - zawołał wesoło Mario, i przybiliśmy żółwika.
- Gdzie idziemy? - zapytał Robert.
- Do ciebie - odparłam.
- Mów za siebie, Nadia - odparł Mario. - Nie idę z wami, cioty!
- Jak to? Idziesz, idziesz - odparł Marco i go objął ramieniem.
- Jak tak bardzo nalegasz... - uśmiechnął się Mario i poszli przodem objęci ramionami.
- Marco, a ja to co? - warknęłam z uśmieszkiem.
- Zazdrosna? On jest mój - zaczął się naigrywać Mario. - Prawda, Marco?
- Należymy do siebie - pokiwał głową Marco.
- Geje - mruknęłam pod nosem.
- Słyszałem - odparł Mario.
- Widzisz, jacy oni są? - zaśmiał się Robert. - Dla Marco to dziś odwala.
Zaczęliśmy po polsku rozmawiać, po to, żeby powkurzać naszych kochanych przyjaciół.
- Nieładnie tak obgadywać - powiedział Mario.
- Nie wiesz, o czym gadaliśmy! Nic nam nie udowodnisz - zawołałam tryumfującym tonem.
- Niestety - westchnął Marco. - Nadia, skarbie, dasz się objąć?
- Przecież mnie zostawiłeś dla Mario - zachichotałam.
Marco już mnie nie chciał słuchać, zamknął mi usta pocałunkiem. Nie próbowałam protestować.
- O matko, spragnieni siebie - skomentował Robert.
- Będą się teraz lizać na ulicy - pokiwał głową Mario.
- Lewy, zobaczymy, co ty zrobisz, jak Ania wróci - powiedziałam.
- Już w piątek, już w piątek... - uśmiechnął się Lewy.
*
Spędzaliśmy miłe popołudnie u Roberta. Zastanawiałam się tylko, czego naćpali się moi przyjaciele. Tzn. Robert był opanowany, ale Mario i Marco, jak tylko się spotkali, to małpiego rozumu dostawali.
Marco wyszedł na chwilę do łazienki, a Mario oczywiście to wykorzystał. Pobiegł od razu do kuchni i przyniósł sól.
- Po co ci ta sól? - zapytałam.
- Ano, po to - powiedział, sypiąc dwie czubate łyżeczki do kawy Marco.
- Jaki debil - zaśmiał się Robert.
- Cicho - syknął Mario.
Marco wrócił, a my nic po sobie nie daliśmy poznać. Miałam taką ochotę się śmiać.
- Marco, zdrówko! - powiedział Mario wesoło, biorąc swoją kawę do ręki. - Stuknijmy się!
Marco, nic nie podejrzewając, stuknął się kubkiem z Mario i wziął łyka. Nagle się poderwał i pobiegł do łazienki. Dostaliśmy ataku śmiechu. Zwłaszcza Mario.
Marco wnet wrócił, wykrzywiając się z obrzydzeniem.
- Jak smakowało? - zapytał Robert, zwijając się ze śmiechu.
- Mario, debilu, to twoja sprawka! - krzyknął Marco.
- Nie masz dowodów, kochany - uśmiechnął się rozbrajająco Mario.
- Boże, z jakimi ja ludźmi się zadaję... - westchnął Marco. - Tyle ludzi na świecie, a ja z jakimiś czubkami się kumpluję.
- Też cię kochamy! - zawołał Mario. - No nie, Nadia?
- Nadia, skarbie, kto mi dosypał tej soli? - zapytał Marco.
- A po co ci to wiedzieć? - zapytał ze śmiechem Mario.
- Bo nie wiem, kogo wepchać w gips - powiedział mój ukochany.
- Ależ ty agresywny... nie wiedziałam - powiedziałam, robiąc wielkie oczy.
- Myśleliście, że jak nie jestem łysy, to nie jestem groźny? - zapytał Marco, krzyżując ręce na piersi i robiąc groźną minę.
Teraz to dopiero zaczęliśmy się śmiać. Oj, Marco to jak czasem coś powie...
- Marco, nie ma to jak twoje teksty - stwierdziłam.
- No tak... cały w tatuażach, jak kryminalista - zaśmiał się Robert.
- Jeszcze mnie namawiał - powiedział Mario. - Marco buntownik!
- Mario, zacznij się leczyć - powiedział Marco i strzelił go z palców w ucho.
