W poniedziałkowy poranek obudziłem się kompletnie przybity. Ani śladu Nadii. Niedzielny wieczór spędził ze mną Moritz, który starał się mnie pocieszyć jak mógł. Byłem mu za to wdzięczny, ale dalej czułem się fatalnie.
Obudziłem się dość wcześnie. O 9 miałem trening. Zastanawiałem się, jak się skupię na treningu, kiedy Nadia zaginęła?
Wątpiłem, aby chłopaki coś wiedzieli, ale mimo wszystko chciałem zapytać. Robert i Mario byli przecież bliskimi przyjaciółmi Nadii...
Zwlokłem się z łóżka, ubrałem się i poszedłem na dół wypić kawę. Moje spojrzenie padło na komodę, na której stało nasze wspólne zdjęcie. Moja ukochana wyglądała tak pięknie, była taka radosna i pełna energii. Wpatrywałem się uporczywie w to zdjęcie.
- Nadia, kochanie... a jeżeli już nigdy cię nie zobaczę? - wyszeptałem mimowolnie. - Co się z tobą dzieje?!
Na komodzie leżały też papierosy Nadii, niestety, czasem lubiła zakurzyć. Mówiła, że to "na wyluzowanie się".
Nie wiem, co mną pokierowało, ale postanowiłem również sobie zakurzyć...
- Może to mnie uspokoi - pomyślałem. Wiedziałem, że niewłaściwie postępuję, piłkarze nie powinni palić, ale chciałem się choć odrobinę odstresować...
Wyszedłem do ogrodu, usiadłem na ławce i zacząłem "się odstresowywać" popijając mocną kawę. Aż się zorientowałem, że wypaliłem Nadii pół paczki!
- O matko - pomyślałem. - Odkupię jej nawet kilka paczek, oby tylko się znalazła... kochanie, co się z tobą dzieje?! czemu cię przy mnie nie ma?! - miałem ochotę zawołać w głos.
Dziś po treningu, jeżeli nic nie ulegnie zmianie, miałem zamiar zgłosić to zaginięcie na policję, a nawet wynająć detektywów. Pieniądze nie odgrywały roli, chciałem tylko odzyskać Nadię...
*
Drugi dzień już byłam uwięziona w tej zimnej, brudnej piwnicy. A wydawało mi się, że ze dwa lata już tu spędziłam!
Straszliwe myśli nawiedzały moją głowę. Najgorsze, o czym pomyślałam, to było to, że Marco mógł pogodzić się z moim zniknięciem... i znaleźć inną dziewczynę, z którą będzie równie szczęśliwy. Aż mnie ciarki przeszły, gdy ta nikczemna myśl przebiegła przez moją głowę...
- Marco... - wyszeptałam. - Proszę cię, uratuj mnie, bo zginę tu marnie...
Tak bardzo mi brakowało mojego blondyna... i światła dziennego!
*
(Marco)
Szedłem już na trening, gdy nagle stwierdziłem, że zapomniałem popryskać się perfumami! Sam od siebie czułem ten zapach papierosów. Trener, gdy wyczuje, nie będzie raczej zachwycony. Ale cóż...
Wszedłem do szatni, jeszcze wszystkich nie było. Roberta i Mario również. Podszedłem ze spuszczoną głową na swoje miejsce. Moritz od razu się domyślił, o co chodzi i podszedł do mnie. Uściskał moją dłoń ze współczuciem i zrozumieniem. Reszta kolegów była zajęta przebieraniem się i przygotowywaniem się na trening.
- Jak się czujesz? - zapytał mnie cicho mój kumpel. - Nadia nie wróciła?
- Marsz żałobny, szczerze mówiąc - powiedziałem głosem przepełnionym rozpaczą. - Najgorsze, że nie wiem, co z nią się dzieje...
- Marco... po prostu serce mi się kraje, jak ktoś z moich przyjaciół tak cierpi - powiedział smutno Moritz. - Wiesz, że możesz na mnie liczyć! A w ogóle... co ty tak papierosami pachniesz? Jak trener wyczuje...
