piątek, 8 lutego 2013

Rozdział 14

W pierwszych dniach tygodnia nic ciekawego się nie wydarzyło. Pomyślałam, że czas to zmienić i przyjść na trening chłopaków po pracy. Na pewno się ucieszą, a zwłaszcza mój ukochany blondyn. 
Była słoneczny, dość ciepły czwartek. Szłam sobie spokojnie, gdy nagle usłyszałam za sobą czyjś szybki bieg. Odwróciłam się i zobaczyłam Caro. 
- Nadia, poczekaj - powiedziała zadyszana. - Musimy porozmawiać.
- Niby o czym? - zapytałam chłodno. Ostatnio zmieszała mnie z błotem, a teraz chce sobie porozmawiać? 
- Wiesz doskonale, że wciąż bardzo mi zależy na Marco. Jemu z pewnością też na mnie zależy, tylko Ty tak mu namieszałaś mocno w głowie... 
- Przestań - przerwałam jej. - Marco mnie kocha i ja jego też. W ogóle, do czego Ty zmierzasz? 
- Mało to chłopaków jest w Dortmundzie? Marco jest mi pisany, nie Tobie - powiedziała.
- No chyba raczej nie - stwierdziłam. 
- Proszę cię po dobroci, daj sobie spokój z Marco. On miał być moim mężem, a przez Ciebie... 
- Chyba śnisz! - zawołałam. - Nie zostawię go, bo Ty tak chcesz! On jest teraz moim partnerem, a ty musisz się z tym pogodzić. Zamiast nas śledzić i zająć się sobą, już dawno byś się pozbierała. 
- Nigdy się nie pozbieram, bo Marco jest miłością mojego życia - wypaliła. - Nie zostawię tak tego! Choćbym miała... 
- Wiesz co, ta rozmowa nie ma sensu - powiedziałam, obróciłam się na pięcie i poszłam swoją drogą.
- Skoro tak, to inaczej sobie porozmawiamy! Pożałujesz gorzko, już ja się postaram żeby Ci te słodkie życie spieprzyć - krzyknęła za mną eks Marco. 
- Grozisz mi?! - odkrzyknęłam i przyśpieszyłam kroku. Znowu ta kobieta mnie dopadła. Nie mogła sobie ciągle poradzić z rozstaniem, choć już taki długi czas od tego minął.
A jeżeli serio wymyśli jakąś zemstę i uprzykrzy mi życie? Zaczęłam się powoli bać. Do czego ona może być zdolna... 