- Auuu! Jaka agresja - zawołał Mario i się odsunął. - Robert, weź mnie na kolana, ja go się boję!
- Jesteście tacy zabawni - stwierdziłam.
Wszyscy się z tym zgodzili. W końcu musieliśmy się wszyscy pożegnać.
Tradycyjnie buziaczek plus big hug. Trochę to było dziwne zawsze, jak Marco dawał sobie buziaki na pożegnanie z Mario czy z Robertem, ale już się zdążyłam przyzwyczaić, odkąd ich znam, tak było. Ich zażyłość była niesamowita.
Robert został w domu, a my we trójkę wyszliśmy.
- Nadia, wbijasz jutro na trening? - zapytał Mario.
- Zobaczymy - powiedziałam. - Boże, jak zimno...
Marco objął mnie ramieniem. W końcu na końcu ulicy musieliśmy się z Mario rozstać.
- Do zobaczenia, cioto - powiedział Mario do Marco i go jak nie porwie w ramiona! - Jesteś dureń, ale i tak cię uwielbiam.
- To samo mogę o tobie powiedzieć - odparł Marco.
Mario pożegnał się również ze mną, i poszliśmy z Marco do domu.
- Ale z nich wariaci, no nie? - zachichotał Marco.
- Wykorzystują twój spokojny, cichy charakter - powiedziałam. - Ale ja to w tobie uwielbiam...
- Ten mój charakter? - zapytał Marco. - Wiesz, jakie kompleksy miałem kiedyś z powodu mojej nieśmiałości?
- Ja tak samo. Właśnie podoba mi się to w tobie, że jesteś taki cichy, nie lansujesz się jak niektórzy... a było pełno takich w liceum - westchnęłam. - Nienawidzę lanserów.
Marco wyraźnie się zarumienił. Z jego oczu emanowała błogość.
- A twój eks? Mówiłaś kiedyś, że uwielbiał po dyskotekach latać - powiedział cicho Marco.
- Nie mam pojęcia, co w nim widziałam! Jaka głupia i młodziutka byłam... - westchnęłam. - Należę tylko do Ciebie, Marco. Kocham cię...
Marco już nie wytrzymał, objął mnie w pasie i pocałował. Nic go nie obchodziło, że ludzie mogą z okien wyglądać. Mnie zresztą też nie.
- Chodźmy do domu... - wyszeptał i pociągnął mnie w końcu za rękę. Już blisko było.
Weszliśmy do domu, Marco od razu mnie porwał na kanapę.
- Rozpaliłaś mnie - wyszeptał i zaczęliśmy się obejmować.
Jednak nasze czułości przerwał dzwonek mojej komórki. Co to za numer?! Zdziwiłam się.
- Dzień dobry, rozmawiam z panią Nadią Hanf? - zapytała jakaś kobieta.
- Tak, a o co chodzi? - zapytałam.
- Chciałam panią poinformować, że pani była wpisana w rubryce "Poinformować w razie wypadku" w dokumentach pani Anny Stachurskiej. Choć może już pani o tym wie. Pani Anna miała wypadek - powiedziała moja rozmówczyni.
Doznałam szoku. Ania miała wypadek?! Jak to?!
- Jak to? - zapytałam z przerażeniem.
- Była stłuczka na autostradzie, 40 km przed Dortmundem - wyjaśniła kobieta. - Jej stan jest dosyć poważny. Przebywa obecnie w śpiączce.
Tego już było za wiele.
- Niech pani powie, w którym szpitalu jest Ania? - zapytałam.
Kobieta podała mi adres. Zapisałam szybko i się rozłączyłam. Czułam, że zbiera mi się na łzy. A taki miły wieczór z Marco się zapowiadał...
- Nadia! Skarbie, co się stało? - zawołał Marco i podbiegł do mnie. - Kto to był?
- Ze szpitala - powiedziałam, już płaczącym głosem. - Ania miała poważny wypadek... przebywa w śpiączce...
Wtuliłam się w mojego skarba, próbowałam się sama też pocieszyć, że z moją przyjaciółką będzie wszystko okej...
// mam nadzieję, że się nie zanudziliście na śmierć :P
oceniajcie i komentujcie, potrzebuję motywacji do następnych rozdziałów :]
z góry dzięki ♥
- Dzień dobry, Nadia - odezwał się. - Widzę, że jesteś tutaj stałym gościem - uśmiechnął się szeroko.