- Zaraz się przebiorę i może nie wyczuje - powiedziałem.
Tak też zrobiłem, założyłem strój treningowy i spryskałem się dezodorantem Moritza.
Prawie już wszyscy przyszli, tylko Mario i Roberta nie było! W końcu trener przyszedł do szatni.
- Dobra, chłopaki, na boisko! - zawołał. - A Mario i Robert gdzie?
- Pewnie się spóźnią - stwierdził Mats.
Wychodziliśmy właśnie wszyscy, gdy przybiegli zadyszani spóźnialscy.
- A co to za spóźnienie? - zapytał Jurgen swoich podopiecznych.
- Ojej, przepraszamy - wysapał Lewy.
- To się nie powtórzy - dodał Mario. - Zaraz się przebierzemy i dołączymy.
Trener tylko pokiwał głową.
Podczas ćwiczeń ledwo się skupiałem. Mario i Robert dziwnie na mnie patrzyli, chyba się czegoś domyślali. Jednak jakoś dałem radę.
W końcu trening dobiegł końca, odetchnąłem z ulgą. Wreszcie mogłem coś zrobić, aby odnaleźć moją ukochaną...
W szatni reszta chłopaków była w doskonałym humorze, rozmawiali i żartowali. Zapewne ich dziewczyny nigdzie nie zniknęły po sobotnim meczu...
Trener wszedł do szatni, jak po każdym treningu.
- Ładnie, chłopaki, jesteście na dobrej drodze - powiedział. - Marco, ty mnie dziś nieco rozczarowałeś. Strasznie dziś rozkojarzony byłeś...
- Trenerze, wybacz, nie mam dziś najlepszego dnia - powiedziałem głosem, w którym malowało się wyraźne zdenerwowanie. Wyszedłem szybko, nie miałem już na nic ochoty.
- Marco! Zaczekaj - usłyszałem głos Mario.
Mario i Robert wybiegli za mną. Postanowiłem, że porozmawiam z nimi o zaginięciu Nadii właśnie teraz.
- Marco, co się dzieje? - zapytał Robert. - Wyglądasz, jakby cię z krzyża zdjęli.
- Widzicie... chodzi o Nadię... - westchnąłem cicho.
Zanim zdążyłem powiedzieć więcej, podszedł do mnie Moritz.
- Trzymaj się - podał mi rękę na pożegnanie. - Zobaczysz, będzie wszystko dobrze!
- Mam taką nadzieję - powiedziałem smutno i go objąłem na pożegnanie.
Mario i Robert popatrzyli na siebie. Nic nie rozumieli.
- O co Moritzowi chodziło? Marco, my martwimy się o Ciebie - powiedział Mario, wyraźnie przejęty.
- Chodźmy do mnie, to wszystko wam opowiem - powiedziałem.
Chłopaki na to przystali, poszliśmy do mojego budynku i przy herbacie opowiedziałem im, co się stało.
- Widzicie, to stało się po meczu z Eintrachtem... Nadia wysłała mi smsa, że będzie czekać na mnie w domu, a w ogóle na noc nie wróciła... i do dzisiaj jej nie ma. Jej komórka jest w domu, więc nawet nie mam jak z nią się skontaktować - wyznałem. - I szaleję z niepokoju, co mogło się jej stać?!
Robert złapał się za serce. Mario też wyglądał na zszokowanego.
- Dlaczego wczoraj nie dałeś cynku? - zapytał Mario. - Byśmy już wczoraj zaczęli szukać... w ogóle, nie powinieneś powiadomić policji?!
- Nie chciałem wam gitary zawracać - powiedziałem.
- Marco, jesteśmy twoimi przyjaciółmi, tak? Zawsze będziemy cię wspierać - Robert objął mnie ramieniem. - Nadia się znajdzie! Wiem, jak ona cię kocha, w życiu by cię nie zostawiła bez słowa...
Mario nagle zerwał się z fotela.
- Chłopaki! Chyba wiem, gdzie jej szukać - powiedział powoli. - Jestem przekonany...