Dotarłam szybko na boisko, i akurat wycelowałam na ich przerwę. Zawsze starałam się przychodzić, kiedy mieli przerwę. Teraz też się udało trafić. 
- Nadia! - zawołał Mario, podbiegł do mnie i pocałował w policzek z rozpędu na przywitanie. - Nie widziałem Cię tak długo, przyjaciółko. 
- Cześć, żółty gigancie - powiedziałam. - A Marco to gdzie? 
- Siedzi tam pod drzewem... pije wino pod jabłonią - zaśmiał się Mario. 
Marco z Lewym faktycznie siedzieli pod drzewem. Ale wina nie mieli. Za to mieli coś innego. Jak to zobaczyłam, to padłam gradem. Lewy trzymał w ręku... elektryczną fajkę. 
- Lewy, co to za ustrojstwo?! - wytrzeszczyłam gały. 
- A może byś się przywitała z chłopakiem, co? - Marco wstał i mnie chwycił w ramiona i pocałował. - To taka elektryczna fajka, a co? 
- Nie wiedziałam, że palicie... i to na treningu - powiedziałam cicho. - Zaraz pójdę do trenera naskarżyć, a co! - zaśmiałam się. 
- Skarżypyta - rzucił Mario. - Lewy, coś się tak przyspawał do tej fajki?! Daj macha! 
- Ależ proszę - Lewy spełnił prośbę kumpla. Mario się zaciągnął i chuchnął mi dymkiem w twarz. 
- Mario, deklu... - warknęłam. 
- Nadia, może chcesz macha? - zaproponował Lewy. 
- Chyba cię pogięło - powiedziałam. 
- Przecież palisz - zdziwił się Mario. - No weź chociaż jednego...
- Nie - powiedziałam. - Wy nienormalni jesteście, sportowcy nie palą! Uzależnicie się i po was... 
- Spokojnie Nadia - Marco mnie objął i przystawił mi fajkę do ust. - Zobacz, jakie dobre... 
- Idę zaraz do trenera - zażartowałam. - Niech się dowie, co jego piłkarze na przerwie robią! 
- Odpoczywają - powiedział szybko Lewy. 
- W ogóle, czyja to fajka? Pewnie twoja, Lewy? 
- No pewnie - roześmiał się. 
- Ja sobie dziś kupię, po treningu - powiedział Mario. - Ty Marco ze mną miałeś iść! 
- Się wie - powiedział Marco i zaczął grzebać w mojej torebce. - No proszę, a to co? - wyciągnął paczkę Malboro. - Co to jest, kochanie? 
- Papierosy - powiedziałam. - Ale to co innego niż jakaś elektryczna fajka. 
- Wcale nie - powiedział Mario. 
- Chociaż... Marco, jak to się odpala? 
- Już pokazuję... naciskasz ten guzik, i się zaciągasz - objaśnił. 
Zrobiłam, jak mówił. Faktycznie, nic strasznego, ale sportowcy nie powinni palić. Ja to kompletnie co innego ;) 
- Nadia smok - chichotali Mario z Lewym. 
Przyszedł trener, chłopaki pobiegli na boisko, oprócz świętej trójcy która mnie uraczyła dymkiem. 
- Rozumiem, że dziś robicie za święte krowy?! - krzyknął trener do Lewego, Mario, i Marco. Lewy wrzucił swoje trofeum do mojej torebki i prędko pobiegli na boisko. 
Nawet nie zdążyłam powiedzieć Marco o kłótni z Caro! Wszystko przez tą śmieszną fajkę. Postanowiłam, że jeszcze raz się zaciągnę. Wyciągnęłam ją i zaczęłam palić. 
- Może jej nie oddawać Lewemu? - pomyślałam złośliwie. 
Dziś Ani nie było, siedziałam więc sama. W końcu trening dobiegł końca i chłopaki byli wolni. W tą sobotę jechali do Norymbergi na mecz. Jeżeli nie mogłabym pojechać z Anią, pojadę autobusem. 
Marco podbiegł do mnie, zanim poszedł z resztą do szatni.
- Nadia, poczekasz chwilę? Zaraz przyjdziemy - powiedział.
- Pewnie! Poczekam przed wejściem - powiedziałam, cmoknęłam go spontanicznie w policzek i skierowałam się w stronę wyjścia. 

*

Czekałam cierpliwie, aż moi kochani znajomi wyjdą, gdy nagle zauważyłam jakiegoś młodego faceta, który stał przy swoim samochodzie, jakby na kogoś czekał. Wyglądał mi dziwnie znajomo. Zaczęłam gorączkowo sobie przypominać, kim on jest... 
Nagle ten typ podszedł do mnie. Poczułam się bardzo nieswojo. Modliłam się, żeby chłopaki już wyszli. 
- Hej ślicznotko! - powiedział. 
- Znamy się? - odparłam. 
- Pewnie nigdy nie jechałaś Porsche - odezwał się. 
- Co to ma do rzeczy - odpowiedziałam.
- Ano to, że teraz masz okazję! Pakuj się do środka! - zawołał i chwycił mnie od tyłu, i próbował dociągnąć do auta. - Nie mam czasu, wchodź! 
- Zostaw mnie! - krzyknęłam, i próbowałam się wyswobodzić. - W ogóle ciebie nie znam! Puść mnie, ale już! 
- Ale ja znam ciebie - wyszczerzył się koleś, nie puszczając mnie z uścisku.
W końcu doznałam olśnienia - widziałam raz tego faceta, był raz w supermarkecie w towarzystwie... Caro! Czyżby to ona maczała w tym palce, że teraz on chciał mnie porwać? 