- Witam, witam - odpowiedziałam. - Mam nadzieję, że nie przeszkadzam. Zresztą, Marco lubi, jak przychodzę.
- Skądże, nie przeszkadzasz! Zresztą, zaobserwowałem, że Marco bardziej się stara i przykłada do tego, co robi, gdy jesteś. Pewnie chce ci zaimponować - tu trener puścił do mnie oko.
Bardzo lubiłam Jurgena, bardzo sympatyczny facet. Pożartujesz, porozmawiasz, Marco zawsze mi to powtarzał.
- No tak, już sobie posiedziałem. Widzisz? Już muszę do nich iść - trener pokręcił głową z uśmiechem i poszedł do chłopaków, którzy zaczęli się wygłupiać.
- Oni są wspaniali - powiedziałam ze śmiechem.
*
Minął trening, dość ciekawie, wyszliśmy z boiska we czwórkę. W piątek miała Anka wrócić, cieszyłam się już na jej powrót. Cathy miała pracę. Potrzebowałam jednak nieco damskiego towarzystwa, głównie to z chłopakami przebywałam.
- Wreszcie we czwórkę - cieszył się Mario.
- Też się cieszę! - zawołałam.
Mario wyciągnął butelkę ze swojego plecaka. Wziął łyka i jak nie splunie na ziemię!
- Fuj! - wykrzywił się.
- A tobie co? - zainteresował się Marco.
- Co to kurwa jest, woda ze stawku?! - wkurzył się.
Robert wyjął mu butelkę z ręki i pociągnął łyka.
- To chyba jakiś kompot - stwierdził.
- Jak ja nienawidzę kompotów - wzdrygnął się Mario. - Powodują u mnie torsje. W ogóle nie lubię domowych przetworów.
- To po co to brałeś? - zapytałam.
- Nie wiedziałem, co tu jest. To matka mi dała - wyjaśnił.
- Ale ty masz problemy - zaśmiał się Marco.
- Raczej matka ma, bo robi takie, za przeproszeniem, gówna - odparł. - Ja tam wolę się napić kupnego soku, a nie jakiegoś siuśkowatego kompotu ze zgniłych jabłek.
- A ja tam wolę coca-colę - odparłam.
- Żółwik! - zawołał wesoło Mario, i przybiliśmy żółwika.
- Gdzie idziemy? - zapytał Robert.
- Do ciebie - odparłam.
- Mów za siebie, Nadia - odparł Mario. - Nie idę z wami, cioty!
- Jak to? Idziesz, idziesz - odparł Marco i go objął ramieniem.
- Jak tak bardzo nalegasz... - uśmiechnął się Mario i poszli przodem objęci ramionami.
- Marco, a ja to co? - warknęłam z uśmieszkiem.
- Zazdrosna? On jest mój - zaczął się naigrywać Mario. - Prawda, Marco?
- Należymy do siebie - pokiwał głową Marco.
- Geje - mruknęłam pod nosem.
- Słyszałem - odparł Mario.
- Widzisz, jacy oni są? - zaśmiał się Robert. - Dla Marco to dziś odwala.
Zaczęliśmy po polsku rozmawiać, po to, żeby powkurzać naszych kochanych przyjaciół.
- Nieładnie tak obgadywać - powiedział Mario.
- Nie wiesz, o czym gadaliśmy! Nic nam nie udowodnisz - zawołałam tryumfującym tonem.
- Niestety - westchnął Marco. - Nadia, skarbie, dasz się objąć?
- Przecież mnie zostawiłeś dla Mario - zachichotałam.
Marco już mnie nie chciał słuchać, zamknął mi usta pocałunkiem. Nie próbowałam protestować.
- O matko, spragnieni siebie - skomentował Robert.
- Będą się teraz lizać na ulicy - pokiwał głową Mario.
- Lewy, zobaczymy, co ty zrobisz, jak Ania wróci - powiedziałam.
- Już w piątek, już w piątek... - uśmiechnął się Lewy.
*
Spędzaliśmy miłe popołudnie u Roberta. Zastanawiałam się tylko, czego naćpali się moi przyjaciele. Tzn. Robert był opanowany, ale Mario i Marco, jak tylko się spotkali, to małpiego rozumu dostawali.