- Mów, bo skonam - powiedziałem.
- Jestem pewny, że to Caro za tym stoi - powiedział. - I ci jej znajomi. Co innego mogłoby się jej przytrafić?
Poczułem się, jakby ktoś wyssał mi całe powietrze z płuc. Jak mogłem być taki głupi i się nie domyślić! Mario mnie uświadomił, co mogło się wydarzyć.
- O matko... to może być prawda! Jak mogłem być taki głupi! - i rzuciłem się Mario na szyję. Poczułem, że zeszkliły mi się oczy. - A jeżeli ona już coś jej zrobiła?!
- Marco, spokojnie - powiedział Mario. - Musimy jechać do tej Caro.
- Dokładnie - powiedziałem. - Bierzemy mój samochód i jedziemy.
- Może lepiej ja poprowadzę? Wiem, gdzie Caro mieszka - powiedział Robert. - Ty w tym stanie lepiej, żebyś nie prowadził. Cały roztrzęsiony jesteś.
- Zgoda, zgoda - wymamrotałem, założyłem szybko buty i poszliśmy do garażu. - W ogóle, kiedy Ania wraca?
- W piątek - odparł Lewy. - Akurat przed meczem z Monchengladbach.
*
Leżałam na materacu, pod ścianą, jak narkomanka. Czułam, że gasnę. Już nawet nie mogłam płakać, wszystkie łzy już chyba wylałam.
Nagle do piwnicy wparowali Caro i Hans. Wpatrywali się we mnie z wyższością.
- Ładnie ją załatwiliśmy - Caro przybiła piątkę Hansowi.
- Zobacz, jak narkomanka wygląda - zaśmiał się Hans.
- Przyszliście się tu znęcać nade mną? - odparłam słabym głosem.
- Jakby cię Marco w takim stanie zobaczył, i tak by cię zostawił - stwierdziła Caro.
- Już po tobie, mała - dodał Hans.
- Odpieprzcie się - wrzasnęłam. - Słuchać was nie mogę.
Hans na to zasadził mi kopniaka.
- Już ja cię oduczę tego pyskowania - powiedział. - Rozpieszczony bachorze.
- Z nami nie wygrasz - powiedziała jego towarzyszka. - Radzę ci być posłuszną, bo jak nie...
- Caroline, chodźmy, zostawmy tą wariatkę, ona nie jest godna nawet naszej pogardy - powiedział Hans.
Wyszli. Odetchnęłam z ulgą. Nienawidziłam ich z całej siły. Czułam, że czeka mnie tu powolna śmierć... Jak o tym pomyślałam, znowu zachciało mi się płakać. Czułam taką bezsilność i przerażenie...
*
(Marco)
Robert szybko prowadził, za 10 min dojechaliśmy na osiedle, na którym Caro miała swój dom. Od razu podbiegłem pod znajome drzwi i zacząłem stukać. Chciałem jej wygarnąć za wszystko...
Nikt jednak nie otwierał.
- Otwieraj, wiem że tam jesteś - krzyknąłem.
Obok przechodziła sąsiadka, pani Aumann. Spojrzała na mnie ze zdziwieniem.
- Witaj, Marco - powiedziała. - Ty do Caro? Ona już tu od dawna nie mieszka, wyprowadziła się...
- Jak to? - zdziwiłem się. - Gdzie się wyprowadziła?
- Nie mam pojęcia - powiedziała pani Aumann. - Widziałam tylko, jak wynosi kartony z jakimś chłopakiem...
- Rozumiem - wypaliłem, i poszedłem do samochodu. Mario i Robert podreptali za mną.
Kompletny mętlik miałem w głowie. Gdzie mogła wyprowadzić się Caro?! Pewnie do tego swojego Hansa. Ale gdzie on mieszkał, nie miałem zielonego pojęcia.
- I co teraz? - powiedziałem łamiącym się głosem do chłopaków. - Już nie wiem co mam robić...