- Puść mnie! Słyszysz - krzyczałam. 
Nagle zobaczyłam wychodzących chłopaków. 
- Marco! Jakiś obcy typ mnie chce porwać, ratuj... - krzyknęłam już z płaczem. 
Chłopaki błyskawicznie przybiegli mi na pomoc.
- Puść ją, draniu! Ogłuchłeś?! - krzyknął Marco. 
- Bo zadzwonimy na policję, rozumiesz? - dodał Mario. - Zostaw Nadię!! 
W końcu typ mnie puścił, ale nie wyglądał na zadowolonego. 
- Jeszcze popamiętasz! - krzyknął do mnie na odchodne. - Jeszcze się spotkamy! 
Odjechał tym swoim czarnym Porsche, a ja stałam zapłakana. Dobrze, że dziś tuszem się nie pomalowałam, bo wyglądałabym jak miś panda. 
- No już, już dobrze - Marco mnie przytulił. - Co to był za typ? Znasz go? 
- Nie... ale raz go widziałam w towarzystwie Caro w sklepie. Możliwe, że to jej znajomy... - wydukałam. 
- Bardzo możliwe! Nie przyjrzałem mu się zbytnio, ale też mi się coś przypomina, że to jej znajomy. - pokiwał głową. - Mogłaś iść z nami do szatni. Przy mnie nikt Cię nie skrzywdzi. 
- Będę wiedziała na przyszłość - powiedziałam. - Jakbyście w porę nie przyszli, to on by mnie niechybnie porwał. Wiadomo, czy on nie był w zmowie z Caro? 
- Możliwe... ach, dobrze, że z nią zerwałem. - powiedział. - Nadia, nie płacz... skarbie uśmiechnij się - objął moją twarz swoimi delikatnymi dłoniami. 
Spełniłam jego prośbę, choć z trudem. Nie było mi wcale do śmiechu. 
- Mario, pójdziesz może z Lewym na zakupy? Ja odprowadzę Nadię - powiedział Marco. 
- Nie ma sprawy - powiedział jego ziomal. - Nadia, trzymaj się! 
- Postaram się - odparłam i poszliśmy z Marco. Cały czas obejmował mnie ramieniem. Z nim czułam się naprawdę bezpiecznie. 
- Marco, co teraz ze mną będzie... słyszałeś, mówił, że jeszcze się spotkamy... - wyszeptałam przerażona. 
- To ze mną będzie miał do czynienia - powiedział mój ukochany blondyn. - Nie pozwolę nikomu Cię skrzywdzić... 
- Marco, nie masz pojęcia, jak Cię kocham... - powiedziałam cicho. 
- Ja cię bardziej - powiedział. 
- Zostaniesz u mnie na herbacie? - zapytałam.
- Oczywiście... - zgodził się. - A co powiesz na pizzę? Ja stawiam oczywiście. 
- Chętnie... chyba że taką odmrażaną - powiedziałam.
Wstąpiliśmy więc po drodze do supermarketu, starałam się nie wyglądać tak, jakby przed chwilą czołg mnie przejechał. 
Gdy byłam już u siebie w domu, z zamkniętymi drzwiami na klucz i razem z Marco, dopiero mogłam odetchnąć z ulgą. 
Popijaliśmy herbatę i jedliśmy pizzę, powoli się otrząsnęłam z wydarzenia które miało miejsce przed boiskiem. 
- Marco, zostań u mnie dziś na noc... - poprosiłam. 
- Chętnie... - zgodził się. - Skarbie mój... 



Oglądaliśmy jakieś niemieckie programy, przytulając się przed telewizorem. Karmiliśmy się wzajemnie żelkami i popcornem. Powoli zachodziło słońce, kończył się ten dzień, nie był jednak udany w 100 %, wiadomo czemu... 
- Nadia, chodź do sypialni... - Marco wziął mnie delikatnie za rękę. 
- To mnie zanieś - uśmiechnęłam się. 
Marco wziął mnie na ręce i poniósł. Mówił, że nie jestem ciężka. Ja miałam jednak inne zdanie. 
Zdjęłam mu koszulę, ukazała mi się jego wspaniała klata. Położyliśmy się i zaczęliśmy okazywać sobie miłość jak tylko mogliśmy. 
Czułam się po prostu cudownie. Żebym tylko wtedy wiedziała, co jeszcze mnie spotka niekoniecznie dobrego... 
W tamtej chwili tylko jednak liczył się Marco... kochałam go po prostu bezgranicznie. 


// mam nadzieję, że Wam się podoba ;) 
już jutro BVB-HSV Hamburg! *can't wait* 

5 komentarzy:

  1. super :* czekam na kolejny ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny rozdział :D
    +też nie mogę się doczekać meczu BvB :D

    OdpowiedzUsuń
  3. kiedy kolejny ?

    OdpowiedzUsuń
  4. Dzięki dzięki :*
    Już niedługo postaram się dodać kolejny :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Omomoom , świetny . Ten blog odciąga mnie od rzeczywistości <333333 Czekam na nastepny rozdział !

    OdpowiedzUsuń