Marco wyszedł na chwilę do łazienki, a Mario oczywiście to wykorzystał. Pobiegł od razu do kuchni i przyniósł sól.
- Po co ci ta sól? - zapytałam.
- Ano, po to - powiedział, sypiąc dwie czubate łyżeczki do kawy Marco.
- Jaki debil - zaśmiał się Robert.
- Cicho - syknął Mario.
Marco wrócił, a my nic po sobie nie daliśmy poznać. Miałam taką ochotę się śmiać.
- Marco, zdrówko! - powiedział Mario wesoło, biorąc swoją kawę do ręki. - Stuknijmy się!
Marco, nic nie podejrzewając, stuknął się kubkiem z Mario i wziął łyka. Nagle się poderwał i pobiegł do łazienki. Dostaliśmy ataku śmiechu. Zwłaszcza Mario.
Marco wnet wrócił, wykrzywiając się z obrzydzeniem.
- Jak smakowało? - zapytał Robert, zwijając się ze śmiechu.
- Mario, debilu, to twoja sprawka! - krzyknął Marco.
- Nie masz dowodów, kochany - uśmiechnął się rozbrajająco Mario.
- Boże, z jakimi ja ludźmi się zadaję... - westchnął Marco. - Tyle ludzi na świecie, a ja z jakimiś czubkami się kumpluję.
- Też cię kochamy! - zawołał Mario. - No nie, Nadia?
- Nadia, skarbie, kto mi dosypał tej soli? - zapytał Marco.
- A po co ci to wiedzieć? - zapytał ze śmiechem Mario.
- Bo nie wiem, kogo wepchać w gips - powiedział mój ukochany.
- Ależ ty agresywny... nie wiedziałam - powiedziałam, robiąc wielkie oczy.
- Myśleliście, że jak nie jestem łysy, to nie jestem groźny? - zapytał Marco, krzyżując ręce na piersi i robiąc groźną minę.
Teraz to dopiero zaczęliśmy się śmiać. Oj, Marco to jak czasem coś powie...
- Marco, nie ma to jak twoje teksty - stwierdziłam.
- No tak... cały w tatuażach, jak kryminalista - zaśmiał się Robert.
- Jeszcze mnie namawiał - powiedział Mario. - Marco buntownik!
- Mario, zacznij się leczyć - powiedział Marco i strzelił go z palców w ucho.
- Auuu! Jaka agresja - zawołał Mario i się odsunął. - Robert, weź mnie na kolana, ja go się boję!
- Jesteście tacy zabawni - stwierdziłam.
Wszyscy się z tym zgodzili. W końcu musieliśmy się wszyscy pożegnać.
Tradycyjnie buziaczek plus big hug. Trochę to było dziwne zawsze, jak Marco dawał sobie buziaki na pożegnanie z Mario czy z Robertem, ale już się zdążyłam przyzwyczaić, odkąd ich znam, tak było. Ich zażyłość była niesamowita.
Robert został w domu, a my we trójkę wyszliśmy.
- Nadia, wbijasz jutro na trening? - zapytał Mario.
- Zobaczymy - powiedziałam. - Boże, jak zimno...
Marco objął mnie ramieniem. W końcu na końcu ulicy musieliśmy się z Mario rozstać.
- Do zobaczenia, cioto - powiedział Mario do Marco i go jak nie porwie w ramiona! - Jesteś dureń, ale i tak cię uwielbiam.
- To samo mogę o tobie powiedzieć - odparł Marco.
Mario pożegnał się również ze mną, i poszliśmy z Marco do domu.
- Ale z nich wariaci, no nie? - zachichotał Marco.
- Wykorzystują twój spokojny, cichy charakter - powiedziałam. - Ale ja to w tobie uwielbiam...
- Ten mój charakter? - zapytał Marco. - Wiesz, jakie kompleksy miałem kiedyś z powodu mojej nieśmiałości?
- Ja tak samo. Właśnie podoba mi się to w tobie, że jesteś taki cichy, nie lansujesz się jak niektórzy... a było pełno takich w liceum - westchnęłam. - Nienawidzę lanserów.
Marco wyraźnie się zarumienił. Z jego oczu emanowała błogość.
- A twój eks? Mówiłaś kiedyś, że uwielbiał po dyskotekach latać - powiedział cicho Marco.