// Dziękuję za wszystkie komentarze :)
i bardzo proszę, kto ten rozdział czyta, niech zostawi po sobie ślad :D
to bardzo motywuje :D
*
Drugi dzień już byłam uwięziona w tej zimnej, brudnej piwnicy. A wydawało mi się, że ze dwa lata już tu spędziłam!
Straszliwe myśli nawiedzały moją głowę. Najgorsze, o czym pomyślałam, to było to, że Marco mógł pogodzić się z moim zniknięciem... i znaleźć inną dziewczynę, z którą będzie równie szczęśliwy. Aż mnie ciarki przeszły, gdy ta nikczemna myśl przebiegła przez moją głowę...
- Marco... - wyszeptałam. - Proszę cię, uratuj mnie, bo zginę tu marnie...
Tak bardzo mi brakowało mojego blondyna... i światła dziennego!
*
(Marco)
Szedłem już na trening, gdy nagle stwierdziłem, że zapomniałem popryskać się perfumami! Sam od siebie czułem ten zapach papierosów. Trener, gdy wyczuje, nie będzie raczej zachwycony. Ale cóż...
Wszedłem do szatni, jeszcze wszystkich nie było. Roberta i Mario również. Podszedłem ze spuszczoną głową na swoje miejsce. Moritz od razu się domyślił, o co chodzi i podszedł do mnie. Uściskał moją dłoń ze współczuciem i zrozumieniem. Reszta kolegów była zajęta przebieraniem się i przygotowywaniem się na trening.
- Jak się czujesz? - zapytał mnie cicho mój kumpel. - Nadia nie wróciła?
- Marsz żałobny, szczerze mówiąc - powiedziałem głosem przepełnionym rozpaczą. - Najgorsze, że nie wiem, co z nią się dzieje...
- Marco... po prostu serce mi się kraje, jak ktoś z moich przyjaciół tak cierpi - powiedział smutno Moritz. - Wiesz, że możesz na mnie liczyć! A w ogóle... co ty tak papierosami pachniesz? Jak trener wyczuje...
- Zaraz się przebiorę i może nie wyczuje - powiedziałem.
Tak też zrobiłem, założyłem strój treningowy i spryskałem się dezodorantem Moritza.
Prawie już wszyscy przyszli, tylko Mario i Roberta nie było! W końcu trener przyszedł do szatni.
- Dobra, chłopaki, na boisko! - zawołał. - A Mario i Robert gdzie?
- Pewnie się spóźnią - stwierdził Mats.
Wychodziliśmy właśnie wszyscy, gdy przybiegli zadyszani spóźnialscy.
- A co to za spóźnienie? - zapytał Jurgen swoich podopiecznych.
- Ojej, przepraszamy - wysapał Lewy.
- To się nie powtórzy - dodał Mario. - Zaraz się przebierzemy i dołączymy.
Trener tylko pokiwał głową.
Podczas ćwiczeń ledwo się skupiałem. Mario i Robert dziwnie na mnie patrzyli, chyba się czegoś domyślali. Jednak jakoś dałem radę.
W końcu trening dobiegł końca, odetchnąłem z ulgą. Wreszcie mogłem coś zrobić, aby odnaleźć moją ukochaną...
W szatni reszta chłopaków była w doskonałym humorze, rozmawiali i żartowali. Zapewne ich dziewczyny nigdzie nie zniknęły po sobotnim meczu...
Trener wszedł do szatni, jak po każdym treningu.
- Ładnie, chłopaki, jesteście na dobrej drodze - powiedział. - Marco, ty mnie dziś nieco rozczarowałeś. Strasznie dziś rozkojarzony byłeś...
- Trenerze, wybacz, nie mam dziś najlepszego dnia - powiedziałem głosem, w którym malowało się wyraźne zdenerwowanie. Wyszedłem szybko, nie miałem już na nic ochoty.
- Marco! Zaczekaj - usłyszałem głos Mario.
Mario i Robert wybiegli za mną. Postanowiłem, że porozmawiam z nimi o zaginięciu Nadii właśnie teraz.
