niedziela, 3 lutego 2013

Rozdział 12

Była ciemna, zimna noc. Obudziłam się, i stwierdziłam, że leżę na czymś twardym... Otworzyłam oczy, rozejrzałam się, i zrozumiałam... że jestem na cmentarzu. Kompletna ciemnica, tylko księżyc świecił na niebie i gwiazdy. Gdzieniegdzie paliły się znicze. 
- Co ja tu robię? Czemu spałam na czyimś grobie? - byłam kompletnie zmieszana. - Boję się... chcę do domu! 
Zawsze bałam się tak bardzo sama iść na cmentarz... a co dopiero w nocy! Nie miałam pojęcia, jak teraz się wydostać. Spojrzałam na zegarek, była druga w nocy. Nie widziało mi się też czekać do białego rana. 
Nogi mi się trzęsły, byłam bliska ataku paniki. Słyszałam, że na cmentarzach często po nocach kręcą się sataniści, którzy organizują tam tzw. czarne msze. 
W kieszeni znalazłam komórkę i małą latarkę, jaką zawsze przy sobie mam. Całe szczęście! Postanowiłam, że zbiorę się na odwagę i poszukam drogi. 
Ale jak się rozejrzałam, byłam w samym kącie cmentarza! Wokół były już takie najstarsze nagrobki. Całe kilometry mnie dzieliły od wyjścia. 
- O matko... gdzie ja się znalazłam... i jakim cudem - myślałam zrozpaczona. - Dobrze że latarkę tą małą mam. 
Powoli szłam, oświecałam przy okazji mijane nagrobki. Nagle jedno imię i nazwisko na jednym grobie wydało mi się znajome... przypatrzyłam się, i nie mogłam uwierzyć! Pisało wyraźnie : Moritz Leitner. 
- Jak to? - wyszeptałam sama do siebie. - Moritz, jak to? Niemożliwe... to nie może być prawda... 
Oświeciłam kolejny nagrobek. Pisało : Sven Bender. 
- Nie wierzę własnym oczom! - byłam już kompletnie przerażona. Oświecałam dalej groby, i padłam gradem. Kolejno obok siebie byli pochowani piłkarze BVB. Myślałam, że zaraz tam zemdleję, byłam już cała oblana zimnym potem. 
Kolejne nagrobki należały do... Marco, Mario i Lewego. 
- Nieee! - jęknęłam cicho. Miałam ochotę krzyknąć, wrzasnąć na cały głos, ale się bałam, że ktoś mnie tu żywy wypatrzy i zrobi mi krzywdę. Po nocach, na cmentarzu można spotkać wielu złych ludzi... 
Oparłam się o pomnik Marco, wybuchając cichym płaczem. Nie rozumiałam niczego. 
- Nie... nie... nie - jęczałam. - Nie może być to prawda... 
Nagle usłyszałam jakieś głosy i podejrzane śmiechy. Obejrzałam się i zobaczyłam w pobliżu grupę jakichś ludzi. Niezbyt mogłam dostrzec, co robią, było bardzo ciemno, a bałam też się podejść bądź zaświecić latarką. Za moment dostałam olśnienia - mogła to być banda satanistów, którzy przyszli odprawić czarną mszę przy pełni księżyca! 
Nie miałam pewności, ale obawiałam się bardzo, że to może być prawdą. 
Usłyszałam skomlenie psa, takie, jakby ci ludzie go zabijali. 
- O matko... - pomyślałam. - Co oni robią temu biednemu zwierzęciu? 
Potem usłyszałam jakieś satanistyczne modlitwy. Teraz nie miałam złudzeń - to była grupa satanistów!  Nie miałam pojęcia, co powinnam zrobić. Przecież mogli mnie złapać... i użyć jako ofiary. 
Byłam schowana za nagrobkiem, patrzyłam ostrożnie, jak machają odwróconym krzyżem. Udało mi się także spostrzec, że piją coś z jakichś pucharków. Mogła to być krew zabitego psa. 