- Nie mam pojęcia, co w nim widziałam! Jaka głupia i młodziutka byłam... - westchnęłam. - Należę tylko do Ciebie, Marco. Kocham cię...
Marco już nie wytrzymał, objął mnie w pasie i pocałował. Nic go nie obchodziło, że ludzie mogą z okien wyglądać. Mnie zresztą też nie.
- Chodźmy do domu... - wyszeptał i pociągnął mnie w końcu za rękę. Już blisko było.
Weszliśmy do domu, Marco od razu mnie porwał na kanapę.
- Rozpaliłaś mnie - wyszeptał i zaczęliśmy się obejmować.
Jednak nasze czułości przerwał dzwonek mojej komórki. Co to za numer?! Zdziwiłam się.
- Dzień dobry, rozmawiam z panią Nadią Hanf? - zapytała jakaś kobieta.
- Tak, a o co chodzi? - zapytałam.
- Chciałam panią poinformować, że pani była wpisana w rubryce "Poinformować w razie wypadku" w dokumentach pani Anny Stachurskiej. Choć może już pani o tym wie. Pani Anna miała wypadek - powiedziała moja rozmówczyni.
Doznałam szoku. Ania miała wypadek?! Jak to?!
- Jak to? - zapytałam z przerażeniem.
- Była stłuczka na autostradzie, 40 km przed Dortmundem - wyjaśniła kobieta. - Jej stan jest dosyć poważny. Przebywa obecnie w śpiączce.
Tego już było za wiele.
- Niech pani powie, w którym szpitalu jest Ania? - zapytałam.
Kobieta podała mi adres. Zapisałam szybko i się rozłączyłam. Czułam, że zbiera mi się na łzy. A taki miły wieczór z Marco się zapowiadał...
- Nadia! Skarbie, co się stało? - zawołał Marco i podbiegł do mnie. - Kto to był?
- Ze szpitala - powiedziałam, już płaczącym głosem. - Ania miała poważny wypadek... przebywa w śpiączce...
Wtuliłam się w mojego skarba, próbowałam się sama też pocieszyć, że z moją przyjaciółką będzie wszystko okej...
// mam nadzieję, że się nie zanudziliście na śmierć :P
oceniajcie i komentujcie, potrzebuję motywacji do następnych rozdziałów :]
z góry dzięki ♥
świetnie piszesz dla mnie jest to ciekawe i jeszcze nie zanudziłam się na śmierć ;p w ogóle się nie nudzę czytając twoje rozdziały ;D
OdpowiedzUsuńZ Twoim blogiem nie można się nudzić ,3
OdpowiedzUsuńHahahah rozwalają mnie te teksty <3
Zajebisty <3 Kocham <3 Ogólnie to Marco i Mario to świry <3
OdpowiedzUsuńCekam na następny ;)
kocham ;d świetne haha nie mogę z chłopaków ;d Czekam na następny i zapraszam do mnie :
OdpowiedzUsuńhttp://krok-w-strone-lepszego-zycia.blogspot.com/
Uwielbiam to opowiadanie <3 Jest świetne :) Wielbię Marco i Mario :D
OdpowiedzUsuńUmiesz podnieść człowiekowi adrenalinę ;D
OdpowiedzUsuńO ja... zaczęło się tak pozytywnie! A tu na koniec Ania....No ja... Biedny Robert, na pewno będzie przeżywał!
OdpowiedzUsuńZajebiste Marco i Mario są śmieszni!
OdpowiedzUsuńDawaj następny ;D !
Końcówka mnie zszokowała...! Chyba najlepszy jak do tej pory rozdział, a uwierz mi, podobały mi się wszystkie! :)
OdpowiedzUsuńZnowu z niecierpliwością będę czekać na kolejny! mam nadzieję, że pojawi się niebawem :D
u mnie już rozdział IX: http://jakciewidzetopiszcze.blogspot.com/
zapraszam i ściskam gorąco!
świetny
OdpowiedzUsuńjejkuuu ! kocham tego bloga <33
OdpowiedzUsuńMarco, Mario i Lewy- wariaci heh :DD
świetne ! czekam na więcej :)
Jezuu biedna Ania i biedny Lewy ;(
OdpowiedzUsuńSuuuuuper kocham twojego bloga ;*