- Marco, co się dzieje? - zapytał Robert. - Wyglądasz, jakby cię z krzyża zdjęli.
- Widzicie... chodzi o Nadię... - westchnąłem cicho.
Zanim zdążyłem powiedzieć więcej, podszedł do mnie Moritz.
- Trzymaj się - podał mi rękę na pożegnanie. - Zobaczysz, będzie wszystko dobrze!
- Mam taką nadzieję - powiedziałem smutno i go objąłem na pożegnanie.
Mario i Robert popatrzyli na siebie. Nic nie rozumieli.
- O co Moritzowi chodziło? Marco, my martwimy się o Ciebie - powiedział Mario, wyraźnie przejęty.
- Chodźmy do mnie, to wszystko wam opowiem - powiedziałem.
Chłopaki na to przystali, poszliśmy do mojego budynku i przy herbacie opowiedziałem im, co się stało.
- Widzicie, to stało się po meczu z Eintrachtem... Nadia wysłała mi smsa, że będzie czekać na mnie w domu, a w ogóle na noc nie wróciła... i do dzisiaj jej nie ma. Jej komórka jest w domu, więc nawet nie mam jak z nią się skontaktować - wyznałem. - I szaleję z niepokoju, co mogło się jej stać?!
Robert złapał się za serce. Mario też wyglądał na zszokowanego.
- Dlaczego wczoraj nie dałeś cynku? - zapytał Mario. - Byśmy już wczoraj zaczęli szukać... w ogóle, nie powinieneś powiadomić policji?!
- Nie chciałem wam gitary zawracać - powiedziałem.
- Marco, jesteśmy twoimi przyjaciółmi, tak? Zawsze będziemy cię wspierać - Robert objął mnie ramieniem. - Nadia się znajdzie! Wiem, jak ona cię kocha, w życiu by cię nie zostawiła bez słowa...
Mario nagle zerwał się z fotela.
- Chłopaki! Chyba wiem, gdzie jej szukać - powiedział powoli. - Jestem przekonany...
- Mów, bo skonam - powiedziałem.
- Jestem pewny, że to Caro za tym stoi - powiedział. - I ci jej znajomi. Co innego mogłoby się jej przytrafić?
Poczułem się, jakby ktoś wyssał mi całe powietrze z płuc. Jak mogłem być taki głupi i się nie domyślić! Mario mnie uświadomił, co mogło się wydarzyć.
- O matko... to może być prawda! Jak mogłem być taki głupi! - i rzuciłem się Mario na szyję. Poczułem, że zeszkliły mi się oczy. - A jeżeli ona już coś jej zrobiła?!
- Marco, spokojnie - powiedział Mario. - Musimy jechać do tej Caro.
- Dokładnie - powiedziałem. - Bierzemy mój samochód i jedziemy.
- Może lepiej ja poprowadzę? Wiem, gdzie Caro mieszka - powiedział Robert. - Ty w tym stanie lepiej, żebyś nie prowadził. Cały roztrzęsiony jesteś.
- Zgoda, zgoda - wymamrotałem, założyłem szybko buty i poszliśmy do garażu. - W ogóle, kiedy Ania wraca?
- W piątek - odparł Lewy. - Akurat przed meczem z Monchengladbach.
*
Leżałam na materacu, pod ścianą, jak narkomanka. Czułam, że gasnę. Już nawet nie mogłam płakać, wszystkie łzy już chyba wylałam.
Nagle do piwnicy wparowali Caro i Hans. Wpatrywali się we mnie z wyższością.
- Ładnie ją załatwiliśmy - Caro przybiła piątkę Hansowi.
- Zobacz, jak narkomanka wygląda - zaśmiał się Hans.
- Przyszliście się tu znęcać nade mną? - odparłam słabym głosem.
- Jakby cię Marco w takim stanie zobaczył, i tak by cię zostawił - stwierdziła Caro.
- Już po tobie, mała - dodał Hans.
- Odpieprzcie się - wrzasnęłam. - Słuchać was nie mogę.