W pewnej chwili, prawdopodobnie ktoś z nich mnie zobaczył. Ruszył w moim kierunku. Zaczęłam uciekać... 
Niestety! Przewróciłam się o gałąź, która leżała na drodze. W takiej chwili! 
- Ha! - wrzasnął satanista, który mnie gonił. - Mamy ofiarę, chłopaki! 
- Ave Satan! - wrzasnęła reszta tej hołoty. 
Próbowałam się wyrwać, uciec, ale ten typ mocno mnie złapał. Żałowałam, że mnie Ania nie nauczyła nieco tego karate. 
- Dawajcie siekierę! - powiedział jeden z tej bandy, cały ubrany na czarno, z ćwiekową obrożą na szyi i pomalowanymi na czarno oczyma. 
- Błagam... nie róbcie mi krzywdy... puśćcie mnie... - wyjęczałam. 
- Ofiara musi być złożona! Ave Satan! - wrzasnął mi w odpowiedzi, prawie na ucho. 
Wyrywałam się, ale przywiązali mnie do nagrobka. W głowie już kompletną schizę miałam, czułam, że mój koniec nadchodzi. 
Satanista brał już zamach z siekierą. Już nie miałam złudzeń, że będę ofiarą złożoną szatanowi.
- PUŚĆ MNIE, PUŚĆ MNIE... ZOSTAW MNIE - wrzeszczałam jak opętana. - ZOSTAW MNIE, ZOSTAW MNIE... 
Wtedy on wbił mi siekierę w głowę. 
I w tej samej chwili... z moich ust wyrwał się dziki wrzask, otworzyłam oczy i poderwałam się na równe nogi. Zrozumiałam, że to był jedynie zły, ale to bardzo zły sen. Byłam w pokoju Marco, który przyglądał mi się wielkimi oczyma. 
- Nadio, skarbie, miałaś zły sen? 
- Marco... to wszystko sen, prawda? Ci sataniści, i ten cały cmentarz... 
- Oczywiście. Już dobrze... no chodź tu do mnie - Marco wyciągnął ramiona. Wtuliłam się w niego z niebywałą ulgą. 
- Nie masz pojęcia, jaki to koszmar był. Na tym cmentarzu pochowani wszyscy byli piłkarze BVB - wyszeptałam, jeszcze przerażona tym koszmarnym snem. 
- To był tylko sen... zobaczysz dziś wszystkich na meczu - Marco próbował mnie uspokoić. 
- Jeden satanista... rozbił mi głowę siekierą - ciągnęłam dalej opowieść o śnie. - Właśnie wtedy się obudziłam z wrzaskiem. Pewnie Cię obudziłam, co? 
- Nie, ja już wcześniej nie spałem. Widziałem po Tobie, że chyba masz zły sen. Drżałaś cała. - powiedział z czułością, którą tak u niego uwielbiałam. 
- O której masz dziś trening? - zapytałam.
- Jeszcze czas, kochanie. Na 9 dopiero, a 7:15 jest. Mecz, jak wiesz, 15:30... - odpowiedział. 
- Poleżmy jeszcze trochę... - powiedziałam. - Przytul mnie...
- Z przyjemnością - Marco ochoczo spełnił moją prośbę. 
Analizowałam swój sen jeszcze chwilę. Przecież o niczym podobnym nie myślałam przed zaśnięciem. A może to jakaś zła wróżba? Miałam wielką nadzieję, że nic mnie strasznego nie spotka w rzeczywistości. I obiecałam sobie, nie chodzić samej na cmentarz, nawet w dzień. Tylko z kimś... a najlepiej z Marco, o którym wiedziałam, że nie pozwoli zrobić mi krzywdy ani mnie nie zostawi. Dopiero od wczoraj byłam z nim parą, ale już mu w 100 % ufałam. W końcu tak długo byliśmy bliskimi przyjaciółmi. 
Po śniadaniu, postanowiłam odprowadzić Marco na trening. Pożegnaliśmy się czułym buziakiem który spotkał się z oklaskami naszych kochanych znajomych. 



Nastał czas meczu. Razem z Anią siedziałyśmy na trybunach, w koszulkach BVB i obowiązkowo z szalikami na szyjach. Popijałyśmy piwo i czekałyśmy na start meczu. 
Od pierwszej minuty ostro kibicowałyśmy. 
I chyba coś to dało, bo Borussia wygrała 2:1! Gole autorstwa mojego lubego oraz Mario, którego koledzy mało co nie udusili z radości. 
Cieszyłyśmy się bardzo, świetny początek rundy jesiennej. Po meczu, czekałyśmy przed stadionem na chłopaków. 
- Marco, skarbie - zawołałam. - Świetny mecz!
- Dziękuję ci - i pocałował mnie od razu. - Udało się, nie, Mario? 
- Oj tak - powiedział rozpromieniony. - Mało mnie nie udusiłeś z tej uciechy!
- Przepraszam - Marco zrobił minę zbitego psiaka i przytulił Mario. 
- Idziemy gdzieś uczcić nasze zwycięstwo? - zapytał Lewy. 
- Chodźcie do mnie! Kupiłem wczoraj skrzynkę piwa na opijanie zwycięstwa - powiedział Mario.
- A skąd wiedziałeś, że wygracie? - zapytałam.
- A kto jest mistrzem Niemiec? - zapytał Mario. 
- Nur der BVB! - zawołałam radośnie, i przybiłam piątkę z Mario. 
Poszliśmy do zdobywcy zwycięskiego gola, i miło spędzaliśmy czas. Jednak wciąż przed oczami miałam mój straszny sen. Może powinnam iść do wróżki, żeby mi to zinterpretowała? Może to jakaś zła przepowiednia... Nigdy nie byłam przesądna, ale teraz to byłam przerażona. 
- Nadia, o czym tak myślisz? - zapytał Marco. 
- Nie domyślasz się? - zapytałam.
- Zapomnij o tym... to był tylko sen, jeżeli wciąż to rozpamiętujesz - odparł. 
- Jaki sen, Nadia? - zaciekawił się Mario. 
- Naprawdę chcecie wiedzieć? To jest jak horror - powiedziałam.
- Chcemy - stwierdził Lewy.
- Ok... w tym śnie, znalazłam się nie wiadomo jak na cmentarzu w nocy. Na tym cmentarzu byli pochowani wszyscy piłkarze BVB. Nie ogarniam tego! Potem trafiłam na grupę satanistów... jeden mnie wypatrzył i mnie zabił, jako ofiarę dla szatana... - streściłam im swój nightmare. 
- Faktycznie, przerażające... - pokiwała głową Ania. - O czym ty przed snem myślałaś? 
- Właśnie o niczym podobnym! Przytuliłam się tylko do Marco i szczęśliwa byłam jak nigdy... - ciągnęłam.
- Spałaś u Marco? - zdziwiła się Ania. - Lewy mi mówił, że jesteście parą, ale... 
- A czemu nie... - powiedziałam. - Nie miałam dziś do pracy. 
Siedzieliśmy jeszcze tak trochę, popijając browary i opowiadając różne historie. W końcu, gdy zrobiło się ciemno, Marco odprowadził mnie do domu. 
- Marco... a może Ty dziś ze mną na noc zostaniesz? - zaproponowałam. - Jutro chyba nie macie treningu, jest niedziela. 
- A chętnie - zgodził się Marco. - Kocham cię, wiesz? 
- Ja ciebie bardziej! 
Było już nieco późno. Marco był zmęczony po meczu. Zjedliśmy tylko kolację, i położyliśmy się spać. Moje łóżko nie było zbyt wielkie, ale jakoś się zmieściliśmy. 
- Marco, nie wypuszczaj mnie z ramion... - wyszeptałam. - Chcę się w nich obudzić. 
- Pewnie, skarbie - odpowiedział cicho. - Ale bez buziaka nie dam Ci zasnąć. 
Marco mnie czule pocałował. Patrzył mi tak w oczy. Jakie on miał piękne oczy... niebieskie, jak dwa jeziora. Błękitne źródełka... 
W końcu zasnęłam. Z nadzieją, że będę tym razem miała jakiś przyjemny sen, z którego nie będę chciała się wybudzić... 

7 komentarzy:

  1. Przerażające ...a potem słodkie .. ŚWIETNE !

    OdpowiedzUsuń
  2. Me gusta! Zajebisty rozdział :D Nie mogę doczekać się kolejnego! :*
    Zapraszam do mnie:
    http://boiskowiprzyjacile.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję ;)
      Właśnie mam Twojego bloga na liście czytelniczej :D

      Usuń
  3. supeeeeer ;) kocham to opowiadanie... czekam na kolejny :)

    OdpowiedzUsuń