Hans na to zasadził mi kopniaka.
- Już ja cię oduczę tego pyskowania - powiedział. - Rozpieszczony bachorze.
- Z nami nie wygrasz - powiedziała jego towarzyszka. - Radzę ci być posłuszną, bo jak nie...
- Caroline, chodźmy, zostawmy tą wariatkę, ona nie jest godna nawet naszej pogardy - powiedział Hans.
Wyszli. Odetchnęłam z ulgą. Nienawidziłam ich z całej siły. Czułam, że czeka mnie tu powolna śmierć... Jak o tym pomyślałam, znowu zachciało mi się płakać. Czułam taką bezsilność i przerażenie...
*
(Marco)
Robert szybko prowadził, za 10 min dojechaliśmy na osiedle, na którym Caro miała swój dom. Od razu podbiegłem pod znajome drzwi i zacząłem stukać. Chciałem jej wygarnąć za wszystko...
Nikt jednak nie otwierał.
- Otwieraj, wiem że tam jesteś - krzyknąłem.
Obok przechodziła sąsiadka, pani Aumann. Spojrzała na mnie ze zdziwieniem.
- Witaj, Marco - powiedziała. - Ty do Caro? Ona już tu od dawna nie mieszka, wyprowadziła się...
- Jak to? - zdziwiłem się. - Gdzie się wyprowadziła?
- Nie mam pojęcia - powiedziała pani Aumann. - Widziałam tylko, jak wynosi kartony z jakimś chłopakiem...
- Rozumiem - wypaliłem, i poszedłem do samochodu. Mario i Robert podreptali za mną.
Kompletny mętlik miałem w głowie. Gdzie mogła wyprowadzić się Caro?! Pewnie do tego swojego Hansa. Ale gdzie on mieszkał, nie miałem zielonego pojęcia.
- I co teraz? - powiedziałem łamiącym się głosem do chłopaków. - Już nie wiem co mam robić...
// Dziękuję za wszystkie komentarze :)
i bardzo proszę, kto ten rozdział czyta, niech zostawi po sobie ślad :D
to bardzo motywuje :D
Świetny rozdział :D
OdpowiedzUsuńNominowałam Cię to Liebster Award ^^
Więcej informacji znajdziesz na moim blogu w zakładce pod tym tytułem ♥ -> http://zdjecie-z-marco.blogspot.com
OMG <3 świetne , świetne ! czekam na następny rozdział . Jjuż nie mogę się doczekać jak chłopaki dokopią temu Hansowi ! :D
OdpowiedzUsuńCzytam każdy rozdział <3
OdpowiedzUsuńJest świetne! Uwielbiam <3
Świetny , jak każdy ;)
OdpowiedzUsuńDzięki za powiadomienie , ale i bez tego wchodzę tu z wielką przyjemnością ;D
świetny rozdział czekam na nastepny
Usuńzapraszam
http://marco-reus-bvb.blogspot.com/
:DD
SUPER! SUPER! SUPER! Oby ją szybko znależli ! Czekam na kolejny. Zaprasza do sb dogwizdka.blogspot.com
OdpowiedzUsuńświetne zapraszam do mnie
OdpowiedzUsuńhttp://kolllorowe.blogspot.com/
nieodporneserce.blogspot.com
Świetny rozdział, czytałam go z miłą chęcią :)
OdpowiedzUsuńU mnie nowy rozdział już dostępny.
Zapraszam:
http://manutdlov.blogspot.com
świetne :P
OdpowiedzUsuńKoooooooocham <333 Proszę rób co chcesz ale nie kończ tego opowiadania nigdy ;** ( chociaż jestem ciekawa zakończenia )
OdpowiedzUsuńpostanowiłam nominować twojego bloga do Liebster Award
OdpowiedzUsuńwięcej informacji u mnie
http://marco-reus-bvb.blogspot.com/
hej nominowałam cie do nagrody Liebster Award
OdpowiedzUsuńwiecej informacji na http://kolllorowe.blogspot.com/p/liebster-award.html